Cichy Fragles

skocz do treści

Klasyka z czytnika

Dodane: 26 grudnia 2013, w kategorii: Literatura

Jedną z licznych zalet czytnika jest możliwość czytania klasyki za darmo – 70 lat po śmierci autora jego utwory przechodzą do domeny publicznej i można je legalnie udostępniać w necie, co w dużych ilościach robią choćby takie strony jak Wolne Lektury czy Bookini.pl, że o Chomiku i torrentach nie wspomnę. Co prawda klasyka kojarzy się z nudnymi lekturami szkolnymi, których nikt nie lubił, ale lektury dobierano przecież pod kątem Wpływu, Znaczenia, Wybitności i Słuszności, a nie atrakcyjności dla współczesnego czytelnika, więc nie należy się z tego powodu zrażać. Wiele dawnych utworów przeszło próbę czasu i nadal da się je czytać – na przykład poniższe.


Opowiadania (Mikołaj Gogol)

okładka zastępcza (Bookini)

OK, ten przykład akurat nie jest najlepszy, bo opowiadania Gogola mocno się zestarzały i z nóg nie zwalają – w większości nazbyt przegadane i zbyt grzeczne, jak na dzisiejsze standardy. Nie wykluczam, że nasi przodkowie boki zrywali, czytając np. „Powóz” – o skacowanym oficerze, który chowa się w powozie przed gośćmi, by ukryć swoją niedyspozycję – ale dziś jakoś trudno się przy tym choćby uśmiechnąć. Niektóre teksty uniknęły jednak efektów starzenia: „Noc wigilijna” to zgrabna komedia pomyłek, w której kolejne miłosne schadzki kończą się coraz większym galimatiasem – ktoś puka do drzwi, niechybnie mąż lub ojciec ukochanej, więc trzeba się szybko schować… a potem się okazuje, że to drugi kochanek, którego z kolei podobnie wystraszy trzeci – pytanie tylko, czy kryjówek nie zabraknie.

„Rewizor” również opisuje wydarzenia, które mogłyby się dziać i dzisiaj, nie tylko w Rosji zresztą. Na urzędników pada blady strach na wiadomość o przybyciu tytułowego rewizora ze stolicy, omyłkowo biorą za niego drobnego oszusta zatrzymującego się w miasteczku, i zaczynają na wyścigi zabiegać o jego względy, nie żałując pieniędzy na łapówki – tym większym szokiem będzie więc przybycie tego prawdziwego. „Szynel” z kolei nie dałby się przenieść w XXI wiek, bo trudno sobie dziś wyobrazić człowieka z takim poświęceniem oszczędzającego na ciepłe ubranie – ale historia tego oszczędzania i niespodziewanych wydarzeń, które nastąpiły po upragnionym zakupie, jednak wciąga. Podobnie „Nos”, którego bohater stwierdza pewnego poranka, że obudził się bez nosa, i nie wiedzieć czemu uznaje, że ten nos gdzieś sobie samodzielnie wędruje, więc trzeba go odnaleźć.

Opowiadania pod linkiem są umieszczone po jednym w osobnych plikach, można więc ściągnąć tylko te godne uwagi – resztę zostawiając koneserom.

Ocena: 3+


Niewidzialny człowiek (Herbert George Wells)

okładka
okładka też niewidzialna;-)

W przeciwieństwie do Gogola, Wells nie zestarzał się ani trochę – co warto podkreślić tym bardziej, że SF to gatunek bardzo podatny na dezaktualizację. Wells jej uniknął, gdyż przyszłościowe technologie służyły mu tylko za pretekst do poruszania ponadczasowych problemów – jeśli więc nawet jakaś prognoza okazywała się nietrafiona, utwór ją zawierający zwykle niewiele na tym tracił. Co innego jeśli skompromitowała się idea – np. „Ludzie jak bogowie” po XX-wiecznych doświadczeniach z utopiami mogą budzić już tylko pusty śmiech – ale to rzadkie wyjątki. „Niewidzialny człowiek” do nich nie należy, równie dobrze mógłby zostać napisany nawet dzisiaj.

Bohater, młody naukowiec, konstruuje maszynę, dzięki której materia staje się przenikalna dla światła – po czym, jak to naukowiec, sam się poddaje jej działaniu. Nie tylko z naukowej pasji, ale też dla umknięcia wierzycielom, gdyż tonie w długach. Potem jednak nie przychodzi mu do głowy żaden sensowniejszy sposób wykorzystania swojego osiągnięcia, niż okradanie i terroryzowanie ludzi, co oczywiście kończy się zjazdem po równi pochyłej – bohater, od początku antypatyczny, stopniowo zmienia się w zupełnego psychola i megalomana snującego wizje o władzy nad światem. Z przewidywalnym finałem, ale zanim do niego dojdzie, trochę ciekawych rzeczy się wydarzy.

