Jeden z rzadziej używanych, ale bardziej mnie drażniących argumentów antyracjonalistów wszelkiej maści: było wiele teorii, które świat naukowy powszechnie uznawał, a które potem okazały się błędne (chociażby flogiston, eter czy lamarkizm), więc naukowcom nie można zbytnio ufać – skoro mylili się w tamtych sprawach, to może (czytaj: prawie na pewno) się mylą także w kwestii ewolucji czy ocieplenia klimatu. Logiczne, prawda?
Na pierwszy rzut oka owszem, ale w rzeczywistości ta argumentacja ma przynajmniej kilka poważnych felerów, które trzeba wypunktować, żeby postawić sprawę we właściwym świetle:
Po pierwsze: nikt nie jest nieomylny i oczywiście nauka nie stanowi tu wyjątku – nie jest to doskonała metoda odkrywania prawdy, a „tylko” najlepsza, jaką znamy. I żadne odosobnione pomyłki, zwykle zresztą dotyczące pomniejszych niuansów a nie kwestii fundamentalnych, tego faktu nie zmieniają, tak jak żadna porażka Małysza nie zmieniła faktu, że był on najwybitniejszym polskim skoczkiem narciarskim w historii – jakkolwiek słaba to analogia, bo przewaga Małysza nad pozostałymi naszymi skoczkami nigdy nawet się nie umywała do gigantycznej przewagi metody naukowej nad wszelkimi innymi metodami poznawczymi, jakie kiedykolwie próbowano stosować. Małyszowi zdarzało się przegrywać w pojedynczych konkursach z innymi Polakami, natomiast nauka nigdy na swoim polu nie musiała uznać wyższości konkurencji w jakiejkolwiek, choćby trzeciorzędnej sprawie. Nigdy, drodzy kreacjoniści.
Po drugie: niemal wszystkie poważniejsze pomyłki naukowe miały miejsce przed uformowaniem się nowoczesnej, profesjonalnej nauki. Pamiętajmy, że w czasach przednowożytnych nauka nigdy nie była przemysłem, tylko zaledwie manufakturą, nie znającą jeszcze zbyt dobrze swoich słabości (jak np. efekt potwierdzenia), nie stosującą narzędzi typu peer review, podatną na siłę autorytetów itd. Te czasy jednak dawno minęły – dziś nauka to przemysł pełną gębą, bardzo konkurencyjny i bezlitośnie tępiący błędne teorie. Każdy ważniejszy problem jest atakowany ze wszystkich możliwych stron przez rzeszę specjalistów, wzajemnie się kontrolujących i szukających najdrobniejszych dziur w rozumowaniu – w takich warunkach prześlizgnięcie się jakiegokolwiek znaczącego błędu (nie mówiąc o całej teorii) graniczy z cudem, a nawet jak się już taki przypadek zdarzy, to jego konsekwencje szybko zostaną zauważone podczas dalszych badań.
A badania nigdy się nie kończą – nie ma teorii, która nie byłaby (choćby mimochodem) systematycznie testowana, a podważenie jakiejś powszechnie uznanej prawdy to jedno z największych marzeń każdego naukowca. Dzięki temu (jak również dzięki bardzo rygorystycznym wymaganiom odnośnie pewności dowodów – vide bozon Higgsa) system jest bardzo, ale to bardzo błędoodporny. W efekcie, jak wspomniałem, pomyłki naukowe zostały praktycznie wyeliminowane – o ile jeszcze w XIX wieku niektóre dziedziny (np. medycyna) przesądami stały, o tyle w XX wieku błędy były już seryjnie naprawiane, oszustwa miały bardzo krótkie nogi (w promienie N przez chwilę uwierzyli prawie wszyscy francuscy fizycy, mimo to fikcja upadła zaledwie po roku od „odkrycia”), a aberracje typu łysenkizm czy nazistowskie teorie rasowe mogły się rozwinąć tylko pod osłoną sprzyjającej im totalitarnej władzy. Miejmy to wszystko na uwadze.
