Cichy Fragles

skocz do treści

Nowy wspaniały świat (Aldous Huxley)

Dodane: 10 czerwca 2014, w kategorii: Literatura

okładka (Muza)

Wstyd przyznać – taki klasyk, a ja go dopiero teraz przeczytałem. Co prawda klasyki mają to do siebie, że nie trzeba ich czytać, żeby wiedzieć, o czym są – dawno więc wiedziałem, że to historia o dystopijnym świecie przyszłości, gdzie ludzi seryjnie się produkuje drogą klonowania, a wyższa kultura przestała istnieć, zastąpiona przez rozbuchany konsumpcjonizm, pigułki szczęścia i prymitywne rozrywki. Taka powierzchowna wiedza nie może jednak zastąpić samodzielnej lektury.

A z samej lektury, po świetnym wstępie przybliżającym nam tajniki produkcji ludzi (naturalne porody już w ogóle się nie zdarzają, a słowa typu „matka”, „ojciec” czy „rodzina” uchodzą za tak wulgarne, że w tekstach zwykle się je wykropkowuje), dowiadujemy się, że w owym świecie, inaczej niż u Orwella, rzeczywiście panuje powszechne szczęście i dobrobyt – co i nie dziwi, skoro ludzie już na etapie prenatalnym (w butlach zastępujących łono matki) poddawani są stosownej obróbce, żeby jak najlepiej pasować do przewidzianej dla nich roli w społeczeństwie, no i jak najlepiej się z tym czuć. Po narodzinach wybutlowaniu obróbka zresztą nie ustaje – niemowlęta poddawane są bodźcom mającym w nich wyrobić „właściwe” odruchy i skojarzenia, a dzieciom nieco starszym wtłacza się prawomyślne treści do główek przez sen, za pomocą magnetofonu powtarzającego w kółko wierszyki i slogany.

Po takim wychowaniu kontrola w dorosłym życiu jest już niepotrzebna – ludzie zostali tak uformowani, że istniejący porządek nie może im się nie podobać, jakiegokolwiek miejsca by w nim nie zajmowali. Mimo wszystko czasem się zdarzają aspołeczne jednostki, takie jak Bernard Marks (większość bohaterów nosi tu imiona lub nazwiska znanych komunistów, co ma zapewne odpowiednio uwarunkować czytelników). Z tajemniczych powodów (niektórzy sugerują niesprawność butli) różni się on trochę od innych i krzywo patrzy na idealne społeczeństwo, a szczęśliwy zbieg okoliczności pozwoli mu trochę w tym społeczeństwie trochę namieszać.

Otóż nie wszyscy żyją po nowemu – w rezerwatach dla Indian ciągle panują stare obyczaje, a ludzie nadal się, za przeproszeniem, rodzą. Bernard wyciąga więc z rezerwatu jednego mieszkańca i wprowadza go na salony. W efekcie dostajemy zderzenie skrajnie odmiennych kultur – i jak to ze skrajnościami bywa, trudno którejkolwiek z nich kibicować. Autor wprawdzie daje wyraźnie do zrozumienia, że John zwany Dzikusem reprezentuje wyższe wartości niż przedstawiciele Nowego Wspaniałego Świata, nie do końca jednak można się z tym zgodzić – może jestem skrzywiony przez życie w świecie coraz bardziej podobnym do książkowego, ale Dzikus wyzywający Leninę od ladacznic, kultywujący indiańskie rytuały, biczujący się i przemawiający cytatami z Szekspira, wydaje mi się postacią nie mniej żałosną niż klony objadające się pigułkami.

Tu właśnie upatrywałbym głównej słabości książki – krytyka systemu jest tu prowadzona z pozycji tak skrajnej, że w dużej mierze traci siłę wyrazu. Czy normy z indiańskiego reserwatu można serio traktować jako alternatywę dla McŚwiata? Poważniejszym krytykiem mógłby być Bernard, jednak autor daje mu niewiele okazji, by przedstawić swój punkt widzenia (okazją mógł być list do Mustafy Monda, ale treści zawartych tam uwag nie poznajemy), skutkiem czego w sumie nie bardzo wiadomo, co go konkretnie boli. Cóż, może on sam tego nie wie? Może, mimo swojej odmienności, sam jest produktem systemu w zbyt wielkim stopniu, żeby poddać go solidnej krytyce? A może to, co bierzemy za bunt przeciw systemowi, w rzeczywistości jest raczej wyrazem osobistego niezadowolenia z życia? Nawet w idealnym społeczeństwie mogą się przecież trafić malkontenci.

Krytyka krytyką, ale i sam system zbytnio nie przeraża, jeśli nie liczyć przemysłowej hodowli ludzi. Huxley jest zwyczajowo stawiany obok Orwella, jednak ich wizje to dwie różne pary kaloszy – totalitaryzm u Orwella może budzić tylko zgrozę i nie sposób znaleźć w nim jakichkolwiek pozytywów; Nowy Wspaniały Świat, choć oparty na paskudnych fundamentach, ma sporo na swoją obronę. Powszechny dobrobyt, pokój, bezpieczeństwo i zadowolenie z życia (może i wspomagane pigułkami, ale jednak), to luksus, jakiego w naszym świecie nie może dostąpić większa część ludzkości – i przypuszczam, że gdyby jakieś państwo zrealizowało wizję Huxleya, osiągając książkowe rezultaty, imigranci waliliby tam drzwiami i oknami. Większość ludzi nie oczekuje przecież od życia niczego więcej, niż NWŚ by im dawał…

Ba, nawet produkcję ludzi można próbować obronić: w końcu co za różnica, czy o naszej osobowości decyduje ślepy los kształtujący nasze geny i otoczenie, czy przemyślany plan (w dodatku mający na celu nasze dobro)? Tak czy siak nie mamy wpływu na to, jacy jesteśmy, więc gdzie tu zniewolenie? Dostosowywanie ludzi do systemu, zamiast systemu do ludzi, trudno uznać za właściwą drogę – ale jeśli odbywa się ono na etapie prenatalnym, to przecież bezmyślny płód nie doznaje żadnego poczucia krzywdy, a późniejsze szczęście wcale nie jest mniej autentyczne przez to, że człowiek został „dostosowany”, by móc je łatwiej osiągnąć – czyje i jakie prawa są tu zatem łamane? Prawo do cierpienia, którego domaga się Dzikus? Dziękuję bardzo. Jakkolwiek cynicznie by to nie brzmiało, lepsze płytkie szczęście, niż głębokie nieszczęście.

Jakiś niesmak mimo wszystko pozostaje – ale im dłużej nad tym myślę, tym trudniej mi wskazać jego przyczynę. Może po prostu jestem produktem Starego Paskudnego Świata, zbyt mocno przystosowanym do jego zasad?

Ocena: 5-


Komentarze

Podobne wpisy