Cichy Fragles

skocz do treści

Ziemkiewicz sięgnął bruku

Dodane: 25 lutego 2009, w kategorii: Polityka, Przemyślenia

Kiedyś Rafał A. Ziemkiewicz zaliczał się do moich ulubionych publicystów – co było o tyle ciekawe, że z przynajmniej połową jego poglądów absolutnie i fundamentalnie się nie zgadzałem. Nie mogłem mu jednak odmówić świetnego (i wyjątkowo ostrego) pióra, świetnej konstrukcji tekstów, bardzo celnej argumentacji, konsekwentnie przełamującej wszelkie stereotypy i utarte sądy, wreszcie wyjątkowej zręczności w przekonywaniu do swoich twierdzeń. Wszystkich tych cech mógł mu zazdrościć niemal każdy felietonista w kraju. Niestety, nie bez powodu wszystko to piszę w czasie przeszłym. Oto bowiem gdzieś tak pomiędzy rokiem 2004 i 2005 coś się w tej maszynie do produkcji felietonów zaczęło zacinać.

Pierwszym sygnałem spadku formy był porażająco durny tekst o problemach psychicznych dotykających polskich żołnierzy wracających z Iraku. Ziemkiewicz problemy te podsumował stwierdzeniem, że widocznie nasz bohaterski naród strasznie nisko upadł, skoro nasi żołnierze wpadają w depresję tylko dlatego, że ktoś do nich strzela, a tak w ogóle to w Bagdadzie jest bezpieczniej niż w typowym europejskim mieście, więc żołnierz powinien stamtąd wracać jak z wakacji. Trudno mi było uwierzyć, że ten stek bredni jest dziełem autora znanego z profesjonalizmu i bezlitosnego piętnowania ignorancji wśród kolegów po fachu – tym niemniej podpis nie pozostawiał wątpliwości. No ale pojedyncza wpadka może się zdarzyć każdemu.

Niestety, wkrótce wpadek zaczęło przybywać – tym szybciej, im bliżej do pamiętnych potrójnych wyborów w 2005. A gdy już te wybory się odbyły, Ziemkiewicz raźno wkroczył na równię pochyłą. Z felietonisty radykalnie antyrządowego, który Millerowi i Belce nigdy nie omieszkał wetknąć szpilki w każde czułe miejsce, z czasem się zmienił w felietonistę nader wyrozumiałego, który „nie ma powodu nie wierzyć Jarosławowi Kaczyńskiemu”, i któremu nagle dziwnie przestało przeszkadzać, że władza obsadza wszystkie możliwe posady swoimi ludźmi – co zapewne nie było bez związku z faktem, że sam dostał od tej władzy lukratywną posadkę w TVP. Co prawda potem ją stracił, ale samokrytyka, jaką wówczas złożył, niemalże dziękując za zwolnienie, wbiła mnie bardzo głęboko w fotel…

O „Michnikowszczyźnie” może nie powinienem się wypowiadać, bo jej nie czytałem – ale nawet kartkując ją w księgarni nie dało się nie zauważyć, że stężenie obelg i epitetów przekracza tam wszelkie cywilizowane normy, a poziom zarzutów pod adresem Michnika (odpowiedzialnego chyba za wszystkie możliwe problemy Polski i okolic) jest stosowny do języka, w jakim zostały one sformułowane. Do tego dodajmy żenujące teorie spiskowe, jakimi Ziemkiewicz próbował (chyba) promować swoje dzieło – a to w Merlinie rzekomo książka zniknęła z oferty tuż przed świętami (w rzeczywistości Ziemkiewicz po prostu nie umiał używać wyszukiwarki, ale nie potrafił się do tego przyznać), a to w Empiku zasłonili mu książkę tekturowym Puchatkiem…

Tak więc z czasem przestałem czytać Ziemkiewicza, zaglądając do jego felietonów tylko okazyjnie, jak mi się akurat jakiś rzucił w oczy. No i ostatnio rzuciły mi się w oczy aż dwa, które mogę już chyba z czystym sumieniem uznać za ostatnie gwoździe do trumny wybitnego niegdyś publicysty.

Pierwszy z nich, zamieszczony w zeszłotygodniowej „Gazecie Polskiej”, przeczytałem stojąc w sklepowej kolejce, a w sieci go nie znalazłem, więc nie wkleję tu jego treści, ale z grubsza chodziło o to, że jakaś pani w jakimś offtopicznym wywiadzie w ramach dygresji wypowiedziała kąśliwą uwagę pod adresem Wildsteina – na co Ziemkiewicz zareagował świętym oburzeniem, przywołaniem szlachetnego życiorysu Wildsteina i dość dziwnie brzmiącym stwierdzeniem, że „Wildstein to nie jest marka dropsów, tylko nazwisko człowieka godnego szacunku” (cytat oczywiście z pamięci), więc jakże to tak wycierać nim sobie gębę. Mniejsza już o nonsens powoływania się na życiorys (który przecież nie zwalnia od krytyki), ale używanie takiego argumentu przez człowieka, który od lat z upodobaniem miesza z błotem Wałęsę czy Michnika, to wypisz wymaluj moralność Kalego – a dokładanie jeszcze tekstu o szacunku dla nazwiska, przez człowieka, który dał swojej książce tytuł „Michnikowszczyzna” i z upodobaniem używa tego słowa w charakterze obelgi, to już moralność Kalego do kwadratu.

