Cichy Fragles

skocz do treści

Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej (Michał Witkowski)

Dodane: 14 lutego 2013, w kategorii: Literatura

okładka (W.A.B.)

Jak ja słyszę „sanepid”, to… to takie we mnie emocje narastają! W kształcie noża. To jakbym słyszał „wściekły pies”! (…) Tylko żeby człowiekowi zniszczyć życie, któren się stara do czegoś dojść w pocie czoła, pazurami, jak mrówka. Tylko żeby zatrzymać rozwój gospodarczy kraju! W olej nosy wtykali, że stary, że wody nie ma, a kto widział, żeby przyczepa miała podłączenie do wodociągu? Srać mi tu przychodzisz czy na zapiekankę mi tu przychodzisz? Po co ci wodociąg, wysrać się w domu możesz! Jest baniak, starczy. (…) Już mówię do którejś z tych urzędniczek: Kierownisiu, co ja się nachodzę, co ja wam zrobiłem? A ona kawę se robi, łyżeczką merda, i tak do mnie: No, ale przynajmniej zbiera pan nowe doświadczenia. Co ja? Prozaik? (…) Bezczelna! Marlboro sztangę wziąć… Bombonierę wziąć, to tak! Rozjebać pozłotko, wywalić za siebie, wyjeść słodkie ze środka, to tak, przetrawić, wysrać, żeby pofrunęło hen, do rzeki, do morza, żeby zatruwało nasz piękny Bałtyk. Co nasi ojcowie, dziadowie o niego walczyli do ostatniej kropli krwi pod Monte Cassino. To tak. Stołki grzać dupą wielką i grubą od ciągłego wpieprzania łapówek, to tak. Ale zapytaj się takiej, co to było Monte Cassino, to ci powie, że to takie kasyno, co tam grają i są wyścigi Formuły 1.
A tera będzie opis przyrody, co widzę z okna, przez kratę, przez pancerną szybę. A teraz będzie do ozdoby potrawka ze szczura w sosie z mojego siura. A teraz będzie romantyczne Centrum Sprzedaży Zlewozmywaków na tle krzaków. Nad miastem świt – na stole kwit, bo tera będzie martwa natura z rachunkiem za wodę i nożem sprężynowem. A teraz będzie się jebać pies z żyrafą za waszą szafą. A teraz słońce zrobi siku do słoiczka. Teraz was czeka śmierć przez przyprószenie węglowym pyłem, uduszenie pyłem oraz węglem. Wystarczy, że ćwierć milimetra węgla wpadnie wam w oko, i już histerie, lusterko, gmeranie w oku palcem. A tu, za oknem, sto milionów ton węglowego pyłu rocznie spada na mój ogródek. Co w nim hoduję marchewkę, kurwa, podobno ekologiczną. A teraz mam was wszystkich gdzieś i idę węglem czernić sobie wąs. Bo zwariowałem, halo! bo miałem sraczkę i zażyłem węgiel, i to już była ta kropla, która przelała czarę. Mych dni, mych nocy samotnych. Mych pocałunków w zimną stal, w ciemną noc.
Wieczorem, gdy zamykają miejscowy szaberplac, azaż to nie rozkosz przejść się po straganach i poprosić dobrych ludzi o te liście, które od sałaty odpadły, takie nieco nieświeże i leżą pomiędzy skrzynkami czy na ziemi? Dadzą chętnie za darmo, tylko nigdy nie mówić, że to dla siebie, bo każą płacić, ale dla Misi (świnki morskiej) zawsze jest za darmo. Co jej nie mam, oczywiście. Mam dużo maskotek, ale gdyby się okazało, że maskotki trzeba karmić, to też bym nie miał ani jednej. A potem w domu azaż to nie rozkosz kanapkę sobie zrobić, z sałatą elegancko, na pewno to pożywniejsze od takiej, za przeproszeniem, zapiekanki z przyczepy.
W gazecie „Jaworzno. To miasto zasługuje na więcej” artykuł o „przekrętach miejscowego potentata, niejakiego Huberta Z. vel Radziwiłłówna”. Sasza dumny jak paw przyniósł rano z ponagleniem, żeby zapłacić za telefon, bo odetną. (…) Ej, szefie, mogę sobie wyciąć szefa zdjęcie? A wytnij sobie, wytnij, nie ma też z czego tak się znowu cieszyć… E szefie, potem będę się chwalił, u jakiego wielkiego mafioza robiłem! Potem, to znaczy, gdy już będę kiwał na klęczkach, tak? Oj, ten Saszka, poczciwe toto, a już wytnij sobie, czekaj – tam jest krzyżówka po drugiej stronie? To nie dam ci, jak rozwiążę, to wtedy se weźmiesz.
Tak głowę do ust przyciskam i do ucha. Odbiór. Salve Regina! Że jeśli to się stanie, nie tylko dam na mszą, ale wielkie nadania do Krakowa, a nawet do samego Rzymu będą szły, ślubuję, wielkie sumy na msze za mą duszę i za duszę Ojca Świętego. Bo też ten nasz Ojciec Święty już taki lichy. Kaplicę boczną w Sanktuarium w Licheniu, co powstaje z poduszczenia Papieskiego, wybuduję. No dobra, bez przesady, ale do Neapolu pojadę modlić się do krwi świętego Januarego, gdzie wszyscy najbardziej bogobojni synowie Twoi w Panu z samej sycylijskiej mafii się modlą. (…) Matko Boska, a to Ci przyrzekam, że dziesięć no… siedem procent netto od tego, co zarobię, dla Ciebie będzie szło, no jak? Odbiór! Tu głowę do ucha przytykam. Nie opłaca Ci się? W Twoim własnym interesie będzie, żebym jak najwięcej zarabiał, bo im więcej zarobię, tym więcej będzie warte te siedem procent netto.

