Zobaczyła, że na końcu pasażu bije się grupa młodzieży. W Polsce – jak mówi – zawróciłaby, ale w Czechach nie przyszło jej to do głowy i bezrefleksyjnie szła wprost na walczących. A oni, widząc ją, przestali się bić, zrobili jej przejście, po czym zaczęli się tłuc dalej.
Gdy wszyscy pisali: „Z ust do ust leci/Imię, co jak słońce nam świeci/Imię, co słońcem się zaczyna/Imię Towarzysza Stalina” lub: „W krainie socjalizmu nikt się nie martwi/oto jest linia naszej partii”, Egon Bondy pisał tak: „Z delikatną ostrożnością pierdzę, żebym się nie zesrał”.
Potem krytycy określili to jako sposób manifestacyjnego oderwania się od kultury oficjalnej, naznaczonej konformizmem.
W gospodzie, gdzie sławne piwo wytwarza się od 1499 roku, gdy goście nie znają czeskiego, nie są w stanie zorientować się, że kelnerzy przemawiają do nich pieszczotliwie: „Piwko dla ciebie, głupolu, kretyniątko ty jedne…”.
Jej mąż nazywał się Antonín Vyskočil – co i po polsku, i po czesku znaczy „wyskoczył” – ale przyjął pseudonim literacki Quido Maria Vyskočil.
Saudek zawsze mówi otwarcie. Kiedy spytano go, czy zna się z prezydentem, odparł – i to w największym czeskim dzienniku – że owszem, za komunizmu mieli wspólną kochankę. Minęli się raz na schodach, Saudek wchodził do jej mieszkania, a Havel schował się za windą.
– Co to jest?
– Jezus na krzyżu. Srebrny! Babcia mi dała.
– I ty zamierzasz tego trupa nosić?!
– Ale on jest ładny!
– Tylko że nieżywy. Babcia nie mogła ci dać Buddy? Przynajmniej jest weselszy. No jak można nosić nieboszczyka?! Aż mi ciarki przechodzą po plecach.
– Ale on mi pasuje do bluzki.
Biskup pomocniczy Pragi Václav Malý wyznał kiedyś, że chrzci w swojej parafii pięcioro dzieci rocznie i nie jest to sytuacja typowa dla księży w Czechach. – Ja po prostu mam więcej chrztów, bo jestem znany – wyjaśnił.
Dziś w gazecie widziałem zdjęcie kobiety z małym dzieckiem, a obok drugie – plecy tej kobiety z wielkim tatuażem pięknego zielonego pawia na czerwonej gałęzi. Pani jest dyrektorem w Państwowym Funduszu Rozwoju. Podpis pod zdjęciem mówił, że pani Terezie fizycznym bólem, jaki znosiła przy tatuowaniu tego pawia, chciała zabić psychiczny ból po śmierci matki.
Kiedy niedawno w czeskim talk-show „Všechnopárty” zacytowałem polskiego poetę Norwida, że „Polska to pamięć i groby”, cała publiczność teatru Semafor w Pradze, gdzie nagrywano program, śmiała się jak z dobrego dowcipu. Myśląc pewnie, że przygotowałem właśnie taki żart na pointę.
Kiedy mówimy „różnice kulturowe”, zwykle myślimy o Chinach, Afryce, czy innym odległym miejscu świata. Spośród naszych sąsiadów, o odmienności kulturowej mówimy co najwyżej wobec Rosji. Niespecjalnie natomiast zauważamy, jak dużo różni nas od Czechów – może dlatego, że w ogóle jakoś niezbyt się nimi interesujemy. Niesłusznie, bo to naród bardzo interesujący i pod wieloma względami wyjątkowy.
Na przykład pod względem stosunku do własnej ojczyzny. Weźmy taki przykład: podczas wojny członkowie ruchu oporu przeprowadzili udany zamach na Reinharda Heydricha (notabene najwyższej rangi hitlerowca, który zginął w zamachu), co niestety sami przypłacili życiem, bo szybko zostali wytropieni i zginęli w walce. W każdym innym kraju tacy bohaterowie staliby się obiektem kultu, mieliby dziesiątki pomników i tak dalej – w Czechach natomiast na ich cześć nazwano… knajpę w pobliżu miejsca ich śmierci. Autor, jak na Polaka przystało, próbuje czyn zamachowców podziwiać, ale od Czechów słyszy tylko, że to w sumie nie było nic wielkiego, bo Heydrich jechał kabrioletem, bez eskorty, nie zadbał o podstawowe środki ostrożności, a zmarł nawet nie od samych ran, tylko w wyniku zakażenia… „Niełatwo w Czechach dokonać bohaterskiego czynu”, stwierdza w końcu zrezygnowany Szczygieł.
