Cichy Fragles

skocz do treści

Głód (Martín Caparrós)

Dodane: 22 listopada 2018, w kategorii: Literatura, Polityka

„Fakt, że co roku dziesiątki milionów mężczyzn, kobiet i dzieci umiera z głodu, jest skandalem naszego stulecia. Co pięć sekund dziecko poniżej dziesiątego roku życia umiera z głodu na planecie, która obfituje w bogactwa. W obecnym stanie rozwoju rolnictwo światowe zdolne byłoby wyżywić bez problemu dwanaście miliardów ludzi, niemal dwukrotnie więcej, niż wynosi liczba mieszkańców Ziemi. Nie jest to zatem nieuchronny los. Dziecko, które umiera z głodu, to dziecko zamordowane”, napisał w swoim raporcie zatytułowanym Destruction massive, były ekspert ONZ do spraw prawa do żywności Jean Ziegler.
W Stanach Zjednoczonych na początku XXI wieku hektar ziemi nawożonej i nawadnianej daje 10 ton zboża, a każdy rolnik może obrobić średnio 200 hektarów; produkuje zatem 2 tysiące ton.
W Sahelu na początku XXI wieku z hektara pozyskuje się 700 kilogramów zboża, a każdy rolnik obrabia przeciętnie hektar ziemi, produkując 700 kilogramów. Nieco mniej niż chłop w cesarstwie rzymskim przed dwoma tysiącami lat, dwa tysiące razy mniej niż współczesny farmer amerykański.
W niewielu dziedzinach nierówność jest tak widoczna, tak krzycząca, jak w rolnictwie – podstawowym zajęciu ludzi, zapewniającym im pożywienie.
Wszystko jest absolutnie niepewne. Pada albo nie pada, nadlatują roje szarańczy, jakiś kupiec podwyższa ceny – i jest to sprawa życia i śmierci dziesiątek tysięcy ludzi. Bogactwo polega na tym, że człowiek ma różne możliwości, w razie czego może na coś liczyć, nie musi żyć wciąż o krok od katastrofy. Porusza się w szerszym obszarze, na którym jest nawet miejsce na potknięcie, i jeśli się potyka, to ma jakieś wyjście. Nędza to życie na krawędzi: potknięcie się jest równoznaczne z roztrzaskaniem.
Dotarł do mnie najściślejszy sens słowa: przetrwanie. Oto tysiące ludzi, którzy wstają każdego dnia, zastanawiając się, czy zdobędą coś do jedzenia. Najbardziej zwięzła definicja tego pojęcia: niełatwo jest, z takim wyobrażeniem o świecie, w tych warunkach, planować cokolwiek w dalszej perspektywie – perspektywie miesiąca, trzech miesięcy, półtora roku, wieku. Przyszłość jest luksusem dostępnym tym, którzy się odżywiają.
Głodujący nie mają pieniędzy, nie mają żadnej własności; nie liczą się – zazwyczaj nie mają możliwości wpływania na decyzje. Były czasy, w których głód krzyczał, ale głód współczesny jest przede wszystkim milczeniem, sytuacją ludzi pozbawionych możliwości wypowiedzi. Mówić, mówimy – z pełnymi ustami – my, którzy mamy co jeść. Ci, którzy nie mają co jeść, na ogół milczą. Albo mówią tam, gdzie nikt ich nie słucha.