Po trzecie: wszystkie wspomniane błędy (jak i wiele innych) zostały zauważone i naprawione przez samą naukę, metodami naukowymi. Nigdy w historii nie było przypadku, by pomyłka nauki została naprawiona np. przez religię. Nigdy się nie zdarzyło, żeby świat naukowy zgodnie mówił „białe”, a Kościół czy inni denialiści „czarne” i okazało się, że faktycznie jednak „czarne”. We wszystkich wymienionych przypadkach błędne teorie cieszyły się uznaniem nie tylko wśród naukowców, ale i poza ich środowiskiem – ani diagnoza błędu, ani nowa, lepsza teoria, nigdy nie przychodziła z zewnątrz, zawsze musieli się tym zająć sami naukowcy. To jeszcze jeden dowód wielkości nauki: nawet gdy popełniała błędy, to tylko ona sama potrafiła się z nimi rozprawić. Jej wrogów zawsze to przerastało.
Po czwarte wreszcie: pomyłki pomyłkami, ale ich wytykanie akurat przez fundamentalistów religijnych, astrologów, znachorów czy jasnowidzów, to podręcznikowy przykład szukania źdźbła w oku bliźniego i ignorowania belki we własnym. Mało – to szukanie ziarnka piasku i ignorowanie lotniskowca. Wyznawcy metod, które nigdy nie dały żadnych wyników odróżnialnych od ślepego trafu, ani nie doprowadziły do choćby jednego, symbolicznego, nieważnego odkrycia w trzeciorzędnej dziedzinie wiedzy, słowem metod o literalnie zerowej skuteczności i wartości poznawczej – podważają wiarygodność metody, która dała nam komputery, loty w kosmos, przeszczepy narządów i masę innych osiągnięć, o których nie śniło się filozofom. A robią to, ponieważ pośród zyliona jej niesamowitych odkryć trafił się drobny, ledwie zauważalny, nieunikniony margines pomyłek i ślepych uliczek, które ta metoda sama z siebie systematycznie eliminowała. Czy można sobie wyobrazić większą hipokryzję?
Komentarze
Oczywiście zgadzam się z argumentacją, chociaż niestety i nauką można manipulować, znajdując dowody pod z góry upatrzone tezy.
Jeszcze niedawno uznani naukowcy bronili palenia papierosów, cały czas możemy spotykać się z manipulacją odnośnie „ekologicznych” żarówek. Odnośnie GMO sami naukowcy się dzielą, a badania dotyczące homoseksualizmu (co 10 osoba jest ponoć homoseksualistą, a kobiety prawie zawsze mają takie cechy obok cech hetero) ocierają się o propagandę. Nawet jeśli da się udowodnić tezę, wobec morza interesów, dyskusji, fałszywych kontrargumentów – do nas jako społeczeństwa ta wiedza nie dociera.
Po piate, w przeciwieństwie do religii i jej dogmatów, nauka ma to do siebie, że ma tendencję do grawitowania w stronę prawdziwych rozwiązań. Newton, Einstein, kwarki, teoria strun – z czasem nauka ‚converges’ wokół prawdziwego rozwiązania dla danego modelu.
Gdyby przedstawić to w formie wykresu fazowego – nauka to spirala schodząca coraz ciaśniej do jednego punktu. Religia to bohomaz na całej płaszczyźnie biegający bez celu Jeden punkt, który nie tłumaczy NIC. Tak – „Bóg to zrobił” NIC nie tłumaczy. Tako jak „Bóg to robi” nie tłumaczyło kiedyś epilepsji tak i „bóg to robi” nie tłumaczy dziś hadronów czy leptonów. To namiastka i karykatura wyjaśnienia, która nie ma z nim nic wspólnego.
A najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że jesli jakis religijny typ jeden z drugim tu paszczę otworzą, to będzie DOKŁADNIE dzięki tej ‚mylnej’ nauki a nie dzięki owemu bogu…ot ironia.
Guzik prawda, wynika to ze słabego zrozumienia metody naukowej. Nie wszyscy rozumieją, że nie wystarczy jedynie raz opublikować jakieś tam badania, żeby od razu całe środowisko naukowe w to uwierzyło. Badanie muszą być zweryfikowane i powtórzone. W razie potrzeby przeprowadzane zostaną kontrbadania.
Nie ma żadnych badań, które potwierdzają szkodliwość GMO.
To nie naukowcy.
Ciekawe, bo nie ma zgody w tym zakresie, to jest raczej najwyższa możliwa wartość.
Nie wiem o co chodzi. Chyba o to, że kobiety są biseksualne. Nie, nie są. A przynajmniej nie wszystkie. Są co najwyżej mniej skore do bycia „tylko hetero” – kwestia wychowania głównie, jeśli dobra pamiętam.
