Cichy Fragles

skocz do treści

Zrób sobie raj (Mariusz Szczygieł)

Dodane: 3 maja 2015, w kategorii: Literatura

okładka (Wydawnictwo Czarne)

Zobaczyła, że na końcu pasażu bije się grupa młodzieży. W Polsce – jak mówi – zawróciłaby, ale w Czechach nie przyszło jej to do głowy i bezrefleksyjnie szła wprost na walczących. A oni, widząc ją, przestali się bić, zrobili jej przejście, po czym zaczęli się tłuc dalej.
Gdy wszyscy pisali: „Z ust do ust leci/Imię, co jak słońce nam świeci/Imię, co słońcem się zaczyna/Imię Towarzysza Stalina” lub: „W krainie socjalizmu nikt się nie martwi/oto jest linia naszej partii”, Egon Bondy pisał tak: „Z delikatną ostrożnością pierdzę, żebym się nie zesrał”.

Potem krytycy określili to jako sposób manifestacyjnego oderwania się od kultury oficjalnej, naznaczonej konformizmem.
W gospodzie, gdzie sławne piwo wytwarza się od 1499 roku, gdy goście nie znają czeskiego, nie są w stanie zorientować się, że kelnerzy przemawiają do nich pieszczotliwie: „Piwko dla ciebie, głupolu, kretyniątko ty jedne…”.
Jej mąż nazywał się Antonín Vyskočil – co i po polsku, i po czesku znaczy „wyskoczył” – ale przyjął pseudonim literacki Quido Maria Vyskočil.
Saudek zawsze mówi otwarcie. Kiedy spytano go, czy zna się z prezydentem, odparł – i to w największym czeskim dzienniku – że owszem, za komunizmu mieli wspólną kochankę. Minęli się raz na schodach, Saudek wchodził do jej mieszkania, a Havel schował się za windą.
– Co to jest?
– Jezus na krzyżu. Srebrny! Babcia mi dała.
– I ty zamierzasz tego trupa nosić?!
– Ale on jest ładny!
– Tylko że nieżywy. Babcia nie mogła ci dać Buddy? Przynajmniej jest weselszy. No jak można nosić nieboszczyka?! Aż mi ciarki przechodzą po plecach.
– Ale on mi pasuje do bluzki.
Biskup pomocniczy Pragi Václav Malý wyznał kiedyś, że chrzci w swojej parafii pięcioro dzieci rocznie i nie jest to sytuacja typowa dla księży w Czechach. – Ja po prostu mam więcej chrztów, bo jestem znany – wyjaśnił.
Dziś w gazecie widziałem zdjęcie kobiety z małym dzieckiem, a obok drugie – plecy tej kobiety z wielkim tatuażem pięknego zielonego pawia na czerwonej gałęzi. Pani jest dyrektorem w Państwowym Funduszu Rozwoju. Podpis pod zdjęciem mówił, że pani Terezie fizycznym bólem, jaki znosiła przy tatuowaniu tego pawia, chciała zabić psychiczny ból po śmierci matki.
Kiedy niedawno w czeskim talk-show „Všechnopárty” zacytowałem polskiego poetę Norwida, że „Polska to pamięć i groby”, cała publiczność teatru Semafor w Pradze, gdzie nagrywano program, śmiała się jak z dobrego dowcipu. Myśląc pewnie, że przygotowałem właśnie taki żart na pointę.

Kiedy mówimy „różnice kulturowe”, zwykle myślimy o Chinach, Afryce, czy innym odległym miejscu świata. Spośród naszych sąsiadów, o odmienności kulturowej mówimy co najwyżej wobec Rosji. Niespecjalnie natomiast zauważamy, jak dużo różni nas od Czechów – może dlatego, że w ogóle jakoś niezbyt się nimi interesujemy. Niesłusznie, bo to naród bardzo interesujący i pod wieloma względami wyjątkowy.