Większość krajów świata realizuje kilka podobnych schematów rozwoju. Jednym z nich jest wycofanie się państwa z sektorów ważnych dla biednych. Nie jest tak, że państwo w ogóle się wycofało; państwo stosuje interwencjonizm w większym stopniu niż kiedykolwiek – jak widać z «pakietów stymulacyjnych» rozdzielanych po krachu 2008 roku; państwo bardziej zdecydowanie niż kiedykolwiek stosuje zasady interwencjonizmu, jeśli w grę wchodzi korzyść korporacji i najwyższych elit.
W roku 2005 Amerykanie wyprodukowali bawełnę wartości 3,9 miliarda dolarów, a otrzymali dotacje wartości 4,7 miliarda dolarów. I tak jest każdego roku. Zniszczyło to przemysł produkcji bawełny w wielu krajach, od Vidarbhy po Mali, Czad, Burkina Faso. Prezydenci tych krajów opublikowali w «New York Timesie» artykuł, w którym pisali: «Wasze subsydia zabijają naszych obywateli». A co robi Światowa Organizacja Handlu? Pomaga tym krajom «rozszerzyć wachlarz produkcji»; jeśli nie mogą konkurować z subsydiami, niech się zajmą czymś innym.
Ciemnoskóry człowiek, który chce kupić kilogram prosa na targu w Sudanie, musi za nie zapłacić cenę z Chicago. To jeden z najskuteczniejszych mechanizmów kreowania głodu.
Ciekawe: gdy mówimy o prawach człowieka, myślimy zwykle o tym, że nie wsadzą cię do więzienia bez uznanych powodów, nie będą cię torturować, nie pozbawią życia, pozwolą ci podróżować, wyrażać opinie – ale nie przychodzi nam do głowy jedzenie. Prawo do jedzenia jest prawem ludzkim drugo- bądź trzeciorzędnym. Kiedy dochodzi do pogwałcenia pozostałych, robi się straszny, niemożliwy do wyciszenia skandal. Tymczasem każdego dnia setki milionów ludzi nie mogą zrealizować swojego prawa do pożywienia, lecz oburzenie – wielkich instytucji, drobnych obywateli – wyrażane jest na ogół dyskretnie.
Bankierzy nie doceniają korzyści, jaką daje stabilna cena produktów żywnościowych. Przeciwnie, zdaje im się, że przy większej zmienności zarobią na dłuższą metę więcej, jako że popyt na żywność nigdy nie zniknie, zawsze będzie rosnąć. Zamierzali więc stworzyć odpowiednie warunki, żeby przyciągnąć do tych rynków wielki kapitał, a przede wszystkim ten kapitał na nich utrzymać, i zarabiać, operując nim. Zależało im na jednym: zarabiać. Nie obchodzą ich rynki, nie obchodzi ich żywność, chcą zarabiać. W tym celu musieli przekształcić rynek, który przez stulecie potrafił utrzymać stabilność cen, zapewniając poczucie bezpieczeństwa producentom i konsumentom, w maszynkę wytwarzającą zmienność, a więc dającą pieniądze. Po to stworzyli indeks, który pozwolił im przyciągnąć kapitał licznych inwestorów i operować nim. Przyniosło to podtrzymywany wzrost cen. Ceny zboża wzrosły trzykrotnie. Tak, trzykrotnie, a miliony dzieci zmarły. Gratulacje.
Na czym polega dowcip: ponieważ jest więcej ludzi, którzy mogą jeść i którzy zaczynają istnieć na rynku, popyt rośnie. Skoro popyt rośnie, rosną ceny i ci, którzy zamierzali istnieć na rynku, znów są poza nim.
