Cichy Fragles

skocz do treści

Miasto permutacji (Greg Egan)

Dodane: 16 października 2012, w kategorii: Literatura

okładka (Solaris)

Rok 2045. Rozwój technologii poszedł tak daleko, że możliwe stało się pozyskanie szczegółowych informacji o wszystkich komórkach ludzkiego ciała w danej chwili i wprowadzenie ich do pamięci komputera, gdzie można doskonale symulować dalsze funkcjonowanie organizmu, z mózgiem włącznie. Innymi słowy, osiągnięto możliwość kopiowania ludzi – tyle że Kopie mogą funkcjonować tylko w wirtualnej rzeczywistości, a ograniczenia techniczne sprawiają, że symulacja nie może działać w czasie rzeczywistym, lecz w najlepszym razie 17 razy wolniej. Trochę to utrudnia Kopiom utrzymywanie kontaktu z realnym światem – a na kontakcie im zależy, bo świat wirtualny pozostaje nieporównanie uboższy, boleśnie sztuczny i Kopie często wręcz popełniają samobójstwa zaraz po uruchomieniu, nie mogąc tam wytrzymać.

W tym momencie oczywiście narzuca się pytanie: czy Kopie są świadomymi istotami? A jeśli tak, to skąd się bierze ich świadomość i co się z nią dzieje po spowolnieniu czy wstrzymaniu działania programu? Paul Durham z determinacją dąży do znalezienia odpowiedzi, posuwając się do stworzenia swojej Kopii i zablokowania jej możliwości „katapultowania się”, jak eufemistycznie określa się wirtualne samobójstwo. Kopia chcąc nie chcąc musi wziąć udział w serii eksperymentów, które mają rzucić trochę światła na kwestię natury wirtualnej świadomości. I rzucają – w pewnym momencie Kopia wpada na szaloną ideę, która przeraża nawet samego Durhama.

Tu ostrzegam, że zaczynają się delikatne spoilery, ale fabuła jest względnie przewidywalna, więc chyba mogę sobie na nie pozwolić.

Według hipotezy Durhama (nazwanej przez niego „teorią pyłu”) świadomość może istnieć nawet bez jakiegokolwiek materialnego nośnika, procesowana przez Wszechświat jako taki – ponieważ jest on nieskończony (uwzględniając wymiar czasowy), każdy możliwy stan wirtualnej rzeczywistości będzie/był kiedyś zrealizowany przez układ atomów we Wszechświecie – nie ma znaczenia czas, przestrzeń ani nawet kolejność tych stanów: jedna iteracja może się zrealizować dziś w Mgławicy Andromedy, druga na przeciwnym krańcu Metagalaktyki miliard lat temu, trzecia jeszcze gdzie indziej za bilion lat itd. Wystarczy więc stworzyć odpowiednie warunki początkowe, rozpocząć symulację, a następnie ją zakończyć i skasować – dalej będzie działać już sama z siebie, przez całą wieczność, tyle że już bez możliwości jakiegokolwiek kontaktu z naszą rzeczywistością.

Brzmi to wszystko dziwacznie i niewiarygodnie, jednak Durham stopniowo znajduje argumenty przemawiające za prawdziwością tej teorii. Postanawia ją zatem wykorzystać do zapewnienia sobie (a właściwie swojej Kopii) wiecznego życia w wirtualnym raju, gdzie nie będą go ograniczać nie tylko prawa fizyki, ale i możliwości obliczeniowe. A żeby zdobyć fundusze na stworzenie świata o pożądanych warunkach początkowych (notabene bardzo sprytnie pomyślanych, ale nie spoilerujmy ponad miarę), oferuje nieśmiertelność Kopiom bogaczy, zdolnym wyłożyć skromne dwa miliony euro za możliwość przeniesienia się (albo skopiowania, bo i to nie stanowi przecież problemu) do Miasta Permutacji.

Cel mocno minimalistyczny, żeby nie powiedzieć małostkowy, bo czemu ograniczać się do kilkunastu burżujów, zamiast ogłosić odkrycie całemu światu, zebrać sto razy więcej funduszy i przyjąć wszystkich chętnych? Większość istniejących na świecie Kopii pozostaje nieaktywna lub żyje w spowolnieniu dużo większym niż siedemnastokrotne, ponieważ moc obliczeniowa jest dla nich zbyt droga, a możliwości komputerów rosną wolniej niż zapotrzebowanie, więc problem narasta – a gość ma cudowne rozwiązanie i praktycznie z nikim się nim nie dzieli? OK, mógłby być po prostu egoistą, którego reszta świata nie obchodzi – ale raz, że nie pasuje to za bardzo do jego osobowości, a dwa, że nikt z wtajemniczonych również nie zgłasza zastrzeżeń co do tego podejścia. Czyżby sam autor nie pomyślał o alternatywach? Nie wierzę.