Drugi ze wspomnianych tekstów rzucił mi się w oczy tutaj. Już sam tytuł („najgorszy rząd dwudziestolecia”) trochę mnie zaskoczył, bo myślałem, że po rządach Millera już nikogo Ziemkiewicz bardziej nie zmiesza z błotem. Ale naprawdę mnie zaskoczyła dopiero treść. Oto autor znany z radykalnie liberalnych poglądów na gospodarkę, od wielu lat tępiący wszelkie przejawy socjalizmu, atakuje Tuska za… brak pomocy publicznej dla stoczni.

Czas umierać, pomyślałem sobie, ale to dopiero początek – już w następnej linijce Ziemkiewicz pisze, że „przegrywamy banki, podporządkowywane eurodyrektywą zachodnim centralom”. Mniejsza już o typowo socjalistyczną retorykę, ale co tu mają do rzeczy jakieś „eurodyrektywy”? Zawsze mi się wydawało, że banki – jak wszelkie prywatne firmy – są podporządkowane swoim właścicielom z definicji, a tu się okazuje, że potrzeba do tego jakiejś dyrektywy unijnej. Której Ziemkiewicz powinien zresztą przyklasnąć, przecież własność prywatna zawsze była dla niego święta. Widocznie już nie jest. Nie koniec na tym – dalej mamy jeszcze krytykę za „niepojęty upór, z jakim PO forsuje wbrew wszystkiemu prywatyzację szpitali” i zlikwidowanie poboru do wojska. No dobrze, ostatnio rzadko czytałem teksty Ziemkiewicza, ale jego odwrót od liberalizmu to bym chyba jednak zauważył. A tymczasem najwyraźniej mi to umknęło.

Natomiast odwrót od rzetelnej argumentacji widzę niestety od dawna, a ten tekst można uznać za jego przypieczętowanie. Mamy tu i demagogię na poziomie „Faktu” (rząd naturalnie odpowiada za zamordowanie Olewnika, za wypuszczenie jakiegoś bandziora przez sąd i za każdą możliwą wpadkę wymiaru sprawiedliwości), i manipulacje liczbami (wykorzystanie funduszy unijnych w rzeczywistości wygląda trochę inaczej, niż twierdziła Gęsicka, za którą Ziemkiewicz bezmyślnie powtarza), i popisy ignorancji (gdyby Ziemkiewicz wiedział, że od podjęcia decyzji o budowie autostrady do rozpoczęcia tej budowy mija średnio dwa-trzy lata, może nie zrobiłby z siebie idioty, atakując obecny rząd za nieudolność poprzedniego), i odwracanie kota ogonem (niezdolność PiS-u do wynegocjowania zniesienia rosyjskiego embarga na mięso okazuje się sukcesem, a zniesienie go po zmianie władzy – błędem i porażką), i zarzuty na poziomie telewidza, który o pracy np. Schetyny wie tyle, ile w telewizji widział – a że widział niewiele, to uważa, że Schetyna nic nie robi poza otwieraniem „Orlików”.

Ale mniejsza już o ten nieszczęsny tekst, bo tak naprawdę był on tylko pretekstem do napisania niniejszego wpisu – kwestię upadku Ziemkiewicza chciałem poruszyć od dawna, tylko jakoś czasu i bodźca brakowało. Ktoś może powiedzieć, że czepiam się go z powodu zmiany poglądów – i może nie będzie to całkiem bezpodstawne, ale jego poglądy zawsze były mi dalekie od moich, a o UPR mam opinię nie lepszą niż o PiS. Rzecz w tym, że kiedyś nawet jak Ziemkiewicz pisał coś, z czym się nie zgadzałem totalnie, to jednak byłem pod wrażeniem, widząc jak mądrze i precyzyjnie argumentuje swoje poglądy – a obecnie jestem co najwyżej pod wrażeniem, że ktoś mu za to jeszcze płaci. Wypada tylko mieć nadzieję, że w końcu płacić przestaną i Ziemkiewicz zajmie się czymś pożyteczniejszym niż pisanina na poziomie przeciętnego blogera, albo wyciągnie wnioski i wróci do dawnej formy. Czego mu szczerze i bez ironii życzę, nawet jeśli ta forma miałaby dalej służyć promocji PiS-u.


Komentarze

Podobne wpisy