Pierwsze wrażenie negatywne – wynurzenia na bliżej nieokreślony temat, pisane z pogardą dla formatowania tekstu, prawie strumień świadomości, czego bardzo nie lubię. Ale w tym przypadku „prawie” robi dużą różnicę – wywody bohatera nie staczają się w bełkot, jak to często u nowoczesnych pisarzy bywa, a fraza, z wdziękiem łącząca staropolszczyznę ze współczesnym prostactem, brzmi ze strony na stronę coraz lepiej. Do tego nietuzinkowa treść, której interpretacja do tej pory stanowi dla mnie zagadkę – nawet po kilku głębszych (recenzjach oczywiście) nie podejmuję się wyrokować, co autor miał na myśli.

Tytułowy bohater to drobny cwaniaczek z tytułowego miasta, próbujący się dorobić już to uczciwie (handlując czym popadnie), już to półlegalnie (prowadząc lombard i udzielając lichwiarskich pożyczek), już to zupełnie poza prawem (kradnąc i wymuszając). Raz na wozie, raz pod wozem, aż w końcu zalicza ciężki upadek z wysokiego konia, lądując w bardzo już poważnych kłopotach – zarówno z komornikami, jak i z policją. Jako człek zabobonny próbuje wywróżyć rozwiązanie z kart, a te mu nakazują pielgrzymkę do Lichenia – która to pielgrzymka po awarii samochodu zmieni się w pieszą wędrówkę z przygodami, czasem o bardzo wyraźnej symbolice (trzy kobiety spotkane na drodze sam bohater porównuje z trzema wiedźmami), a czasem niepodobne zupełnie do niczego.

Ale czemu Barbara Radziwiłłówna? Otóż gdy nasz bohater prowadził lombard, dostał w zastaw (nigdy nie wykupiony) piękny sznur pereł, w którym się zakochał i uroił sobie, że zarówno wieniec, jak i on sam jest jakoś powiązany z Barbarą Radziwiłłówną, XVI-wieczną królową – a potem zaszło to tak daleko, że zaczął się przedstawiać jej imieniem. Tu pewnie 90% czytających uruchomiło łańcuch skojarzeń: książka Witkowskiego + facet uważający się za kobietę = ani chybi gej. Ale nie, o życiu uczuciowym czy seksualnym Huberta/Barbary nie ma tu bodaj słowa, trudno też znaleźć jakieś wyraźne wskazówki co do jego orientacji czy tożsamości płciowej – co prawda faktycznie zachowuje się on chwilami jak stara, zrzędliwa baba, ale może to po prostu taki charakter – żadnego jednoznacznego sygnału nie dostajemy.

Oczywiście to tylko moja opinia, inni bez wahania demaskują bohatera jako kryptogeja, transseksualistę, albo po prostu kobietę, podszywającą się tylko pod mężczyznę. Może to i prawda, wydaje mi się to jednak trywializacją problemu. Ale cóż począć, skoro własnej sensownej i trzymającej się kupy interpretacji jakoś nie zdołałem sklecić. Może ktoś z czytelników da radę?

Ocena: 4+


Komentarze

Podobne wpisy