Wells przepraszał czytelników za małe nadużycie: w rzeczywistości niewidzialny człowiek musiałby być ślepy, bo oczy nie mogłyby działać bez zatrzymywania światła, ale bez tego nadużycia powieść nie miałaby sensu. To prawda, ale na tym błędy naukowe się nie kończą: niewidzialny człowiek nie byłby zbyt długo niewidzialny, bo organizm ciągle wchłania obcą materię – czy to w formie pożywienia, czy oddychając, czy nawet przez skórę. Autor sugeruje wprawdzie, że jedzenie z jakiegoś powodu też się staje niewidzialne po strawieniu, ale nawet jeśli, to przecież zwykle nie trawimy wszystkiego co zjemy, a niestrawione resztki czasem pozostają w jelitach bardzo długo. No i co z brudem osiadającym na ciele, co z żyjącymi w nas bakteriami i tak dalej? Ale oczywiście licentia poetica to usprawiedliwia, chciałoby się zresztą, żeby tylko takie nieścisłości zdarzały się twórcom SF…

Ocena: 4+


Gracz (Fiodor Dostojewski)

okładka

Kolejna historia, która równie dobrze mogłaby się wydarzyć dzisiaj, co najwyżej po paru drobnych retuszach. Czy to XIX wiek, czy XXI, kasyna (i umysły ich klientów) działają przecież tak samo i z takimi samymi efektami: fortuny powstające w ciągu kilku godzin i znikające w równie krótkim czasie, przesądy i chciejstwo zagłuszające zdrowy rozsądek, niezdolność do odejścia w porę od stołu, tyleż bezpodstawna co niezłomna wiara, że tym razem na pewno uda się odegrać… No i nieodmiennie smutny koniec, gdy gracz przegrywa ostatnie pieniądze i wraz z nimi swoje życie.

Oczywiście życie gdzieś tam w tle ciągle jest, w końcu po coś się zaczyna grać. Główny bohater na przykład staje przed unikalną szansą zdobycia względów kobiety, której pragnie nade wszystko, ale – najdelikatniej mówiąc – bez wzajemności. Odpowiednio dużą ilością pieniędzy można podobno zasypać wszystkie przeszkody, ale i tak w końcu okaże się, że pieniądze szczęścia nie dają – co nie przeszkadza dalej o nie grać, bo nałogowcom tak naprawdę przecież nie o to chodzi, by wygrać, tylko o samą grę. Jeden z bohaterów słusznie zauważa, że dla hazardzisty tysiąc funtów czy dziesięć luidorów to jedno i to samo, bo i tak zaraz je przegra. Luidory dawno wyszły z obiegu, ale spostrzeżenie ciągle pozostaje słuszne.

Najwybitniejsze dzieło Dostojewskiego to na pewno nie jest, fabuła sprawia wrażenie pisanej na kolanie i przez większość czasu donikąd nie zmierza, dłużyzny przeplatają się z nagłymi przyspieszeniami akcji, a procesu uzależnienia właściwie nie widzimy – bohater gra raz i drugi, a potem mamy raptowny przeskok do momentu, gdy już sięga dna. Można by to uzasadniać tym, że powieść jest jego pamiętnikiem, więc logiczne, że go nie prowadził, gdy był zajęty grą od rana do nocy – ale w takim razie czemu po wielu miesiącach przerwy ni z tego ni z owego nagle wraca do pisania i od razu struga sążnistą retrospekcję?

No ale wielka cegła to też nie jest, na papierze średniego formatu byłoby tego ze sto stron, więc w wolnej chwili przeczytać można.

Ocena: 4


Słówka (Tadeusz Boy-Żeleński)

okładka (Wolne Lektury)

Język naszym skarbem świętym,
Nie igraszką obojętną;
Nie krwią, ale atramentem
Bije dzisiaj ludów tętno;

Musi naprzód iść z żywemi,
A nie tępić życia zaród,
Soków pełnię czerpać z ziemi:
Jaki język — taki naród!!!

Święte słowa. A ich autor potrafił używać języka ojczystego jak mało kto, czego dowodem niemal każdy wiersz w tym zbiorze – roi się tu od gier językowych, zaskakujących rymów w zaskakujących układach (np. wiersz z połamanymi wersami, gdzie rymują się zarówno ich kawałki, jak i całe wersy) i innych akrobacji. Wszystko to wypełnione humorem w stylu Gałczyńskiego czy Tuwima, tak jak u nich złośliwym, wbijającym szpilki gdzie popadnie, ale najchętniej tam, gdzie największe zadęcie. Boy szczególnie sobie upodobał świntuszenie, oczywiście bardzo subtelne, bo cenzura obyczajowa sto lat temu nie pozwalała mówić o sprawach damsko-męskich zbyt otwarcie.

Cenzorzy chyba jednak nie byli specjalnie rozgarnięci, jeśli przepuścili np. humoreskę o Marysieńce Sobieskiej, której stłukł się cenny przyrząd do – nazwijmy to – damskiej higieny osobistej, a szlachetne damy w Warszawie burzyły się na samą sugestię, że mogłyby coś podobnego posiadać. Albo cytowany wyżej wiersz, który dotyczył przede wszystkim braku w naszym języku słów na określenie spółkowania. Albo liczne inne świńskie aluzje, których nawet dziecko (przynajmniej dzisiejsze) nie mogłoby nie zrozumieć. Ale cóż, jak sam autor słusznie stwierdza, „paraliż postępowy [jeden z objawów syfilisu] najzacniejsze trafia głowy”.

Nic dodać, ale trochę ująć – zbiór zdecydowanie mógłby się obejść bez tekstów piosenek okolicznościowych, które może i dobrze się śpiewało na imprezach, ale czyta się je z narastającym znużeniem i coraz słabiej skrywanym ziewaniem, bo ani w treści, ani w formie niczego specjalnego nie oferują. Gdyby nie one, ocena byłaby na pewno wyższa. Ale cóż, zawsze można tę część przeskoczyć.

Ocena: 4+

Inne tego autora: Nasi okupanci


Podobne wpisy