I wróciliśmy do punktu wyjścia :)
Oja, zbłądziłeś na tylu poziomach…
Zacznę może od końca. Ktoś, kto wysuwa „nową, lepszą teorię” z tego właśnie powodu jest naukowcem. Nie jest możliwe, by „naukę” poprawił ktoś z zewnątrz, bo biorąc się za poprawianie staje wewnątrz. Argument do nosa.
Skąd czerpiesz wiedzę o tym, jak wygląda dzisiaj nauka? Stwierdzenie, „prześlizgnięcie się jakiegokolwiek znaczącego błędu graniczy z cudem” jest co najmniej intrygujące… Nie wiem, może masz jakąś inną definicję „prześlizgnięcia”.
Ale przede wszystkim: traktowanie zarówno „nauki” jak i „naukowców” jako jednego, spójnego ciała jest błędem. Różne dziedziny mają różne metody. Ba, czasem nawet na tej samej konferencji znajdą się dwie grupy, które wzajemnie będą uważały metody tych drugich za czystej krwi szamanizm.
@lRem
+1 dla twojej opinii.
Nikt nie wierzy „w nieomylność nauki”, ale za to jest całkiem sporo dowodów na to, że zachwalany przez ciebie przemysł farmaceutyczny działa na szkodę pacjentów.
http://katarzynakulma.blogspot.com/2012/09/oszukancza-medycyna.html
wykład z TED zawarty w treści
(Ben Goldacre: What doctors don’t know about the drugs they prescribe)
książka „Testing Treatments” / „Czy nasze leczenie naprawdę działa?” która omawia problem fałszowania skuteczności terapii.
http://www.testingtreatments.org/wp-content/uploads/2012/09/TT1stEditionPolish.pdf
http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,1570
Jezz, tam gdzie są wcięcia były dwa znaki „plus”
Proszę o przykład, bo mnie się wydaje, że metoda naukowa jest dość uniwersalna.
Z mojej działki: jedna grupa, dążąca do abstrakcji teoretycznej i określania jej cech matematycznych oraz druga grupa wnioskująca na podstawie pomiarów z fizycznych instancji. Pierwsi uważają, że ci drudzy to szarlatani w ogóle nie ogarniający teorii. Drudzy uważają, że ci pierwsi to bajarze ani trochę nie stąpający po ziemi.
Ten twój przykład przypomina mi wojnę testerów z programistami. Niby się nie lubią, że przeciwne interesy, ale wszyscy zdają sobie sprawę, że są potrzebni, ci do pisania, tamci do testowania.
To nie jest przykład jakiego oczekiwałem.
@IRem
Nie, nie jest. Naukowcem jest dopiero wtedy, kiedy ta teoria jest efektem racjonalnego rozumowania lub/i rzetelnych obserwacji – słowem, zastosowania metody naukowej. Teoria uzyskana w inny sposób nie będzie naukowa, nawet jeśli przypadkiem okaże się prawdziwa.
Gdyby np. ktoś przed Kopernikiem ogłosił, że Ziemia krąży wokół Słońca, na tej tylko podstawie, że tak wyczytał w jakiejś nieznanej świętej księdze, to czy według Ciebie stałby się naukowcem? Według mnie nie – i takie właśnie „poprawki z zewnątrz” miałem na myśli.
Albo inną definicję „znaczącego błędu”. Nie twierdzę oczywiście, że żadne wpadki już się nie zdarzają – twierdzę, że nie są to już kwestie wielkiej wagi.
I owszem, ale obie te grupy nadal działają na tej samej płaszczyźnie, w obrębie tych samych pojęć i tak dalej – spór może dotyczyć kwestii bardziej szczegółowych, ale (może pomijając jakieś ekstremalne przypadki) nie podstaw. Oczywiście cały czas mam na myśli nauki przyrodnicze, bo w humanistyce faktycznie wygląda to dużo mniej różowo.
@quest
Po pierwsze: nie przypominam sobie, żebym zachwalał przemysł farmaceutyczny. Po drugie: przemysł farmaceutyczny != nauka.
@Cichy: ach, więc przez „lepszą teorię” rozumiesz też ślepy strzał w inną stronę niż poprzedni ślepy strzał. Nie widzę czemu to miałoby być uznane przez kogokolwiek za „lepsze”. Przecież żeby porównać, trzeba właśnie przeprowadzić choć podstawowe obserwacje, ergo pobawić się w naukę.