W czerwcu 2008 roku, kiedy na ulicach dziesiątków krajów miliony ludzi żebrały o jedzenie, kiedy liczba niedożywionych na świecie osiągnęła po raz pierwszy w historii spektakularny poziom miliarda, uczestnicy szczytu FAO ogłosili kolejny raz, że suma 30 miliardów dolarów rocznie w ciągu sześciu kolejnych lat – razem 180 miliardów – rozwiąże najpilniejsze problemy głodu na świecie. Ktoś przypomniał wtedy, że w Stanach Zjednoczonych same tylko obroty na rynku związanym z odchudzaniem wynoszą 33 miliardy dolarów rocznie.
Kraje bogate obiecały wówczas 12 miliardów dolarów na pomoc gospodarczą. Był to gest niemal heroiczny: zamiar przekazania ponad jednej trzeciej tego, czego od nich oczekiwano. Zdołały przekazać miliard. W listopadzie upadły ich giełdy i banki, a ich rządy zapomniały o głodujących. W okresie kilku miesięcy przeznaczyły trzy biliony – 3 000 000 000 000 – dolarów na ratowanie banków.
Zredukowanie [głodu na świecie] do połowy – takie było zamierzenie. Pytanie, czy jeśli celem jest, aby tylko kilkaset milionów ludzi cierpiało z powodu niedożywienia, czy w ogóle warto się tym chwalić? Czy może raczej należałoby stanąć wobec tego wyzwania w milczeniu i zawstydzeniu.
Zdania, które się obracają w milczenie. Zdania, które są tak często powtarzane, że przestajemy je słyszeć. Na świecie 800 milionów ludzi nie je tyle, ile powinno; co pięć sekund jedno dziecko umiera z głodu. Czytałem takie zdania, pisałem, słyszałem i wypowiadałem, nie wiem ile razy. Jakby ktoś stwierdzał: o, pada deszcz – nawet jeśli naprawdę pada.
Korupcja rośnie wtedy, kiedy przedsiębiorcy mają ochotę na jakieś dobro, do którego dostęp kontrolują urzędnicy podatni na korupcję. Ale jaka jest właściwie różnica między teksaskim przedsiębiorstwem naftowym, które zajmuje i eksploatuje ziemię sudańską, a funkcjonariuszem państwowym, który czerpie z tego korzyść? Inny sposób pozyskiwania bogactw? Przyjmujemy bowiem, że posiadanie pewnego obszaru na własność albo koncesja uprawniająca do korzystania z niego pozwalają zabierać to, co na nim jest, zaś administrowanie tym w imieniu państwa – nie, prawda? Logiczne, że administrowanie czymś w imieniu państwa nie daje prawa do pobierania procentu. Czy logiczne jest, aby posiadanie tytułu własności takie prawo dawało?
Ostatecznie jest w tym swoista logika: mamy być wdzięczni wielkim kapitalistom, przez całe wieki zagarniającym owoce pracy milionów ludzi, że tylko oni będą teraz inwestować pieniądze, żeby dalej te owoce zagarniać.
Wszystko jest bowiem we wszystkim i wszystko jest polityką, i na tym polega urok systemu: nie trzeba robić niczego złego, żeby czerpać korzyści z cudzego nieszczęścia.
Kilka lat temu Ban Ki-moon, sekretarz generalny ONZ, wymienił liczbę, która została powtórzona i zapomniana: co niespełna cztery sekundy jedna osoba umiera na skutek głodu, niedożywienia i wywołanych tym chorób. Siedemnaście w ciągu każdej minuty, dwadzieścia pięć tysięcy każdego dnia, ponad dziewięć milionów w ciągu roku. Półtora Holokaustu rocznie.
Jak, do diabła, możemy żyć, wiedząc, że dzieją się takie rzeczy?

