Które dragi brać, żeby nie musieć brać żadnych dragów?
Nie pamięta.
To znaczy pamięta, ale niezindeksowane.
Tylko pierwsza młodość za friko! Za następne trzeba płacić.
W progu jeszcze dopada go ostatnia mądrość szefa: To, czego ci trzeba, Kostrzewa, to porządny nałóg.
Panie! Panowie! I wy, pojebce kochane!
Pewne to jak epoka lodowcowa i czerwony olbrzym. Tylko o datę się założyć.
Bo przecież – coś musisz robić, kiedy nie musisz robić niczego.
Chuj tężeje, dusza śpiewa.
Człowieczeństwo to nie jakość zerojedynkowa. Nie istnieją uniwersalne testy Turinga.
Człowieczeństwo to szeroka fala Gaussowska. I jeden jej kraniec nie przyznaje się do drugiego.
Inteligencja to rodzaj czapki niewidki.
Bo nawet jak cię widzą – myślą, że widzą co innego, niż widzą. Tyle, co potrafią pomyśleć i zrobić sami.
A ty się poruszasz za tą zasłoną. Robisz dzikie miny i pokazujesz im wała. (Nie widzą).
Tak zwane sytuacje towarzyskie: wbijesz szpilę, oczernisz, poniżysz, spowodujesz zdradę i cierpienie – bezkarnie, bezwinnie.
Bardziej inteligentni od początku żyją w nieustannym teście moralności: jak się Iks zachowa, gdy nikt Iksa nie widział, nikt nie słyszał, nikt się nie dowiedział. Etyka bogów.
Aż spotykasz kogoś, kto widzi, słyszy, wie.
Że obraca się w konstelacji familijnej – przyjeżdża tu na święta, na tradycyjne urodziny maluchów, podobne okazje – to wyłącznie siła inercji, rykoszet genetyczny: bo się tutaj urodził, bo dzieli z nimi geny.
Ale dzieli geny także ze ślimakiem winniczkiem.
Czego chce? Paweł podejrzewa najgorsze: miłość, przyjaźń.
Wszelki duch! (Oraz jego pluginy).
Świata przyszłej sekundy nie ma – on dopiero się stanie – o! właśnie się stał! (Eksplodują fajerwerki).
Leży w trawie i mruga na biedronkę.
Biedronka odpowiada inteligentnym milczeniem.
Nie myśl rzeczownikami! Myśl czasownikami!
Zaśmiał się. Teraz stać go na beztroskę. Żyje w zbyt wielkim napięciu, zamachowców wita z ulgą.
Na granicy poproszono mnie o płeć. Zdjąłem ją i oddałem, i weszłum nagu.
Do czego doprowadzi obecny rozwój technologii? Co się stanie z naszym społeczeństwem, psychiką, systemem wartości i tak dalej, kiedy już praktycznie wszystko będzie możliwe (przynajmniej w wirtualnej rzeczywistości, nieodróżnialnej od prawdziwej) i darmowe? Jacy będą ludzie, kiedy przestaną się liczyć materialne bariery, kiedy ich życie nie będzie już ograniczane żadnymi liniami oporu? Słowem: co będziemy robić, kiedy już będziemy mogli wszystko?
Świat opisany w tym opowiadaniu (a właściwie już w powieści, bo to ponad 200 stron tekstu) jeszcze takiego stanu nie osiągnął, ale zbliża się do niego wielkimi krokami – spora część społeczeństwa już nie ma co robić z pieniędzmi, gry komputerowe już wielu ludziom całkowicie zastąpiły rzeczywistość, znane nam problemy życiowe już zanikają, a wraz z nimi także znane nam normy społeczne. A nawet społeczeństwo jako takie, bo po co komu kontakty międzyludzkie w realu, skoro można ich mieć pod dostatkiem w VR. Podobnie jak wszystkiego innego. Niby raj na wyciągnięcie ręki, ale ciągle pozostaje jeden towar deficytowy – sens życia. Motywacja, by do czegokolwiek dążyć, gdy można mieć wszystko. Powód, by czegoś jeszcze chcieć.
