Cichy Fragles

skocz do treści

Wolność słowa, wolność obrażania

Dodane: 17 września 2012, w kategorii: Polityka, Przemyślenia

Zebrało się ostatnio parę głośnych spraw związanych z tytułowymi problemami, nie od rzeczy byłoby zatem wtrącić swoje trzy grosze. Albo i cztery.

Sprawa pierwsza: Pussy Riot. Sporo było wokół nich hałasu, ale ciężko było wyłowić niego jakieś wyważone głosy – dominowało czarno-białe podejście, bądź to broniące ich występu w imię wolności słowa, bądź to potępiające za szarganie świętości. Tymczasem sprawa czarno-biała nie była. Liczne porównania z Nieznalską nie uwzględniają tej znaczącej różnicy, że Nieznalska wystawiła swoją pracę w galerii sztuki, gdzie posłowie LPR musieli się celowo wybrać (zapewne pierwszy raz w życiu), żeby dać się obrazić – natomiast „Puśki” wtargnęły do cerkwi, na dodatek w trakcie mszy, bezceremonialnie włażąc z butami w cudzą przestrzeń, czego żadną miarą nie da się obronić jako uprawnione korzystanie z wolności słowa. Tam się nie dało powiedzieć „nie chcesz, to nie oglądaj” – wiernych w cerkwi nikt nie pytał, czy mają ochotę oglądać ten koncert.

Nie znaczy to jednak, że wyrok dwóch lat więzienia można uznać za sprawiedliwą karę – w normalnym kraju tego typu akt chuligaństwa kwalifikuje się co najwyżej na grzywnę, może w ostateczności symboliczny wyrok w zawieszeniu. Rosja normalnym krajem nie jest, ale i tam pewnie czymś podobnym by się skończyło, gdyby Pussy Riot zaśpiewały „Bogurodzico, błogosław Putina” albo w ogóle coś apolitycznego. Kto nie urodził się wczoraj, ten dobrze rozumie, że sąd ukarał w ten sposób nie żadną obrazę uczuć religijnych, tylko efektowne przywalenie Putinowi – tak samo jak Chodorkowski nie za żadne przekręty trafił do kolonii karnej, tylko za krytykowanie władzy. Dajcie człowieka, a paragraf się znajdzie…

Sprawa druga: Antykomor. Wyrok został słusznie skrytykowany ze wszystkich stron (także z tej, która jeszcze kilka lat temu domagała się surowych kar za nazwanie prezydenta kartoflem – bardzo mnie cieszy ta liberalizacja poglądów), ale i tu w medialnej wrzawie zaginęły niuanse. Antykomor nie był – jak chcieliby niektórzy jego obrońcy – serwisem prezentującym niewygodne dla władzy poglądy i tak dalej. Powiedzmy to jasno: jego jedynym celem było obrażanie Komorowskiego, bez choćby pozorów merytorycznej krytyki i zwykle bez odnoszenia się do jakichkolwiek jego czynów czy wypowiedzi. Wklejanie jego twarzy w zdjęcie wieprza czy menela, gry w strzelanie do niego lub rzucanie gównem – równie dobrze można by w ten sposób „krytykować” Kaczyńskiego, Schwarzeneggera, Hitlera czy Batmana, bez jakiegokolwiek uszczerbku dla sensowności „krytyki”. Nie, zrobienie fotoszopki przedstawiającej polityka w gównie to jeszcze nie jest satyra polityczna.

Polityk musi mieć jednak twardszą skórę, niż szary obywatel, który w analogicznej sytuacji bez trudu wywalczyłby od Antykomora potężne odszkodowanie i nikt nie miałby o to pretensji. No ale zaraz – czy obywatel Komorowski nie ma prawa do ochrony swojej osoby przed obelgami? Fakt, jest osobą publiczną, ale np. Doda też nią jest, a jednak serwisu zabawiającego się w obrzucanie jej gównem nikt by raczej nie bronił. Nikt nie zgłasza też zastrzeżeń wobec aktorek czy piosenkarek wytaczających procesy brukowcom, gdy tym się zdarzy przegiąć pałę – a przecież nawet „Fakt” nie upadł tak nisko, żeby publikować zdjęcie świni z twarzą np. Natalii Siwiec. Czy wobec prezydenta (ponoć przecież uosabiającego majestat Rzeczypospolitej i tak dalej) mają obowiązywać niższe standardy niż wobec najmarniejszych celebrytek?