Uff. Sporo tych cytatów, przyznaję. Na swoje usprawiedliwienie mogę jednak powiedzieć, że skasowałem prawie drugie tyle – „Głód” aż roi się od bon motów, a że księga naprawdę opasła, to można z niej czerpać i czerpać. I nadal mieć poczucie, że to ciągle tylko wierzchołek góry lodowej – lektura to bowiem monumentalna, zarówno dla rozmiarów, jak i ciężaru gatunkowego.

Myśląc o głodzie, odruchowo wizualizujemy sobie wychudzone dzieci z Afryki – obrazek tyle razy widziany w wiadomościach, że już dawno zbanalizował się i spowszedniał. Klęski głodu, o których donoszą media, to jednak drobiazg w porównaniu z chronicznym niedożywieniem, które dotyka wielokrotnie więcej ludzi, ale nie jest wystarczająco medialne, żeby się nim ekscytować (jeszcze jedna odmiana paradoksu lotniczego). Tymczasem problem jest o wiele poważniejszy, niż chcielibyśmy sądzić – dotyka on bowiem, w zależności od definicji, od siedmiuset milionów do miliarda ludzi. 10-15% ludzkości. Więcej, niż cała Europa.

„Niedożywienie” nie brzmi tak strasznie, jak „głód” – a przecież oznacza ono w istocie to samo, tylko w mniejszym stężeniu: głód, na przykład, raz na tydzień. Na pozór nie tak zabójczy, w rzeczywistości jednak odpowiadający za dużo więcej zgonów niż punktowe klęski głodu – tyle że łatwo tego nie zauważyć w statystykach, ponieważ niedożywienie zwykle nie zabija samodzielnie, tylko pozostawia to chorobom. Osłabiony układ odpornościowy najpierw zwiększa ryzyko zarażenia, a potem nie radzi sobie z chorobami, które dla normalnie odżywionego organizmu nie stanowiłyby problemu – dlatego w biednych krajach tak wielkie żniwo zbiera choćby niepozorna odra. A niedożywienie u dziecka powoduje dodatkowo zaburzenia rozwoju (także umysłowego), skutkujące przez resztę życia wszelkimi możliwymi problemami ze zdrowiem, nierzadko wręcz kalectwem. Czy to już brzmi wystarczająco paskudnie?

Ale dlaczego tak się dzieje? Dlaczego w XXI wieku tak wielu ludzi nie stać na zaspokojenie najbardziej podstawowej potrzeby? Nie z powodu braku żywności – produkujemy jej prawie dwa razy więcej, niż potrzeba, żeby wszyscy na świecie codziennie jedli do syta. Mało tego – nawet najbiedniejsze państwa często są nie tylko samowystarczalne żywnościowo, ale jeszcze eksportują żywność w dużych ilościach. Poza skrajnymi przypadkami, żadnej społeczności nie brakuje jedzenia – po prostu niektórych nie stać na jego zakup.

Co w wielu kręgach uważa się za wystarczający powód, by umierać z głodu.

Caparrós zwraca jednak ostrze oskarżenia nie tylko w kierunku tych kręgów, ale nas wszystkich – winę za głód ponosi bowiem według niego cały system polityczno-gospodarczy współczesnego świata. Kolonializm, który wpędził liczne państwa w beznadziejne uzależnienie od Zachodu, utrzymujące się i po dekadach niepodległości; kapitalizm, który sprzyja wyzyskowi i spycha biednych w otchłań bez wyjścia; globalizacja, która powoduje równanie cen żywności w górę; konsensus waszyngtoński, w ramach którego międzynarodowe instytucje zmuszają biednych do przyjmowania najostrzejszych zasad wolnego rynku, jednocześnie patrząc przez palce na protekcjonizm i interwencjonizm u najbogatszych; giełdy, które umożliwiają spekulacje żywnością; wszystko, na czym korzystamy my, najbogatsi, ma swój rewers w postaci krzywdy najbiedniejszych.

Niezamierzonej, rzecz jasna. Przecież nie życzymy im źle – po prostu są nam obojętni.

OK, wysyłamy im czasem z dobrego serca jakąś śmiechu wartą jałmużnę – ale żeby przejmować się ich tragedią na serio, żeby rozważać jakiekolwiek modyfikacje systemu, które dałyby im choćby szansę oderwania się od dna – co to, to nie. Nawet jeśli się oburzamy na nierówności i niesprawiedliwość, to w ramach własnego podwórka, nie w skali świata – w tym drugim przypadku sami bowiem jesteśmy tym najbogatszym procentem, który opiera swój dobrobyt na wyzyskiwaniu pozostałych, i to nasze interesy trzeba by choć trochę podważyć…

Wszystko to, i wiele więcej, Caparrós bezlitośnie wystrzeliwuje czytelnikowi między oczy, na przemian w formie publicystyki i reportażu z miejsc dotkniętych głodem – czy jak kto woli, niedożywieniem. Reportaż, przyznajmy, z czasem staje się nużący (jeden głodujący człowiek to tragedia, dziesiątki obracają się w końcu w statystykę), publicystyka niezmiennie jednak pozostaje ostra jak brzytwa – a całość składa się na mojego murowanego faworyta do miana książki roku. Zaprawdę powiadam Wam: idźcie i czytajcie, bo nie znajdziecie niczego mocniejszego, bardziej wytrącającego z równowagi i silniej zapadającego w pamięć.

Choć oczywiście nie na tyle, żeby spowodować jakieś zmiany na tym świecie. Sam autor daje jasno do zrozumienia, że nie ma w tej kwestii złudzeń – ale cóż, kropla drąży skałę. Pytanie tylko, ile jeszcze takich kropel trzeba, żeby zmienić kształt tej skały choćby minimalnie…


Komentarze

Podobne wpisy