Cichy Fragles

skocz do treści

V for Vendetta (Alan Moore i David Lloyd)

Dodane: 29 kwietnia 2013, w kategorii: Literatura

okładka (Vertigo)

Remember, Remember, the 5th of November, the gunpowder treason and plot. I know of no reason why the gunpowder treason should ever be forgot.

Alternatywna rzeczywistość: w latach 80-tych XX wieku wybuchła wojna atomowa, w wyniku której niemal cały świat uległ zniszczeniu. Wielka Brytania szczęśliwie ocalała, wiele się tam jednak zmieniło – zapaść gospodarcza doprowadziła do upadku starego porządku, a na jego gruzach powstał faszystowski reżim, który poddał społeczeństwo twardej dyscyplinie: agresywna propaganda, permanentna inwigilacja, rządy twardej ręki i tak dalej. Po kilkunastu latach zniewolenia objawia się jednak samotny buntownik – ukrywający się pod maską Guya Fawkesa mściciel, mówiący o sobie: Nie mam imienia, ale możecie nazywać mnie „V”. Jak nietrudno zgadnąć, jego działania z czasem doprowadzą do upadku reżimu – ale w żadnym razie nie będzie to banalna superbohaterska bajka, jakiej można by się spodziewać po tym wprowadzeniu.

Co prawda klisz tu nie brakuje – „V” to jeszcze jeden świr z klasą, tyleż inteligentny i oczytany, co stuknięty, nadający zabójstwom i aktom terroru groteskowo teatralną oprawę i przy każdej okazji wygłaszający patetyczne mowy, w których przedstawia krok po kroku swoją pokręconą filozofię – niejedną taką postać już widzieliśmy, osobiście nie mogłem się oprzeć skojarzeniom z Jokerem z „Mrocznego rycerza” (nawet uśmiech jakby podobny), choć oczywiście nie można obu tych postaci wrzucać do jednej szufladki. „V” wprawdzie nie przebiera w środkach, bez wahania mordując ludzi reżimu i podkładając bomby, ale stara się unikać niepotrzebnych ofiar, a jego walka ma przecież szczytny cel, jakim jest obalenie dyktatury i… no właśnie, tu pojawiają się wątpliwości.

Justice is meaningless without Freedom.
Happiness is a prison, Evey. Happiness is the most insidious prison of all.

„V” nade wszystko kocha wolność i nie uznaje w tej kwestii żadnych kompromisów, a z reżimem walczy po to, by zastąpić go wolnością absolutną, czyli anarchią. Wszelka władza to z definicji zło i zniewolenie, a kto uważa inaczej, jest ślepy. Dość radykalny pogląd, uwydatniony jeszcze przez kontrast z liderem faszystów, który naturalnie wierzy w siłę, jedność, prawo i porządek, a dodatkowo jest zakochany (dosłownie) w swoim systemie do inwigilacji, o wdzięcznej nazwie Fate (przeznaczenie). W starciu tych dwóch światopoglądów odruchowo kibicujemy temu wolnościowemu, jednak nie ma tu czarno-białego starcia dobra ze złem – Moore, choć ewidentnie sympatyzuje z głównym bohaterem, stara się też „uczłowieczyć” ludzi reżimu i przedstawić ich punkt widzenia, chociażby przez monologi wewnętrzne lidera.

Jednocześnie sam reżim jest tu ukazany bardzo oszczędnie, wręcz szkicowo: poza plakatami z hasłem „Strength through purity, purity through faith” ulice Londynu wyglądają zupełnie zwyczajnie, żadnych patroli czy innych przejawów terroru nie widać; władza niby podsłuchuje i podgląda, ale chyba niezbyt uważnie, skoro przez wiele miesięcy nie jest w stanie wpaść na trop wroga publicznego numer jeden; wiadomo, że ludzie krytykujący władzę znikali bez wieści, wiadomo, że istniały obozy koncentracyjne, ale o jednym i drugim mówi się już w czasie przeszłym. Krótko mówiąc, można się zasadnie zastanawiać, czy ten reżim faktycznie jest taki zły, jak by to wynikało z jego ideologii (notabene zupełnie tu niewidocznej). A może to po prostu alegoria realnego świata?

Though, to be sure, the management is very bad. In fact, let us not mince words… the management is terrible! We’ve had a string of embezzlers, frauds, liars and lunatics making a string of catastrophic decisions. This is plain fact.

But who elected them? It was you! You who appointed these people! You who gave them the power to make your decisions for you! While I’ll admit that anyone can make a mistake once, to go on making the same lethal errors century after century seems to me nothing short of deliberate.

Wiele za taką interpretacją przemawia – zwłaszcza gdy dodamy, że komiks powstawał w latach 80-tych, za rządów Margaret Thatcher, a Alan Moore jest znany z lewicowo-anarchistycznych poglądów. Ale czy wtedy nadal patrzylibyśmy na głównego bohatera z sympatią? Czy podobałoby nam się wysadzanie rządowych budynków? Czy chcielibyśmy zamieniać istniejący porządek, przy wszystkich jego wadach i słabościach, na anarchię? Pytania czysto retoryczne – zdecydowana większość z nas raczej by wtedy drżała przed „V”, nazywając go terrorystą i życząc mu rychłej śmierci. Nie jest natomiast retorycznym pytanie, gdzie w takim razie leży granica między słusznym oporem przed tyranią, a destabilizowaniem państwa i społeczeństwa. I jak wiele wolności można poświęcić dla bezpieczeństwa – i vice versa.

Wobec wszystkiego, co napisałem powyżej – a można by napisać wiele więcej – nie muszę chyba dodawać, że dla miłośników komiksów jest to pozycja obowiązkowa (zresztą, kiedy ostatnio Moore stworzył cokolwiek „nieobowiązkowego”?). Jednak nie jest to dzieło aż tak wybitne jak „Strażnicy” czy „Prosto z Piekła” – pomimo całej dramaturgii, perfekcyjnego wykonania i paru zaskakujących zwrotów akcji, nie mogę powiedzieć, żeby „V for Vendetta” zwaliła mnie z nóg – choć też nie mogę powiedzieć, żeby mnie zawiodła.

Co do wykonania, warto zwrócić uwagę na świetne rysunki Lloyda, doskonale budujące klimat i o tyle oryginalne, że praktycznie pozbawione konturów – nie mają ich nawet dymki. Zresztą, co tu dużo mówić – wystarczy zerknąć na parę przykładowych kadrów. A na zakończenie zachęcam do wysłuchania piosenki otwierającej drugi rozdział: „This vicious cabaret”. Również doskonale wprowadza w klimat.



Ocena: 5

Inne Alana Moore’a: Prosto z Piekła, Saga o potworze z bagien


Komentarze

Podobne wpisy