Na przykład pod względem stosunku do własnej ojczyzny. Weźmy taki przykład: podczas wojny członkowie ruchu oporu przeprowadzili udany zamach na Reinharda Heydricha (notabene najwyższej rangi hitlerowca, który zginął w zamachu), co niestety sami przypłacili życiem, bo szybko zostali wytropieni i zginęli w walce. W każdym innym kraju tacy bohaterowie staliby się obiektem kultu, mieliby dziesiątki pomników i tak dalej – w Czechach natomiast na ich cześć nazwano… knajpę w pobliżu miejsca ich śmierci. Autor, jak na Polaka przystało, próbuje czyn zamachowców podziwiać, ale od Czechów słyszy tylko, że to w sumie nie było nic wielkiego, bo Heydrich jechał kabrioletem, bez eskorty, nie zadbał o podstawowe środki ostrożności, a zmarł nawet nie od samych ran, tylko w wyniku zakażenia… „Niełatwo w Czechach dokonać bohaterskiego czynu”, stwierdza w końcu zrezygnowany Szczygieł.

Niełatwo też obrazić ojczyznę, czy w ogóle kogokolwiek – znowu w przeciwieństwie do Polski. Czeski publicysta czy artysta może do woli profanować wszystko pod słońcem i nie tylko żaden proces mu nie grozi, ale nawet znaczącego oburzenia nie zdoła wzbudzić. Rekordowy skandal wywołała rzeźba „Sikający” – dwóch facetów załatwiających się na mapę Czech – na protest przeciw znieważaniu ojczyzny zjechało się z całego kraju… dwudziestu chłopa. „No, czy naprawdę w Czechach wszystko musi być rozczarowujące?” – spytał twórca rzeźby, komentując to wydarzenie.

No właśnie – paradoksalnie, artystów ta sytuacja trochę drażni, bo trudno wywołać jakąś większą reakcję i dyskusję wokół dzieła, gdy publika przyjmuje najbardziej obrazoburcze treści z całkowitym spokojem. Nic więc dziwnego, że i artystów Czesi mają nietuzinkowych – jak cytowany wyżej obsceniczny poeta Egon Bondy, jak fotograf-skandalista Jan Saudek, jak autor wspomnianych „Sikających” i wielu innych genialnych rzeźb, David Černý…

Obojętny stosunek do szargania świętości zapewne ma coś wspólnego z faktem, że Czesi to jeden z najbardziej ateistycznych narodów świata – kolejne przeciwieństwo Polaków. Tu książka lekko mi zgrzyta, bo autor traktuje ten fakt jak coś dziwacznego i niezrozumiałego, a w tekście o papieskiej pielgrzymce do Czech okazuje zdumienie graniczące z szokiem, że owa pielgrzymka nie jest tam świętem narodowym, jak w Polsce, tylko średniej wagi wydarzeniem. No faktycznie, niesamowite.

Jak nietrudno się domyślić, Kościół w takim kraju nie ma lekko. Przykładem fragment wywiadu z kardynałem Vlkiem:

– Żyje pan całe życie w celibacie. Gdyby pan nie był księdzem, pana orientacja seksualna…
Kardynał: – Ma pani na myśli, czy jestem homo-, czy heteroseksualny?
– Tak. Podniecają pana kobiety?
Kardynał: – Tak.
Dziennikarka bez zahamowań pyta więc dalej: – Czy seks sam w sobie jest dla pana czymś obcym?

Próbuję sobie wyobrazić polskiego dziennikarza prowadzącego podobną rozmowę z Dziwiszem – ale nie potrafię. A o reakcjach na taką bezczelność strach w ogóle pomyśleć.

Nawet jednak biorąc pod uwagę ateizm, beztroski stosunek wobec świętości wszelakich i pragmatyczne podejście do życia, trudno uwierzyć, że Czechom… nie chce się robić pogrzebów. Jeśli w ogóle coś organizują, to zwykle tylko dla najbliższej rodziny – dalszych krewnych i znajomych tylko się informuje o zgonie, nierzadko dopiero po pochówku. Rozdział poświęcony tej kwestii („Tu nikt nie lubi cierpieć”) jest zdecydowanie najmocniejszy w tej książce – zwłaszcza gdy się dowiadujemy, że wielu ludzi nawet nie fatyguje się odebrać urnę z krematorium. Zmarłemu już przecież wszystko jedno, a wszelkie ceremonie tylko przedłużają traumę, więc po co się męczyć? Ze wszystkich przedstawionych tu różnic kulturowych, ta właśnie wydaje się – nomen omen – najgłębsza…

Wobec wszystkiego powyższego nie muszę chyba dodawać, że książkę – niezależnie od stosunku do Czechów – przeczytać po prostu trzeba.

Ocena: 5

Inne tego autora: Gottland, Láska nebeská, Kaprysik


Komentarze

Podobne wpisy