Dalej, czemu twierszisz, że przemysł farmaceutyczny != nauka? Przecież oni właśnie używają uparcie całej tej maszynerii zwanej „metodą naukową”, by dowieść pewnych zjawisk przyrodniczych, publikując wszystko „w naukowy sposób”…
Cichy, prawie uwierzyłem w twoje filozoficzne sofizmaty. Niestety twój tok myślenia jest bardziej niebezpieczny od tych wszystkich naiwniaków, którzy wierzą, że modlitwa ich wyleczy.
A więc wierzysz, że nauka jest jakimś przemysłem, który działa pro publico bono. Jakim, tego już nie wyjaśnisz. Bo nie potrafisz. Ograniczasz się do zdawkowego komentarza, który wymija również szarlatanerie tego tajemniczego przemysłu i działanie na szkodę chorych.
Przykładem może być szczepionka na świńską grypę, która została sprzedana z klauzulą „nie bierzemy za nic odpowiedzialności”, a która wywołała bądź była pośrednio przyczyną nastu przypadków śmierci wśród (głównie) starszych ludzi. Osobiście wolałbym umrzeć śmiercią naturalną, aniżeli w wskutek powikłań przez chybione lekarstwo, które zaaplikowano mi przez masową histerię.
A skoro już tak forsujesz „przemysł naukowy”, który nie jest przemysłem farmaceutycznym to może zdradzisz mi kto finansuje badania nad lekarstwem na stwardnienie rozsiane?
Ps. Bayer (tan, ten sam co truł Żydów podczas II WŚ) stworzył lek antynowotworowy, gdzie miesięczna kuracja kosztuje 5,5 tysiąca dolców (za to rząd Indii zmniejszył jego cenę do 175 USD)
http://www.wykop.pl/link/1102853/indyjski-rzad-dopuscil-antynowotworowy-lek-generyczny-o-97-tanszy-od-oryginalu/
Podaj przykład „naukowego przemysłu”, który udostępnia za darmo wyniki swoich badań.
@quest: matematycy, część informatyków, spora część fizyków i chemików, praktycznie wszyscy humaniści…
No świetnie. Ale skoro mówimy o przemyśle, to mówimy o czymś maszynowo produkowanym dla mas. Co takiego wyprodukował matematyk/inni, co jest systematycznie konsumowane?
Kilka milionów publikacji rocznie?
To nie jest coś konsumowanego przez masy, ani bezpośrednio wpływającego na ich życie.
Zresztą musiałbyś najpierw wykluczyć liczbę oszustów, błędów i plagiatów, których liczba systematycznie wzrasta, aby wyłuskać z tego coś sensownego.
http://nicprostszego.wordpress.com/2012/10/08/oszukanczy-badacze/
Po oddzieleniu „ziaren od plew” na pewno zostaje coś wartościowego, ale nie tworzy to żadnego przemysłu.
Tym samym tokiem rozumowania wykreślasz słowo „przemysł” z „przemysł narzędziowy”. Ilu znasz ludzi, którzy zapłacili te kilkadziesiąt-kilkaset tysięcy za formę do plastiku? Czy masz pojęcie, jakiej technologii od jakiej firmy użyto do produkcji tego długopisu? Więc ani toto masowo konsumowane, ani wpływające bezpośrednio…
Oszustwa, błędy i plagiaty przeczą przemysłowi? Czyli sprawa Apple-Samsung świadczy, że produkcja smartfonów nie jest przemysłem? Co z oszukanymi pendrive’ami? Ba, co z Chińskimi śrubokrętami, które się psują po odkręceniu drugiej śruby? Czy ich produkcja to już nie przemysł?
A co ma religia do chińskich śrubokrętów? Tematem notatki jest przemysł naukowy jako zjawisko miażdżące środowisko „antyracjonalistów” (taki eufemizm dla wierzących). Zresztą zostało to wypunktowane w temacie.
Zabobonni ludzie, gdy przedstawia się im teorie naukowe odpierają je hasłem „A nauka też się myli…”
I tu Cichy rozlewa się nad wspaniałością jakiegoś przemysłu naukowego, który jeśli jest przemysłem, to nie jest wspaniały, a jeśli jest nauką pro publico bono to często jest rzeczą niedochodową i niekonsumowaną masowo.