Niełatwo też obrazić ojczyznę, czy w ogóle kogokolwiek – znowu w przeciwieństwie do Polski. Czeski publicysta czy artysta może do woli profanować wszystko pod słońcem i nie tylko żaden proces mu nie grozi, ale nawet znaczącego oburzenia nie zdoła wzbudzić. Rekordowy skandal wywołała rzeźba „Sikający” – dwóch facetów załatwiających się na mapę Czech – na protest przeciw znieważaniu ojczyzny zjechało się z całego kraju… dwudziestu chłopa. „No, czy naprawdę w Czechach wszystko musi być rozczarowujące?” – spytał twórca rzeźby, komentując to wydarzenie.
No właśnie – paradoksalnie, artystów ta sytuacja trochę drażni, bo trudno wywołać jakąś większą reakcję i dyskusję wokół dzieła, gdy publika przyjmuje najbardziej obrazoburcze treści z całkowitym spokojem. Nic więc dziwnego, że i artystów Czesi mają nietuzinkowych – jak cytowany wyżej obsceniczny poeta Egon Bondy, jak fotograf-skandalista Jan Saudek, jak autor wspomnianych „Sikających” i wielu innych genialnych rzeźb, David Černý…
Obojętny stosunek do szargania świętości zapewne ma coś wspólnego z faktem, że Czesi to jeden z najbardziej ateistycznych narodów świata – kolejne przeciwieństwo Polaków. Tu książka lekko mi zgrzyta, bo autor traktuje ten fakt jak coś dziwacznego i niezrozumiałego, a w tekście o papieskiej pielgrzymce do Czech okazuje zdumienie graniczące z szokiem, że owa pielgrzymka nie jest tam świętem narodowym, jak w Polsce, tylko średniej wagi wydarzeniem. No faktycznie, niesamowite.
Jak nietrudno się domyślić, Kościół w takim kraju nie ma lekko. Przykładem fragment wywiadu z kardynałem Vlkiem:
– Żyje pan całe życie w celibacie. Gdyby pan nie był księdzem, pana orientacja seksualna…
Kardynał: – Ma pani na myśli, czy jestem homo-, czy heteroseksualny?
– Tak. Podniecają pana kobiety?
Kardynał: – Tak.
Dziennikarka bez zahamowań pyta więc dalej: – Czy seks sam w sobie jest dla pana czymś obcym?
Próbuję sobie wyobrazić polskiego dziennikarza prowadzącego podobną rozmowę z Dziwiszem – ale nie potrafię. A o reakcjach na taką bezczelność strach w ogóle pomyśleć.
Nawet jednak biorąc pod uwagę ateizm, beztroski stosunek wobec świętości wszelakich i pragmatyczne podejście do życia, trudno uwierzyć, że Czechom… nie chce się robić pogrzebów. Jeśli w ogóle coś organizują, to zwykle tylko dla najbliższej rodziny – dalszych krewnych i znajomych tylko się informuje o zgonie, nierzadko dopiero po pochówku. Rozdział poświęcony tej kwestii („Tu nikt nie lubi cierpieć”) jest zdecydowanie najmocniejszy w tej książce – zwłaszcza gdy się dowiadujemy, że wielu ludzi nawet nie fatyguje się odebrać urnę z krematorium. Zmarłemu już przecież wszystko jedno, a wszelkie ceremonie tylko przedłużają traumę, więc po co się męczyć? Ze wszystkich przedstawionych tu różnic kulturowych, ta właśnie wydaje się – nomen omen – najgłębsza…
Wobec wszystkiego powyższego nie muszę chyba dodawać, że książkę – niezależnie od stosunku do Czechów – przeczytać po prostu trzeba.
Ocena: 5
Inne tego autora: Gottland, Láska nebeská, Kaprysik
Komentarze
Nie zgodziłbym się z tezą, że Polacy niespecjalnie interesują się Czechami. Jasne, w sensie stricte kulturowym pewnie nie – ale w takim sensie to interesujemy się wyłącznie Amerykanami (jeśli w ogóle kimkolwiek). Jednak literatura czeska cieszy się przecież wielką popularnością nad Wisłą, Polacy właśnie poprzez nią pałają do Czechów sympatią. Swoją drogą, jest to podobno sympatia zupełnie nieodwzajemniona. Odwrotne stosunki panują notabene na linii Polska-Rumunia. Z tego, co się orientuję, Rumuni nas uwielbiają, czego sam miałem okazję niedawno doświadczyć. Co Polacy sądzą o Rumunach… niestety, wiadomo.
Ja też bym się nie zgodził, że Polacy się nie interesują Czechami, tyle, że ja myślę, o ludziach żyjących przy granicy, którzy często tam jeżdżą, znają jakieś tam postawy języka, więc to raczej pewnie moje osobiste odczucie.
Strasznie mi się ten fragment spodobał, dodał bym sobie do cyklu inni o religii, no ale nie wypada: nie czytałem wszak książki.
A co to ateizmu, wydaje mi się, że oni po prostu trzeźwiej patrzą na życie najwyraźniej. U nas niby wielu (niecała połowa) chodzi do kościoła, a jeszcze więcej deklaruje się Katolikami, ale jak weźmiesz lupę, to ta wiara taka bardziej deklaracja, albo wynik zagubienia w życiu…