Cóż, przy takim postawieniu sprawy trzeba przyznać, że coś jest na rzeczy – a raczej byłoby, gdybyśmy mówili o procesie cywilnym. I tu się pojawia zasadnicza różnica: celebrytki procesują się z brukowcami osobiście, natomiast o dobre imię prezydenta walczy prokuratura, z oskarżenia publicznego (notabene nie pytając samego zainteresowanego o zdanie, co czyni sytuację jeszcze bardziej kuriozalną), a to zawsze będzie budzić podejrzenia o zwalczanie wolności słowa. Dlatego jedynym sensownym rozwiązaniem wydaje mi się likwidacja przepisu o obrażaniu głowy państwa i zostawienie takich spraw samej głowie – jeśli prezydent uzna to za wskazane, niech wytacza obrażającym go obywatelom czy mediom procesy cywilne. Oczywiście nadal nie byłaby to sytuacja idealna (zakładając, że jakikolwiek prezydent faktycznie by się na taki krok zdecydował), ale bez porównania zdrowsza od obecnej.

Sprawa trzecia: „Niewinność muzułmanów” – film, który spowodował zamieszki w wielu muzułmańskich państwach, ze szczególnie tragicznymi konsekwencjami w Libii (śmierć ambasadora USA). Tu sprawa byłaby jednoznaczna (nikt nie każe pobożnym muzułmanom oglądać tego filmu, stawiam zresztą każde pieniądze, że 99.99% protestujących wie o nim tylko ze słyszenia), gdyby nie wspomniane konsekwencje. Czy autorzy filmu nie powinni byli mieć ich na uwadze? Jak by nie patrzeć, film doprowadził (pośrednio, ale jednak) do śmierci przynajmniej kilku osób, które nie miały z nim nic wspólnego, a rozbudzona wściekłość arabskiej ulicy może się przyczynić do wzrostu nietolerancji wobec wyznawców innych religii, czego skutki nietrudno przewidzieć. Czy autor filmu nie powinien był dążyć do uniknięcia takiej reakcji, łagodząc wymowę swojego dzieła?

Moim zdaniem – nie. Jakkolwiek cynicznie by to nie zabrzmiało, wolność słowa jest cenniejsza niż ambasady. A z doświadczenia wiadomo, że ugięcie się przed przemocą nie skutkuje jej ograniczeniem, tylko wręcz przeciwnie – strona używająca przemocy dostaje sygnał, że ta metoda się opłaca, więc będzie ją stosować coraz częściej i z coraz błahszych powodów. Z wiadomym efektem końcowym. Całkowicie więc popieram Obamę, który film skrytykował, ale też potępił protestujących za użycie przemocy – i ani myślał ich za cokolwiek przepraszać, jak nie przymierzając Kaczyński za karykaturę Mahometa w „Rzeczpospolitej” kilka lat temu (notabene chyba jedyny w historii przypadek, by kaczysta dobrowolnie za cokolwiek przeprosił). Przemoc nie może być argumentem w cywilizowanym świecie.

Sianie nienawiści też jednak w cywilizowanych standardach się nie mieści. Dlatego nie mogę nie potępić autora filmu za dolewanie oliwy do ognia wypowiedzią (już podczas zamieszek!), że „islam to rak”. Przed przemocą nie należy ustępować, ale nie należy jej także podsycać. Co innego merytoryczna krytyka o obraźliwym wydźwięku, co innego puste obelgi. Znaj proporcją, mocium panie.

Sprawa czwarta – Poseł Pięta. Tu o samej kwestii obrażania nie zamierzam się wypowiadać – nie chce mi się nawet guglać za treścią listu, w którym poseł miał obrazić homoseksualistów, bo i nie to zwróciło moją uwagę na ten przypadek, tylko postawa posłów, którzy… odmówili uchylenia Pięcie immunitetu. Trudno chyba o lepszy przykład nadużycia tego przywileju – poseł był pozwany w trybie cywilnym, w sprawie wypowiedzi, która bez wątpienia miała miejsce i której on sam się nie zamierza wypierać – z jakiej racji zatem ma być chroniony przed ewentualnymi konsekwencjami? Lub, z drugiej strony – z jakiej racji pozbawia się go szansy obronienia swoich racji przed sądem? Cóż, to pytania czysto retoryczne…


Komentarze

Podobne wpisy