Po tegorocznych wyborach prezydenckich zamierzałem wystrugać tekst o tym, jak katastrofa pod Smoleńskiem paradoksalnie uratowała PiS przed upadkiem. Jeszcze dziewiątego kwietnia w partii panował marazm, jej notowania dołowały, nie mówiąc o prezydencie bijącym kolejne antyrekordy popularności, a na wybory czekano tam jak na ścięcie. Katastrofa z dnia na dzień wszystko zmieniła – PiS natychmiastowo się obudził i dostał wiatr w żagle, Jarosław Kaczyński dzięki fali współczucia i perfekcyjnie wyreżyserowanej „przemianie” mało co nie został prezydentem, a partia dostała nowy mit założycielski w miejsce zużytej i skompromitowanej „walki z Układem”. Wszystko wskazywało na to, że PiS na dobre wrócił do gry o władzę…
…ale zanim się za ten tekst zabrałem, sytuacja znowu się odwróciła – Kaczyński wywołał wojnę o krzyż, wygłosił słynne słowa o „nieporozumieniu”, potem dorzucił jeszcze „kondominium”, spuścił ze smyczy Macierewicza i krok po kroku nie tylko wrócił do wcześniejszej normy, ale nawet ją przekroczył, marnując cały dorobek z kampanii prezydenckiej i przekreślając się w oczach umiarkowanego elektoratu już chyba nieodwracalnie. A dzisiejsza decyzja o wyrzuceniu Kluzik-Rostkowskiej i Jakubiak stanowi efektowne przypieczętowanie tego trendu. Tym efektowniejsze, że przecież Jakubiak nawet po pamiętnym zgnojeniu przez prezesa niemalże ze łzami w oczach zapewniała o swojej dozgonnej lojalności – i nawet to jej nie uratowało.
Nie muszę chyba dodawać, że uważam ten krok za samobójczy – po latach usuwania z partii wszystkich co rozumniejszych ludzi obie panie były już praktycznie ostatnimi reliktami zdrowego rozsądku i stanowiły jakąś śladową przeciwwagę dla „talibów”. Teraz pozostało tylko wywalić Poncyliusza i Kaczyński osiągnie w końcu swój wymarzony stan – partię o jednym mózgu. Żadnej krytyki, żadnych wątpliwości, żadnego – za przeproszeniem – centryzmu, jednomyślność jak na cmentarzu.
Wszystko to mnie oczywiście bardzo cieszy, bo im gorzej dla PiS-u, tym lepiej dla Polski. Wrodzona paranoja ciągle mi się jednak każe zastanawiać – czy aby na pewno w tym szaleństwie nie ma jakiejś metody? Czy Kaczyński naprawdę jest już tak oderwany od rzeczywistości, żeby wierzyć w możliwość odzyskania władzy z Ziobrą, Kurskim i Macierewiczem? Niemożliwe, to by przecież było zbyt piękne.
Ale jeśli tak jednak jest, to w przyszłym roku możemy obejrzeć naprawdę przecudowną katastrofę:-).
Komentarze
Mógłbyś mi przypomnieć jakąś najnowszą niejednomyślność w PO, PSL lub SLD? Może jakaś posłanka PO krytykowała Donalda Tuska za brak zmian w kraju? Może poseł PSL nawoływał w wywiadzie telewizyjnym, by Pawlak ugrał więcej na koalicji?
W sytuacji w której na prezydenta państwa kandydowali szefowie partii i jeden pionek, którego atutem było to, że jak wygra, nie będzie realizował własnej polityki, tylko podporządkuje się wodzowi – w takiej sytuacji można powiedzieć, że to ostatnia partia osiągająca idealną jednomyślność.
W PO były chociażby spory o VAT ze Schetyną na czele przeciwników podwyżki, obecnie jest pełne spektrum poglądów w sprawie in vitro, w SLD Kalisz czy Olejniczak regularnie kłócą się z Napieralskim, w PSL były ataki na Pawlaka po wyborach prezydenckich… Owszem, wszędzie demokracja kuleje, ale tylko z PiS-u regularnie wywalają kogoś za krytykę.
Gdyby z każdej partii wywalano za wszystkie niezgodne z partyjną większością komentarze to z PSL wylecieliby dawno np. Kłopotek i Piechociński, z SLD Kalisz, Olejniczak, a z PO Gowin i Schetyna. Ale co więcej, nawet gdyby im podziękowano i „odeszliby na własną prośbę” to nigdy nie otarto by się o taką śmieszność, jak „działalnie na szkodę partii i złamanie statutu”. PiS to niestety Jarosław Kaczyński, a Jarosław Kaczyński to PiS – gdy żył Lech to równowaga między nieprzemyślanymi posunięciami, a racjonalnymi jako tako była zachowywana, natomiast w tej chwili jest to pełna wolna amerykanka.
Mnie się przypomniała niedawna wypowiedź Halickiego, który bez ceregieli powiedział, że wokół Tuska są same lizodupy, jakoś włos z głowy mu nie spadł. W PiS taki numer by nie przeszedł – Bóg wybacza, Błaszczak nie;)
A remiq nabrał wody w usta po argumentach tu przytoczonych :)
Prawda jest kwestią formy.
Wywalanie nieprawomyślnych [które, jak być może wiesz, akurat w przypadku PiSu zwisa mi i powiewa] w zależności od optyki może być odczytywane [i przedstawiane] albo jako galopujący zamordyzm, albo jako zwieranie szeregów.
OTOH zostawianie takowych również może być odczytane [i przedstawiane] w zależności od okoliczności albo jako pluralizm i wolnomyślicielstwo, że weź, albo jako ponadpoglądowa obrona koryta z tendencjami sitwowymi.
Zainteresowani przedstawiają to sobie i otoczeniu oczywiście w sposób należyty.
O matko, to się dopiero nazywa relatywizm. Mocno zaskakująca deklaracja jak na konserwatystę.
Ad meritum – na upartego wszystko można zinterpretować tak, żeby nasze było na wierzchu („Chruszczow zajął drugie miejsce, a Kennedy był przedostatni”), ale naprawdę, bez przesady. Są interpretacje trzymające się kupy i są odjechane, a w omawianym przypadku sprawa jest akurat jednoznaczna, bo tych szeregów to już chyba bardziej zewrzeć się nie da.