Cichy Fragles

skocz do treści

Przeczytane w 2013 #4

Dodane: 16 lutego 2014, w kategorii: Literatura

W dzisiejszym odcinku:

  • To oślepiające, nieobecne światło (Tahar ben Jelloun)
  • Spider-man: Powrót do domu (Michael Straczynski i John Romita Jr)
  • Polityka zagraniczna III Rzeczypospolitej (Roman Kuźniar)
  • Imperialna rozgrywka (Maciej Olchawa)
  • Namiętności (Isaac Bashevis Singer)
  • Szarańcza (Gabriel Garcia Marquez)
  • 566 kadrów (Dennis Wojda)
  • Wielki Gatsby (F. Scott Fitzgerald)

To oślepiające, nieobecne światło (Tahar ben Jelloun)

okładka (Karakter)

Oparta na faktach historia marokańskich żołnierzy, wyjątkowo sadystycznie ukaranych za udział w nieudanym zamachu stanu – bez żadnego sądu wysłano ich do tajnego więzienia, które miało się stać ich grobem za życia. Bardzo zresztą grób przypominało, bo umieszczone pod ziemią, gdzie słońce nie zaglądało, a i cele nie odbiegały standardem od grobowców – gołe ściany, wieczna ciemność, sufit tak nisko, że można było tylko siedzieć albo leżeć. Do kompletu oczywiście chłód, smród i wilgoć – no i perspektywa dożycia swoich dni w tym miejscu, bo żaden oficjalny wyrok wprawdzie nie zapadł, ale więźniom dano jasno do zrozumienia, że na wolność już nie wyjdą, a o ich losie nikt się nigdy nie dowie.

Co można zrobić w takiej sytuacji? Siąść i płakać? Popełnić samobójstwo? Oszaleć? Szukać pociechy w religii? Poddać się zobojętnieniu na wszystko? Schować się we własnym świecie, uciekając od rzeczywistości? Żyć nadzieją na cud? Wśród kilkudziesięciu więźniów mamy pełen przegląd możliwych reakcji i postaw, z czasem jednak coraz bardziej dominuje poczucie beznadziei i czekanie na śmierć, bo cóż innego pozostało…

Powieść powstała, ponieważ cud się w końcu zdarzył – po osiemnastu latach (!) informacje o istnieniu makabrycznego więzienia ujrzały światło dzienne, trafiły do światowych mediów i rząd zdecydował się wypuścić więźniów, a jeden z nich opowiedział autorowi swoją historię. Historię początkowo przejmującą, ale z czasem coraz bardziej monotonną, nużącą i wreszcie przyprawiającą czytelnika o zobojętnienie, bo ileż można czytać wciąż o tych samych cierpieniach, gdy jedyne co się zmienia na przestrzeni ponad dwustu stron, to malejąca liczba żywych jeszcze więźniów. Ale gdyby nie ta monotonia, niewiele można by było książce zarzucić, więc na pewno dam autorowi kolejną szansę.

Ocena: 4


Spider-man: Powrót do domu (Michael Straczynski i John Romita Jr)

okładka (Hachette)

Pierwszy tom Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela i jak dotąd jedyny jaki kupiłem, skuszony częściowo ceną, a częściowo nazwiskiem scenarzysty. I nie zawiodłem się, bo Straczynski zafundował pajęczakowi solidną terapię szokową. Najpierw pojawia się niejaki Ezekiel, który ma taką samą moc jak Spider, zna jego sekretną tożsamość i na dzień dobry zabija mu ćwieka podchwytliwym pytaniem o pochodzenie jego mocy – czy na pewno „oficjalna wersja” nie była tylko błędną interpretacją wydarzeń? Następnie na scenę wchodzi niejaki Morlun, który chodzi po Ziemi od tysiąca lat, żywi się superbohaterami (ciekawe, jak sobie radził w czasach, kiedy ich jeszcze nie było?) i na kolejne danie wybrał sobie wiadomo kogo – a jest mocarniejszy niż którykolwiek z jego dotychczasowych wrogów, nigdy nie odpuszcza i nie da się go zgubić. Spider-man ma zatem przerąbane jak nigdy.

