W dzisiejszym odcinku:
- Wąż w kaplicy (Tomasz Piątek)
- Pokrzywione drzewo człowieczeństwa (Isaiah Berlin)
- Nocni wędrowcy (Wojciech Jagielski)
- Człowiek do Przeróbki (Alfred Bester)
- Lucyfer #7: Exodus
- Fonsito i księżyc (Mario Vargas Llosa)
Wąż w kaplicy (Tomasz Piątek)
Trzecia powieść Piątka, jaką przeczytałem, i po raz trzeci dziwność jest. Dość powiedzieć, że główny bohater to krakus o szwajcarsko-włoskich korzeniach, który w wyniku zawirowań historii podczas pierwszej wojny światowej walczy w polskim oddziale austro-węgierskiej armii, a podczas drugiej – zostaje nazistą („technicznym”, jak o sobie myśli, bo w ideologię ani trochę nie wierzy) i jako współpracownik Hansa Franka prowadzi eksperymenty psychologiczno-socjologiczne na Polakach, by wreszcie po wojnie uciec do Argentyny, gdzie rozmyśla nad swoim życiem i nad samobójczymi zapędami narodu polskiego.
Owe zapędy stały się jego obsesją podczas wspomnianej pierwszej wojny, gdy jego przyjaciel, gorliwy polski patriota, zginął w bezsensownym, samotnym ataku na wroga – bezsensownym tym bardziej, że zupełnie niepotrzebnym, ba, szkodliwym dla własnego oddziału, któremu ta szarża omal nie pokrzyżowała szyków. Bohater wstrząśnięty tym czynem, jak również kultem otaczającym męczennika, zaczyna badać temat, rozmawiając o tym z samym Freudem, Jungiem, a nawet z Göringiem, u którego zabiega o wsparcie dla swojego projektu badawczego. Kulminacją staje się powojenne spotkanie w Argentynie z Gombrowiczem, snującym w kawiarni swoje wywody z „Trans-Atlantyku” o ojczyźnie i synczyźnie – bohater odpowiada na nie płomienną tyradą o fałszywych ideałach zatruwających naród i o tchórzostwie pisarza, który uciekł w swoje synczyzny i chłopięcość, zamiast po męsku nazwać rzecz po imieniu i otwarcie zaatakować dla dobra narodu, wykrwawiającego się niepotrzebnie przez pokolenia.
Trudno wątpić, że jest to również pogląd autora – ale co za przewrotność kazała mu włożyć te wszystkie wywody w usta nazistowskiego zbrodniarza (niechby nawet „technicznego”)? Czy chodziło tu tylko o prowokację, czy jednak też o jakieś zdystansowanie się od jego radykalnej diagnozy? Przypuszczam, że jedno i drugie nie było bez znaczenia – bądź co bądź żyjemy już w czasach na tyle spokojnych, że umieranie za ojczyznę nam nie grozi, a kult męczeństwa nawet mimo erupcji po katastrofie smoleńskiej systematycznie słabnie i dawno już przestał pociągać większość Polaków. Lamenty nad naszymi historycznymi dążeniami do samozniszczenia wydają się zatem mocno spóźnione i przesadzone. Mimo to przeczytać nie zaszkodzi – przecież historia już nas wiele razy zaskakiwała (zwykle negatywnie), więc nigdy nie wiadomo…
Ocena: 4+
Zobacz także: Kilka nocy poza domem, Błogosławiony wiek
Pokrzywione drzewo człowieczeństwa (Isaiah Berlin)
Osiem esejów na tematy społeczno-polityczne, takie jak romantyzm, utopie, nacjonalizm czy faszyzm oraz związki między nimi wszystkimi. Związki nadspodziewanie silne, szczególnie między niemieckim romantyzmem a faszyzmem. Same eseje natomiast niespodziewanie słabe – czyta się to strasznie ciężko, odkrywczych spostrzeżeń niewiele, a sporo babrania się w szczegółach, wodolejstwa i powtarzania wcześniejszych tez. W dodatku zbiór dość niefortunnie dobrany – większość esejów obraca się wokół tych samych tematów, więc argumentacja z różnych tekstów chwilami się dubluje. Zdecydowanie mogło być lepiej.
