Wydaje się, że obracam się wśród ludzi z wielką łatwością, że mam absolutnie normalne relacje z nimi. Czy to możliwe, zadaję sobie pytanie, że wszyscy oni uczestniczą w zbrodni na niewyobrażalną skalę? Czy ja to wszystko sobie uroiłam? Muszę być szalona! Ale codziennie widzę nowe dowody tych zbrodni. I to właśnie ci, których podejrzewam, dostarczają mi dowodów, demonstrują mi je, podsuwają przed oczy. Trupy. Fragmenty zwłok, które kupują w sklepach.
To jest tak, jakbym odwiedziła przyjaciół i pochwaliła uprzejmie lampę w ich salonie, a oni odpowiedzieliby: „Ach tak, ładna, prawda? Abażur jest ze skóry polskiej Żydówki, stwierdziliśmy, że takie są najlepsze, skóry młodych żydowskich dziewic”. A potem wchodzę do łazienki, a na opakowaniu mydła napis: „Treblinka – sto procent stearynianu”. Czy ja śnię, pytam samą siebie? Cóż to za dom?
A jednak nie śnię. Patrzę ci w oczy, patrzę w oczy Normy, dzieci i widzę tylko dobroć, ludzką dobroć. Uspokój się, mówię sobie, robisz z igły widły. Takie jest życie. Wszyscy się z tym pogodzili, czemu ty jedna nie możesz? Dlaczego?
Mocne słowa. Ich autorka nie ma jednak w zwyczaju owijania w bawełnę – jak sama deklaruje: „Mówię, co myślę. Jestem starą kobietą. Nie mam już czasu mówić rzeczy, których nie myślę.” A w kwestii praw zwierząt myśli inaczej niż reszta ludzkości i nie waha się w ich obronie sięgać po najostrzejsze sformułowania, włącznie z porównywaniem ich traktowania przez ludzi z Holocaustem – co naturalnie budzi wielkie emocje i kontrowersje. Byłoby jednak rażącym uproszczeniem sprowadzanie tej postaci tylko do jej poglądów na prawa zwierząt. Elizabeth Costello jest przede wszystkim pisarką – znaną, docenianą i nagradzaną, na starość zajmującą się głównie wygłaszaniem wykładów, które składają się na niniejszą powieść. A właściwie powieścio-esej, jako że fabuły prawie tu nie ma.
Tu nasuwa się pytanie: kim jest ta postać dla autora? Czy Costello stanowi alter ego Coetzee? Cóż, wątpliwości w tej kwestii rozwiewa scena, w której bohaterka zaczyna wyliczać, z jakimi to znanymi osobami przyszło jej sąsiadować w afabecie – oczywiście są to zarazem sąsiedzi autora, który z pewnością nie przez przypadek nadał jej nazwisko zaczynające się tymi samymi literami, co jego własne. Z pewnością nieprzypadkowe są zresztą także nazwiska przynajmniej niektórych jej rozmówców, jak Arendt (dziekan na uczelni, gdzie Costello wygłasza wykład o naturze zła) czy Godwin…
Na sakramentalne pytanie „co autor miał na myśli” niełatwo jednak odpowiedzieć. Na pewno nie po to tworzył sobie kobiece alter ego, żeby bezpiecznie wygłaszać jego ustami radykalne poglądy – raz, że większość wykładów nie zawiera żadnych obrazoburczych twierdzeń, które strach byłoby wypowiedzieć we własnym imieniu, a dwa, że te najbardziej kontrowersyjne (o prawach zwierząt) Coetzee sam głosi zupełnie otwarcie. Po co zatem? Może chodzi tu o spojrzenie z dystansu na samego siebie w alternatywnej rzeczywistości?
Jeśli tak, to jest to spojrzenie dość krytyczne i pesymistyczne: Costello z trudem zmaga się ze swoimi słabościami, wykłady wychodzą jej różnie, zdarza jej się gubić we własnej argumentacji lub brnąć w piętrowe dygresje, jej życie prywatne to porażka, a i kariera pisarska, mimo światowego uznania i nagród, nie przyniosła jej pełnej satysfakcji, m.in. z powodu powszechnego kojarzenia jej osoby tylko z jedną powieścią – autor „Hańby” z pewnością zna ten ból, ale czy rzeczywiście podziela wszystkie uczucia swojej bohaterki? Chyba aż tak źle z nim nie jest, a przynajmniej mam nadzieję;-).
Ale nie tylko o osobę pisarza tu chodzi. Struktura powieści to wyraźna alegoria losów samej literatury: pierwszy rozdział nosi znaczący tytuł „Realizm” i jest bodaj w największym stopniu sfabularyzowany; później fabuła zanika lub jest wypychana do retrospekcji, mamy za to coraz więcej życia wewnętrznego bohaterki/autora i coraz bardziej abstrakcyjne rozważania, trochę skandalizującej erotyki, wreszcie kafkowski ostatni rozdział (notabene z genialnym zakończeniem – jedno z najlepszych ostatnich zdań, jakie pamiętam, przewrotnie, a nawet brutalnie podsumowujące całość) i dziwny postmodernistyczny epilog – futurologii Coetzee już niestety nie spróbował.
Odkrywać kolejne poziomy i niuanse tej konstrukcji można by pewnie jeszcze długo, ale starczy już tego interpretowania. O treści warto jeszcze dodać, że poza wymienionymi wcześniej tematami mamy tu długie dyskusje o wyższości greckiego modelu cywilizacji nad chrześcijańskim (lub odwrotnie), o roli i powinnościach pisarza (Costello przedstawia się zaczerpniętym od Miłosza określeniem „sekretarka niewidzialnego”) czy o sytuacji nauk humanistycznych – wszystko to dające solidnie do myślenia, szczególnie spory Elizabeth z jej siostrą-zakonnicą, która to siostra ku frustracji głównej bohaterki wydaje się mieć staranniej przemyślane poglądy na wiele spraw, a przynajmniej potrafi je sprawniej uargumentować.
Co do oceny – jak już kiedyś pisałem, Coetzee zawsze pozostawia u mnie jakiś niedosyt – ale tym razem nic podobnego nie miało miejsca. Powieść wybitna, starannie przemyślana i zapięta na ostatni guzik, nie śmiem się tu czepiać czegokolwiek – może oprócz tego, że za krótka. Polecam gorąco i bez zastrzeżeń.
Ocena: 5+
Zobacz także: Foe, W sercu kraju, Wiek żelaza