Oczywiście nie przeszkodzi mu to po raz kolejny cudem wygrać, jakże by inaczej – ale zanim do tego dojdzie, Morlun zdoła go naprawdę solidnie przeczołgać. Klimat beznadziejnej, skazanej na porażkę walki z żywym czołgiem, którego nijak nie da się uszkodzić, udało się scenarzyście oddać koncertowo – gdybym nie znał zasad, jakimi się rządzą komiksy o superbohaterach, może nawet bym uwierzył, że tym razem pajęczak się nie wywinie. Aż szkoda, że za stary już jestem, żeby czerpać pełną satysfakcję z takich akcji. Natomiast nie do końca się spisał rysownik – John Romita Jr generalnie daje radę, ale anatomia na niektórych rysunkach po prostu leży i kwiczy. Naprawdę, nie da się mieć talii cieńszej niż udo, nawet u pająków to się nie zdarza…

Ocena: 4


Polityka zagraniczna III Rzeczypospolitej (Roman Kuźniar)

okładka (Scholar)

Biorąc pod uwagę autora, wiele można było się spodziewać po tej książce – któż może wiedzieć o naszej polityce zagranicznej więcej niż wieloletni dyplomata, który piastował rozmaite stanowiska (nie ministerialne wprawdzie, ale zwykle tylko ciut niższe) w kilku rządach, a obecnie jest doradcą prezydenta? Mało kto, nie da się ukryć. A cegiełka przyzwoita, ponad 400 stron dużego formatu, więc można oczekiwać kopalni wiedzy, prawda?

Niestety nie. Merytorycznie jest może przyzwoicie, ale bez żadnych fajerwerków, żadnych tajników dyplomatycznej kuchni ani innych ciekawostek, żadnych wnikliwych analiz – ot, szczegółowy podręcznik krótkiego wycinka historii. W dodatku napisany stylem nawet jak na podręcznik mało porywającym, dyplomatycznie rzecz ujmując. A w końcówce grzeszący jeszcze brakiem obiektywizmu – pisząc o rządach PiS i PO autor daje wyraźnie do zrozumienia, po której stronie stoi, raz po raz używając wartościujących określeń, co w książce naukowej nie uchodzi.

Liczyłem, że ten tytuł będzie dobrym uzupełnieniem dla „Historii politycznej Polski” Antoniego Dudka, ale to zdecydowanie nie ten poziom. Duże rozczarowanie.

Ocena: 3


Imperialna rozgrywka (Maciej Olchawa)

okładka (Arcana)

Ukraina to dziś temat bardzo na czasie, ale zapewniam, że niniejszą książkę przeczytałem na długo przed wybuchem obecnych protestów – w przeciwieństwie do niektórych świeżo upieczonych specjalistów interesuję się tematem od lat, choć temat to frustrujący, bo najnowsza historia Ukrainy to w dużej mierze historia szans marnowanych na własne życzenie. Kto uważa, że w Polsce jest źle (pod jakimkolwiek względem, może z wyjątkiem futbolu), zawsze może się dowartościować patrząc na Ukrainę, przy której wyglądamy jak Niemcy przy nas, albo i lepiej. Nie piszę tego bynajmniej z niechęci do naszych sąsiadów – przeciwnie, życzę im jak najlepiej – jednak faktem jest, że nigdy nie marnowali oni okazji, aby zmarnować okazję. Oby tym razem było inaczej.

Co do samej książki – niestety, również okazała się ona zmarnowaną szansą. Temat opisany niby szeroko, ale w istocie dość powierzchownie i bezładnie, momentami można odnieść wrażenie, że to książka o USA i Rosji, a nie o Ukrainie. Styl również pozostawia wiele do życzenia, nie brakuje błędów interpunkcyjnych i niezręczności stylistycznych, całość brzmi trochę jak wypracowanie – bardzo solidne, ale jednak. No i kwestia pomarańczowej rewolucji – to sztuka nie lada, by w książce o najnowszej historii Ukrainy poświęcić temu wydarzeniu ledwie kilka stron…

Ocena: 3-


Namiętności (Isaac Bashevis Singer)

okładka (Atext i Marabut)

Zbiór dwudziestu opowiadań wszelkiego rodzaju: scenki rodzajowe, historie rodzinne, romanse, legendy, plotki i co tam jeszcze można, nieodmiennie jednak jakoś związane z tytułowymi namiętnościami, czy to płciowymi, czy to po prostu pasjami (notabene ostatni tekst w zbiorze nosi tytuł „pasje” i traktuje o ludziach, którzy potrafili postawić je ponad wszystko). Nieodmiennie też ich bohaterami są Żydzi, czy to jako indywidualności, czy jako społeczność – jak zwykle u Singera. Opowiadania bardzo krótkie, poza paroma wyjątkami góra paręnaście stron, więc przestrzeń do rozwijania skrzydeł niewielka, ale co noblista, to noblista, więc czyta się je z dużą przyjemnością – nawet jeśli po zakończeniu lektury ciężko sobie przypomnieć którąkolwiek fabułę.

