Cichy Fragles

skocz do treści

Absurdalne referendum

Dodane: 10 października 2013, w kategorii: Absurdy, Polityka

Dziesięć lat temu głosowaliśmy w sprawie wejścia do UE. Przeciwnicy tego kroku rozważali bojkot referendum, żeby doprowadzić do jego nieważności z powodu zbyt niskiej frekwencji – sondaże bowiem wskazywały, że zwycięstwo opcji prounijnej będzie miażdżące, ale z frekwencją może być krucho. Szczęśliwie przeważył pogląd, że sondaże są na pewno sfałszowane i trzeba iść bronić ojczyzny przed eurozarazą – przeciwnicy UE poszli zatem do urn i wbrew swoim intencjom postawili kropkę nad „i”, pomagając przekroczyć magiczny próg 50%. Bez nich by się to nie udało, bo głos za UE oddało „tylko” 47% uprawnionych. Jakieś wnioski?

No niestety – jak to zwykle bywa, żadnych wniosków nie wyciągnięto, o czym przekonują się teraz warszawiacy:

Popieram Hankę, nie idę na referendum

Popieram, więc nie idę? Absurd, ale właśnie taka postawa ma najwięcej sensu – skoro idąc na referendum można się przyczynić do przekroczenia progu frekwencyjnego, a wynik prawie na pewno będzie dla prezydent(ki?) negatywny, to bezpieczniej zostać w domu. „Bezpieczniej” nie znaczy jednak „bezpiecznie” – jeśli samych przeciwników uzbiera się więcej niż wymagane 29%, lub/i nie wszyscy zwolennicy posłuchają apeli o niepójście, to efekt bojkotu będzie przeciwny do zamierzonego – a według sondaży kwestia przekroczenia progu jest mocno niepewna. Co w takiej sytuacji powinien zrobić zwolennik HGW? No właśnie, nie wiadomo, bo każda decyzja może się okazać przeciwskuteczna. A pozostanie w domu przynajmniej wymaga mniej zachodu…

Taki jest efekt utrzymywania nonsensownego systemu, w którym wynik 28-0 oznacza odrzucenie propozycji, a wynik 28-27 (ba, nawet 15-14) oznacza jej przyjęcie. Jednak system się trzyma od lat i nawet teraz coś nie słyszę o planach jego zmiany, choć dwie możliwości same się narzucają. Pierwsza to likwidacja progu frekwencji (skoro wybory mogą być ważne nawet przy jednym oddanym głosie, to czemu z referendum jest inaczej?), druga – jeśli jednak na frekwencji nam zależy – to uzależnienie ważności wyłącznie od liczby głosów za propozycją. W obu przypadkach dylemat by zniknął, bo nie byłoby już możliwości, by głos przeciw propozycji przyczynił się do jej przyjęcia. Czemu przez tyle lat nikt się nie pofatygował, żeby któreś z tych rozwiązań wprowadzić, nie jestem w stanie pojąć.

Ważność referendum unijnego była tak naprawdę kwestią tylko symboliczną – gdyby frekwencja okazała się za niska, decyzja przeszłaby na parlament, zdominowany przez partie prounijne, więc na jedno by wyszło. Ważność referendum w Warszawie może mieć daleko idące konsekwencje tak dla stolicy, jak i dla całego kraju. Głupio by wyszło, gdyby te konsekwencje wynikły z jednego nieprzemyślanego przepisu – no ale Polak zawsze musi być mądry dopiero po szkodzie…


Komentarze

Podobne wpisy