Główny bohater zajmuje się zaspokajaniem właśnie tej potrzeby – w ramach wirtualnych światów kreuje sensy, idee, wyzwania, potrzeby, wszystko co pobudza krew w żyłach znudzonych graczy. Problem tylko w tym, że on sam taki sens dawno zgubił, a wraz z nim wolę działania – skoro ma już (lub może mieć na zawołanie) wszystko, to czego jeszcze może chcieć? Po co jeszcze czegokolwiek chcieć? Jak tu znaleźć jeszcze jakiś sens w życiu? Paradoksalnie łatwiej go znaleźć w grach, bo tam ciągle jeszcze o coś chodzi – wykonać quest, zabić bossa – a w życiu już właściwie o nic.
Co więcej, widzi on coraz wyraźniej, że przed tym problemem stopniowo staje cała ludzkość, ewolucyjnie i kulturowo przystosowana do życia w świecie ograniczonych dóbr, a zupełnie nieprzygotowana na nieskończoną obfitość. Problem, który zresztą widać już w naszych czasach – tania kaloryczna żywność spowodowała na Zachodzie plagę otyłości, a nieograniczona dostępność łatwej rozrywki w sieci powoli przyzwyczaja do nieustannej natychmiastowej gratyfikacji i niszczy zdolność do koncentracji i wysiłku umysłowego – aż się boję, co nas czeka, kiedy pokolenie wychowane na internecie zacznie wkraczać w dorosłość (biologiczną, bo z mentalną chyba będzie ciężko).
Cóż zatem począć? Bohater odzyskuje sens życia, gdy dostaje wyzwanie przez duże W: przywrócić go ludzkości, przeprowadzić ją na drugi brzeg rzeki, do której weszła, gdy rozwój technologiczny zaczął ją przerastać. Znaleźć nowy cel, zanim stary – budowa Raju na Ziemi – zostanie ostatecznie osiągnięty. Wyzwanie ultymatywne, quest nad questami – ale czy możliwy do wykonania? Czy jakiś drugi brzeg w ogóle istnieje? Im dłużej się nad tym myśli, tym bardziej się w to wątpi…
A utwór daje do myślenia, oj daje. Dukaj, podobnie jak w „Lodzie”, wspiął się tutaj na wyżyny intelektualne, z których co i rusz atakuje nas kolejnymi ciężkimi problemami i spostrzeżeniami, nierzadko rzucanymi od niechcenia w ramach ledwie dygresji. Jak to zwykle u niego, mamy też ocierającą się o ideał konstrukcję świata, prezentowanego mimochodem, a jednak widać, że przemyślanego w każdym szczególe – po raz kolejny trudno się po lekturze uwolnić od myślenia w powieściowych kategoriach, po raz kolejny nie sposób się oprzeć wizji autora. Talent Dukaja do wgryzania się w umysł czytelnika jest doprawdy przerażający;-).
Wyżyny również artystyczne – załączone cytaty chyba nie pozostawiają wątpliwości co do giętkiego języka, a naprawdę miałem z czego wybierać, „Linia oporu” to istna kopalnia cytatów. Pojedyncze zdania nie oddadzą jednak w pełni klimatu powieści, napisanej w sposób dla Dukaja niecodzienny – krótkimi zdaniami i jednolinijkowymi zwykle akapitami, w rytmie niemalże czatowym, prawie bez dłuższych zwartych partii tekstu. Wyjątek stanowią tylko sub-opowiadania, opisujące przygody bohatera w grach komputerowych, gdzie nagle wraca XIX-wieczna rozbuchana narracja i zdania na pół strony. Opowiadania same w sobie też zresztą należy pochwalić – szczególnie to o grze RPG, której akcja toczy się wewnątrz organizmu gigantycznego smoka, wielkiego jak planeta. Koncept, który niejednemu pisarzowi wystarczyłby na wielotomowy cykl fantasy, a Dukaj lekką rączką wyciska z niego soki na kilkunastu stronach…
Nie rozumiem tylko jednego – czemu tak wybitna powieść została umieszczona w zbiorze opowiadań, a nie wydana w osobnym tomie? Wtedy z pewnością zostałaby dużo lepiej dostrzeżona, na co bezdyskusyjnie zasługiwała – a tak przeszła bez większego echa. Szkoda, bo mimo paru niedociągnięć (przede wszystkim dziwaczna, trochę niezrozumiała końcówka, częściowo tylko uratowana mocnym ostatnim zdaniem) w bogatej twórczości Dukaja jest to jeden z najjaśniej błyszczących klejnotów, wyróżniający się tym bardziej, że niepodobny do reszty. Polecam gorąco, już dla tego jednego tekstu warto kupić cały zbiór opowiadań.
Ocena: 5+