No, gdybym postawił ten majątek na Niemców, nieźle bym wtopił. Jak widać, nawet im zdarzają się dni, kiedy nic nie wychodzi, dośrodkowania lądują daleko za polem karnym, piłka co i rusz odskakuje od nogi, a trzy okazje nie wystarczają do strzelenia dwóch goli. Co w niczym nie umniejsza sukcesu Hiszpanów, którzy tak w finale jak i w całym turnieju grali jak na mistrzów przystało, łącząc efektowność z efektywnością i chyba po raz pierwszy w swojej historii imponując szczelnością obrony – dość powiedzieć, że w fazie pucharowej nie stracili ani jednej bramki. Grali jak nigdy i wygrali jak nigdy. Cóż dodać – viva España!
Tu należałoby sypnąć statystykami turnieju, ale to już zdążył zrobić LSR, a zrobił to tak wybornie, że tylko przyklasnąć i się uczyć. Powtarzać po nim nie będę (ech, tyle roboty na marne), dodam tylko, że to pierwszy od niepamiętnych czasów turniej, na którym w fazie pucharowej padało więcej bramek niż w fazie grupowej – co jest chyba najlepszym dowodem, że ofensywa faktycznie wraca do łask. Ciekawe, na jak długo.
O Polsce lepiej już nic nie mówić, bo szkoda nerwów. Powodów do frustracji i tak nam nie zabraknie, bo zaraz zaczną się europejskie puchary, w których jak zwykle polegniemy praktycznie na starcie, a PZPN dodatkowo zadba, żebyśmy się nie łudzili, że doczekamy lepszych czasów. Miejmy nadzieję, że przynajmniej nie wywalą Beenhakkera, bo pomimo klęski na Euro jego osoba wciąż daje nadzieję, że nie musimy wiecznie tkwić w tym bagnie.
A teraz, proszę państwa, czas wrócić do normalnego życia. Ze studia w Krakowie mówił do Was Cichy Fragles;-).