Ocena: 4+

Inne tego autora: Certyfikat


Szarańcza (Gabriel Garcia Marquez)

okładka (Muza)

Opowiadana z trzech perspektyw – ojca, córki i wnuka – historia życia i śmierci tajemniczego doktora, który niegdyś przybył do Macondo (miasteczka znanego ze „Stu lat samotności”, ale to tylko chwyt marketingowy, bez znaczenia dla fabuły) nie wiadomo skąd, zatrzymał się na chwilę, która rozciągnąła się na wiele lat, a potem tak się naraził mieszkańcom, że nawet po śmierci nie ma komu zająć się pogrzebem – poza wspomnianymi bohaterami, którzy i tak narażają się z tego powodu na ostracyzm społeczny, ale ojciec z sobie znanych powodów uważa, że jest to zmarłemu winien. Powody w miarę snucia wspomnień zaczynają się wyjaśniać – zmarły, choć bez wątpiania antypatyczny, był jednak bardziej skomplikowanym przypadkiem i miał swoje powody, by postępować tak jak postępował, miał też powody, by nie ujawniać tych powodów.

Nic wielkiego (także objętościowo – sto stron z groszami), ale przeczytać można.

Ocena: 4

Inne tego autora: Opowiadania, Nie ma kto pisać do pułkownika


566 kadrów (Dennis Wojda)

okładka (W.A.B.)

Dennis Wojda przerywa milczenie – napisałbym, gdybym był pracownikiem brukowca. Ups, i tak to napisałem. Ale nie bez podstaw – wiele już lat minęło od zjawiskowego „Miasteczka Mikropolis” i „Moherowych snów”, których był scenarzystą, a tu cisza jak makiem zasiał. OK, gdybym się bardziej zainteresował, zauważyłbym, że od 2010 pisał bloga, ale i o tym blogu zbyt głośno nie było, jak widać. Dopiero wydanie jego papierowej wersji to zmieniło.

„Papierowej wersji”, bo blog był de facto webkomiksem, w którym autor przedstawiał – kadr po kadrze, ich łącznej liczby każdy chyba się domyśli – burzliwą historię swojej rodziny: zawieruchy dziejowe (przede wszystkim druga wojna światowa), zbiegi okoliczności i sploty wydarzeń, które w końcu doprowadziły bardzo pokręconą ścieżką, do wiekopomnego wydarzenia, jakim było pojawienie się na tym świecie Dennisa Wojdy. Sporo musiało się wydarzyć, żeby do tego doszło – ale w sumie to samo można by powiedzieć o większości Polaków, bo któż w naszym kraju nie miał rodziny przetrzebionej przez wojnę?

Polecam przejrzenie bloga przed zakupem (albo i zamiast, jak komuś szkoda kasy, a oczu niekoniecznie), co z pewnością da dużo lepsze pojęcie o treści i formie, niż moja skrótowa recenzja – od siebie powiem tylko, że poziom „Mikropolis” to raczej nie jest, ale sprawdzić to osobiście nie zaszkodzi.

Ocena: 4


Wielki Gatsby (F. Scott Fitzgerald)

okładka (Rebis)

Zapewniam, że sięgnąłem po ten tytuł, zanim się dowiedziałem o ekranizacji – taka jest moja wersja i będę jej się trzymać.

Gdy byłem młodszy i wrażliwszy, ojciec mój dał mi pewną radę, nad którą do dziś często się zastanawiam.
– Ile razy masz ochotę kogoś krytykować – powiedział – przypomnij sobie, że nie wszyscy ludzie na tym świecie mieli takie możliwości jak ty.

Te pierwsze zdania już na dzień dobry „ustawiają” wydźwięk całości. Główny bohater faktycznie na brak możliwości nie narzekał, mógł jednak tylko marzyć o takiej fortunie, jaką zgromadził Gatsby. Pieniądze jednak szczęścia nie dają (tak przynajmniej twierdzą ci, którzy mają ich za mało) – Gatsby, choć żyje jak król, co i raz organizując wystawne przyjęcia, nie cieszy się tym życiem, bo wzdycha do kobiety, która wybrała innego. Co w takiej sytuacji począć? Oczywiście spróbować ją odzyskać, korzystając zarówno z kasy, jak i dyskretnej pomocy nowego przyjaciela (którym został główny bohater). I oczywiście, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, w pewnym momencie sprawy wymkną się spod kontroli…

Nie wiem, czemu ta powieść stała się takim klasykiem – fabuła niewiele bardziej skomplikowana niż budowa cepa, bohaterowie może nie papierowi, ale i nie pełnokrwiści, problemy uczuciowe średnio zajmujące – słowem, przeczytać można, ale szału nie ma.

Ocena: 4-


Komentarze

Podobne wpisy