Ocena: 3
Nocni wędrowcy (Wojciech Jagielski)
Reportaż z Ugandy – kraju latami rujnowanego przez kolejnych krwawych dyktatorów i wojny domowe, a obecnie zmagającego się z Bożą Armią Oporu, której marzy się budowa Raju na Ziemi, a marzenie to próbuje uskutecznić mordując tych, którzy mają jakieś zastrzeżenia co do jej światłych idei. Metoda praktykowana w historii wielokrotnie, natomiast nowością jest zaprzęgnięcie do tego celu dzieci – to one tworzą trzon armii i toczą wojnę partyzancką z siłami rządowymi, często dźwigając karabiny niewiele lżejsze od nich samych. Z racji młodego wieku (często jednocyfrowego) są bardzo podatne na ideologiczne pranie mózgu i łatwo zrobić z nich bezwzględnych żołnierzy, którzy ignorują wszelkie niebezpieczeństwa, bo nie boją się śmierci – a dla ich wrogów walka z dziećmi jest psychologicznie trudna do zniesienia.
Dla samych dzieci jest to oczywiście dramat i koszmar, okaleczający je emocjonalnie, często na całe życie. Istnieje więc wiele ośrodków zajmujących się rehabilitacją dzieci, którym udało się uciec z tej armii lub zostały z niej uwolnione. Jednak nawet po ewentualnym uporaniu się z traumą ich przyszłość nie wygląda różowo – większość z nich nie ma dokąd pójść, bo partyzanci wymordowali ich rodziny albo i całe wioski, na pomoc ze strony słabego państwa nie mogą liczyć – często więc kończą na ulicy, w sytuacji niewiele lepszej od partyzantki. A że ich przeszłość nie jest dla nikogo tajemnicą, budzą powszechny strach i nienawiść…
Teksty Jagielskiego w Wyborczej lubię, ale książka wyszła mu średnio. Długa forma to jednak nie to co artykuł na pół strony, czyta się to trochę ciężko, brakuje klimatu i rytmu. Można zauważyć, że autor chciałby pisać jak Kapuściński, ale nie tędy droga – przydałby się własny wyrazisty styl, bo póki co jest raczej nijako.
Ocena: 4
Człowiek do Przeróbki (Alfred Bester)
W świecie przyszłości praktycznie nie sposób popełnić przestępstwa bezkarnie, gdy na straży prawa stoją telepaci i superinteligentne komputery. Ben Reich ma jednak duże możliwości jako właściciel potężnej korporacji, a do tego jest bardzo zdeterminowany, żeby się pozbyć rywala systematycznie wygryzającego jego imperium z kolejnych rynków. Postanawia więc go zabić podczas przyjęcia, na którym obaj będą obecni, a dla ukrycia swojej odpowiedzialności za ten czyn układa wielce chytry plan – który oczywiście nie do końca się powiedzie, więc Reich będzie potrzebował jeszcze więcej sprytu i determinacji, żeby zmylić tropy. A za morderstwo grozi mu tytułowa przeróbka – kara polegająca na „wyczyszczeniu” mózgu, cofającym umysłowo do poziomu niemowlaka, co oznacza rozpoczynanie życia od nowa, tyle że z dorosłym ciałem.
Lem w „Fantastyce i futurologii” podawał Bestera jako rzadki przykład fantasty tworzącego literaturę na poziomie. Nie wiem, na jakiej podstawie tak uważał, ale na pewno nie dla tej powieści. Świat przedstawiony niczym się nie wyróżnia ze standardu pulp SF: latające samochody, pistolety laserowe, wszechobecne komputery i zero przemian kulturowych w porównaniu ze współczesnością, jeśli nie liczyć subkultury telepatów (notabene całkiem nieźle wymyślonej i opisanej – szkoda, że to tylko margines). Fabuła przeciętna i naiwna, chytry jakoby plan zbrodni budzi tylko uśmiech politowania, a nonsensy różnego kalibru można by długo wymieniać. Czytadło przyzwoite, ale literatura na poziomie to na pewno nie jest.