Niestety, wpadek i nonsensów jest tu więcej, szczególnie w kwestiach informatycznych. Przykładowo Kopie żyją w koszmarnie uproszczonych światach, na poziomie gier 3D z lat 90-tych, choć przecież symulacja całego ludzkiego organizmu na poziomie komórkowym stanowi zadanie o parę rzędów wielkości kosztowniejsze obliczeniowo niż wynegerowanie rozległego fotorealistycznego świata z porządną fizyką i w ogóle – kosztowałoby to ułamek promila dodatkowej mocy obliczeniowej, więc nie ma sensu na tym oszczędzać. Inny nonsens: symulacja Miasta Permutacji opiera się na dwóch dodatkowych poziomach abstrakcji (komputery symulują odmienną fizykę, w ramach której symulowane są procesory, a dopiero na nich działa docelowy świat), jednak gdy Durham ją uruchamia, spowolnienie jest zaledwie kilka razy większe niż spowolnienie Kopii samych w sobie – w rzeczywistości nawet kilka tysięcy byłoby nie lada osiągnięciem.

permutation city
obrazek via gregegan.net

Przede wszystkim jednak sama teoria pyłu, kwestia dla fabuły fundamentalna, ma co najmniej kilka poważnych słabości. Przede wszystkim, każdy układ atomów (czy w ogóle jakichkolwiek znaków) może mieć nieskończenie wiele znaczeń, to tylko kwestia przyjętej interpretacji – czemu akurat interpretacja odpowiadająca stanowi naszej świadomości w jakimś momencie miałaby być wyróżniona? OK, tych układów też jest nieskończenie wiele, więc niezależnie od konwencji kiedyś musi się trafić odpowiedni – ale w takim razie trafi(ł) się tak czy siak, niezależnie od wszystkiego, po co się zatem bawić w tworzenie wirtualnego świata? Jeśli teoria jest prawdziwa, to ten świat już sobie istnieje, podobnie jak wszelkie możliwe światy, jakie tylko można sobie wyobrazić – w nieskończoności zrealizuje się przecież wszystko.

Last but not least, cała teoria jest absolutnie nieweryfikowalna – czy raczej weryfikowalna tylko w takim sensie, jak życie pozagrobowe: jak umrzesz, to się ewentualnie przekonasz. Durham ze swoją propozycją trochę zatem przypomina guru apokaliptycznej sekty, oferującego wieczne szczęście w raju po rytualnym samobójstwie. Oferta bardzo atrakcyjna, o ile się w nią wierzy bez zastrzeżeń. A jednak chętni są prawie wszyscy wtajemniczeni, przy czym większość decyduje się nawet nie kopiować (choć mogą sobie na to bez trudu pozwolić), lecz przenosić się tam osobiście. Postawa całkowicie niezrozumiała – choćby ślepo wierzyli w teorię pyłu, co by im szkodziło zostawić za sobą backup? Pieniędzy w raju i tak nie będą potrzebować.

Kończąc czepianie się, muszę jeszcze wyrazić swój niedosyt spowodowany prześlizgnięciem się autora po rozlicznych problemach wartych solidniejszego pogłębienia. Nie raz i nie dwa myślałem sobie podczas lektury: ech, gdyby to pisał Lem czy Dukaj…

Ale dosyć tego narzekania, bo minusy zaczęły już dość mocno przesłaniać plusy – a tych ostatnich przecież tu nie brakuje. Przede wszystkim multum oryginalnych pomysłów, często zupełnie zakręconych i przyprawiających o zawrót głowy – nie zdążyłem jeszcze nawet wspomnieć np. o Autoversie, wirtualnym świecie symulowanym na poziomie atomowym (tyle że z chemią uproszczoną do 32 pierwiastków), gdzie rzeszom zapaleńców udało się już wyhodować życie na poziomie bakterii, ale ciągle zmagają się z problemem umożliwienia im ewolucji. Albo o światowym rynku mocy obliczeniowej – niby logiczna konsekwencja dzisiejszych trendów, ale zwróćmy uwagę, że to powieść z 1994, kiedy nie tylko cloud computing, ale w ogóle internet dopiero raczkował. Albo „Projekt Motyl” – zadziwiający pomysł odwrócenia „efektu motyla” i zapobiegania huraganom metodą wywoływania drobnych zaburzeń prowadzących do zneutralizowania narastających dopiero zawirowań…

Wreszcie sama wizja Miasta Permutacji – powieść bynajmniej się nie kończy na jego powstaniu, autor podejmuje śmiałą (choć może nie do końca udaną) próbę opisania świata, w którym możliwe jest w zasadzie wszystko (łącznie z modyfikowaniem własnego umysłu, prowadzącym do pytania, co tak naprawdę definiuje naszą tożsamość), a jego mieszkańcy wynajdują najdziwniejsze recepty na jeszcze bardziej udane życie wieczne. Ale nawet tam pojawia się pewne niebezpieczeństwo, którego nikt nie przewidział, a które stawia pod znakiem zapytania naturę samej rzeczywistości – jeśli bowiem jej fundamenty sami stworzyliśmy, czy możemy być całkowicie pewni ich stabilności?

Przy wszystkich wspomnianych niedoróbkach jest to zatem powieść niezwykle bogata i inspirująca, dająca solidnie do myślenia, ryjąca beret i tak dalej. Nie raz i nie dwa łapałem się na tym, że od kwadransa nie czytam, tylko rozmyślam nad jakąś koncepcją rzuconą przez autora – zjawisko przy lekturze beletrystyki nieczęste, oj nieczęste. Dla geeków, którym jeden Dukaj nie wystarcza, książka oczywiście obowiązkowa, dla pozostałych co najmniej warta rozważenia – w porównaniu z Dukajem Egan pisze zdecydowanie lżejszym stylem i nie ma w zwyczaju wrzucać czytelnika na głęboką wodę bez ostrzeżenia, więc ryzyko odbicia się od ściany jest umiarkowane, a pożytek z lektury bardzo duży. Grzech nie spróbować!

Ocena: 5

Inne tego autora: Kwarantanna


Komentarze

Podobne wpisy