Nawet ta nauka „pro publico bono” jest robiona na masową skalę i idą za nią potężne pieniądze… Co do konsumpcji, to cóż. Żadna nauka nie jest konsumowana masowo. Przynajmniej bezpośrednio. Nawet najsłynniejsze i najważniejsze prace czytane są przez garstkę zapaleńców oraz ogólnie niewielką grupę ludzi, którzy będą na nich bazować.
@IRem
Żeby porównać i zweryfikować, oczywiście trzeba – ale do samego zaproponowania teorii naukowe myślenie nie jest (teoretycznie) niezbędne. Tak jak w moim przykładzie z poprzedniego komentarza – sprawdzić teorię o krążeniu Ziemi wokół Słońca można tylko naukowo, ale ogłosić ją można by było na podstawie objawienia, rozmowy z krasnoludkami czy czegokolwiek, niekoniecznie na podstawie racjonalnego rozumowania. Historia wprawdzie nie zna żadnego takiego przypadku (przynajmniej żadnego dość głośnego, żebym o nim usłyszał), ale nie jest to z definicji niemożliwe.
@quest
To, że przemysł farmaceutyczny wykorzystuje naukę do złych celów, nie jest winą nauki, tylko przemysłu farmaceutycznego (no i oczywiście tych naukowców, którzy dają się skorumpować – ale są i tacy, którzy z tą patologią walczą, jak podlinkowany przez Ciebie Ben Goldacre). Oczywiście przypadki fałszowania badań lub manipulowania wynikami podważają wiarygodność nauki, ale to jest część tego marginesu błędów, o którym wspomniałem we wpisie.
Żaden eufemizm. Można być zarówno wierzącym racjonalistą (jak np. ks. Michał Heller), jak i nieracjonalnym ateistą, który nie wierzy w Boga, ale wierzy np. w magię. Owszem, ateizm idzie zwykle w parze z racjonalizmem, ale nie jest to para nierozłączna.
Jest to niestety koncept nad wyraz trudny do przełknięcia przez niektórych, tak jak bywalcy niektórzy nie są w swym poczuciu samozajebizmu w stanie zrozumieć, że argument formułowany na podstawie zdupywziętej przsłanki, nawet JEŚLI prawdziwy, jest równie zdupywzięty.
Generalnie tak, przy czym jeśli podrążyć głębiej w lwiej części przypadków okazuje się,że ludzie ci racjonalizm stosują wszędzie, tylko nie w dziedzinie własnej wiary
Tak się wtrącę: nawet przemysł farmaceutyczny w końcu podaje jawnie składy swoich leków (nie wyjawia jedynie technologii produkcji). Kwestie patentowe, prawne itp… jeśli dobrze pamiętam, dla leków tajność wynosi 20 lat.
Tajność? Geez… Weź chociaż przeczytaj definicję patentu na Wikipedii alboco…
Może faktycznie źle się wyraziłem, monopol byłby lepszym słowem, choć też nieadekwatnym :)
Felieton skażony nienaukowym podejsciem. Fałszywa teza na samym początku.
„Jeden z rzadziej używanych, ale bardziej mnie drażniących argumentów antyracjonalistów wszelkiej maści: było wiele teorii, które świat naukowy powszechnie uznawał, a które potem okazały się błędne (chociażby flogiston, eter czy lamarkizm), więc naukowcom nie można zbytnio ufać – skoro mylili się w tamtych sprawach, to może (czytaj: prawie na pewno) się mylą także w kwestii ewolucji czy ocieplenia klimatu.”
„Jeden z rzadziej używanych, ale bardziej mnie drażniących argumentów mających inne zdanie ludzi: było wiele teorii, które świat naukowy powszechnie uznawał, a które potem okazały się błędne (chociażby flogiston, eter czy lamarkizm), więc należy mieć świadomość , że nauka jest dynamiczna i to co dziś jest pewnikiem jutro może być błędem. Naukowcom, którzy niedopuszczają myśli o możliwości pomyłki nie można zbytnio ufać. Dopuszczanie możliwości pomyłki to podstawa rozwoju. Niemniej skoro pomyłki się zdażają, a się zdażaja, bo jestesmy ludźmi, to należy założyć możliwość pomyłki także w kwestiach podstawowych jak teoria ewolucji czy ocieplenie klimatu.”