Wstaję rano – znowu to padające z nieba, zimne, mokre, białe gówno. A napadało go miejscami po kolana.
Wychodzę z domu – jakiś zmotoryzowany baran zachlapuje mi błotem całe spodnie, bo nie przyszło mu do łba jechać dalej niż 10cm od krawężnika i wolniej niż 50km/h przez osiedle.
Wsiadam do tramwaju – dwa razy więcej ludzi niż normalnie, ani chybi na widok śniegu pół miasta przypomniało sobie o istnieniu komunikacji publicznej. W efekcie na każdym przystanku odchodzi komedia pt. „no proszę się posunąć, tam pół tramwaju wolne!” – tak, chyba pod sufitem.
Do pracy docieram z półgodzinnym opóźnieniem.
Zaglądam na Onet – porucznik Frank Drebin Leslie Nielsen nie żyje.
Zaglądam jakiś czas później – mBank zaliczył wielką awarię. Dobrze, że w ostatnich paru dniach nie robiłem żadnych przelewów, ale i tak trochę strach się teraz logować.
Wracam do domu – zaraz na początku drogi siada mi bateria w empetrójce.
Wieczór – dzwoni klient (nie, nie mBank), że jest poważny błąd do pilnego naprawienia, najlepiej od razu. Po półgodzinnym dłubaniu stwierdzam, że błąd bez wątpienia tkwi akurat w najdłuższej i najbardziej skomplikowanej funkcji w projekcie. Sama myśl o jej analizie sprawia, że wszystkiego mi się odechciewa.
Ale przynajmniej Barcelona, odpukać, na razie wygrywa w Gran Derbi. Może chociaż jeden optymistyczny akcent będzie na koniec.
Komentarze
No, staruszku, nie łam się.