Ocena: 4
Lucyfer #7: Exodus
Skoro Jahwe gdzieś zniknął, naturalną koleją rzeczy pojawiają się pretendenci do zajęcia jego miejsca, naturalną koleją rzeczy dochodzi do ich konfrontacji z Lucyferem – i równie naturalną koleją rzeczy Lucyfer wygrywa, jak zwykle w ostatniej chwili ratując się z opresji rzutem na taśmę. Ziew, jakie to się przewidywalne zrobiło. A do tego totalnie nielogiczne: Czemu tytani mogą przejąć boską moc ledwie wyciągając po nią ręce, a nie może tego zrobić Lucyfer czy aniołowie? Czemu mimo dysponowania tą mocą bawią się w podchody (którymi, jakże by inaczej, sami kopią sobie dołek), zamiast po prostu zniszczyć Lucyfera i innych wrogów aktem woli? Po co im Srebrne Miasto, jeśli i bez niego są wszechmocni? Czemu Lucyfer po ich pokonaniu wypędza wszystkich nieśmiertelnych ze swojego wszechświata, skoro ich obecność tam nie miała żadnego związku ze sprawą, a cała awantura toczyła się w „naszym” wszechświecie? Nic tu się kupy nie trzyma.
Niestety, wygląda na to, że słabsze dwa poprzednie tomy nie były chwilowym dołkiem, tylko jednak początkiem równi pochyłej. Z klimatów początkowo bliskich „Sandmanowi” niewiele zostało, seria coraz bardziej ewoluuje w kierunku superbohaterskiej nawalanki z karuzelą motywów ze wszystkich możliwych mitologii. Jedynym jaśniejszym punktem w tym tomie był tkacz myśloszkła – ciekawie pomyślana i oryginalna postać, niestety jednorazowego użytku. Zaczynam się cieszyć, że już tylko cztery tomy do końca – choć nie wiem, czy tego końca doczekamy, bo Egmont, od początku wydający serię w ślimaczym tempie jednego tomu na pół roku, zwolnił jeszcze bardziej: w zeszłym roku jeden, w tym jeden, a w przyszłym – diabli (nomen omen) wiedzą…
Ocena: 3+
Zobacz także: Lucyfer #1-#2, Śnienie, Lucyfer #3, Lucyfer #4, Lucyfer #5-#6
Fonsito i księżyc (Mario Vargas Llosa)
Zasadniczo nie pochwalam czytania książek w księgarni zamiast ich kupowania, ale w tym przypadku nie zdzierżyłem i zrobiłem wyjątek. Nie z braku kasy, tylko z wkurzenia na wyjątkowo bezczelną próbę jej wyciągnięcia od czytelników. Książka niby ma 40 stron, ale tekst tylko na co drugiej, i to w porażającej ilości jednego-dwóch krótkich zdań. Do przeczytania wszystkiego od deski do deski nie musiałem nawet siadać, zajęło mi to – hmm, dwie minuty? No, powiedzmy, że może nawet trzy. A cena to dobre 30 złotych. Wychodzi dycha za minutę – stawka godna luksusowej prostytutki z Las Vegas, z którą chyba jednak trochę lepiej bym się bawił;-).
OK, historyjka napisana i zilustrowana ładnie, jako wstęp do czegoś większego byłaby nawet obiecująca – ale jako samodzielna całość, cóż, wywołuje tylko wzruszenie ramionami, bo i czego można się spodziewać po utworze długim na może 30 zdań. Szkoda, bo zapowiedzi brzmiały tak, jakby Llosa napisał jakiegoś nowego „Małego księcia” i po cichu liczyłem, że będzie to coś faktycznie ciekawego nie tylko dla dzieci, ale i dla dorosłych.
Nawiasem mówiąc, główny bohater nieprzypadkowo nosi imię demonicznego dzieciaka z „Pochwały macochy” – pojawia się tu wzmianka, że jego ojciec nazywa się Don Rigoberto, więc ewidentnie mamy do czynienia z tą samą postacią. Doprawdy, w niewinnej bajce dla dzieci robić aluzję do tak zbereźnej książki tylko dla dorosłych, to nie lada bezczelność – no ale autor z tego przecież słynie;-).
Bez oceny, bo i trudno sensownie ocenić utwór niewiele dłuższy od niniejszej recenzji.
Zobacz także: Ciotka Julia i skryba, za co MVL dostał Nobla, Lituma w Andach