Cichy Fragles

skocz do treści

π * Izrael

Dodane: 13 listopada 2014, w kategorii: Literatura

Co można otrzymać, zbierając na pustynnym obszarze wielkości województwa mazowieckiego parę milionów ludzi z prawie całego świata, z najróżniejszych kultur, połączonych tylko wyznawaną religią i zmuszonych do bezlitosnej walki o ten obszar z wielokrotnie liczniejszymi wrogami, jednocześnie budując zręby nowego państwa? Na zdrowy rozum powinna z tego wyniknąć dyktatura wojskowa, teokracja albo ogólny bajzel…

(co ciekawe, „bajzel” to po hebrajsku nic innego jak dom, z czego trudno nie wyciągnąć złośliwego wniosku na temat żydowskiego podejścia do porządku; za to „bałagan” i „bardak” oznaczają to samo co po polsku, a oba słowa oba języki zapożyczyły z rosyjskiego – z czego również trudno nie wyciągnąć złośliwych wniosków)

…a jednak Żydom udało się dokonać cudu i zbudować w tych warunkach nowoczesną demokrację (może nie laicką, ale daleką od teokracji), praworządną i stabilną, z dynamiczną gospodarką i nauką ze ścisłej światowej czołówki – słowem, państwo, które można by postawić obok Szwecji czy Holandii, a nie Libanu czy Egiptu.

Można by, gdyby nie kwestia Palestyny, która kładzie się na tym wszystkim cieniem – cóż to bowiem za demokracja i państwo prawa, które dopuszcza się takich rzeczy na terytoriach okupowanych? Niby nic nowego, Brytyjczycy czy Francuzi też utrzymywali zamordyzm w koloniach mimo wzorowej demokracji na własnym podwórku – ale oni nie mieli tych kolonii pod nosem i przeciętny obywatel nie widział z okna, co tam się wyprawiało. A w Izraelu owszem, i to nierzadko zupełnie dosłownie – poza pustynią Negew praktycznie nie ma tam miejsca oddalonego od granicy z Palestyną bardziej niż o kilkanaście kilometrów.

Jak to wszystko jest możliwe?

Chciałoby się powiedzieć: „To właśnie tłumaczą trzy książki, których okładki widzicie powyżej” – ale nie ma tak dobrze. Choć ich autorzy przyglądają się Izraelowi uważnie i przenikliwie, z różnych punktów widzenia (reportera, turysty i imigrantki), a lektura każdej pozycji daje do myślenia i dostarcza wielu ciekawych informacji, wyjaśnienia całego fenomenu tego państwa próżno tam szukać.

W kwestii konfliktu najwięcej ma do powiedzenia Paweł Smoleński (nie mylić z Katastrofą) – z jego rozmów z mieszkańcami Izraela i Palestyny, reprezentującymi wszelkie możliwe postawy wobec konfliktu, stopniowo wyłania się wniosek, że w poprzek podziału na Izraelczyków i Palestyńczyków przebiega inny podział, może nie mniej głęboki – na zwolenników i przeciwników pokoju. Niestety, więcej powodów do zadowolenia mają ci drudzy – po obu stronach dość silni, by systematycznie podgrzewać konflikt i torpedować proces pokojowy, do tego wzajemnie się wzmacniający i dostarczający sobie argumentów: Hamas to dla izraelskiej prawicy najlepszy dowód, że pokój jest niemożliwy, więc rozmowy i ustępstwa nie mają sensu, i vice versa. A zwolennicy dogadania się mają argumentów coraz mniej, bo ileż tych negocjacji już było i jak niewiele z nich wynikło…

I nie wiadomo, czy kiedykolwiek wyniknie, skoro po obu stronach grają nacjonalizmy zbudowane na historycznych krzywdach, jak również względy religijne, których żadne argumenty nie przemogą („większość nie może podważyć woli Boga”, mówi jedna z osób indagowanych przez Smoleńskiego). Zwłaszcza w kwestii Jerozolimy, która znaczy dla Żydów tyle, co dla Polaków Warszawa, Kraków i Częstochowa razem wzięte – i tyle samo dla Palestyńczyków. Podzielić się tym miastem, i to z najgorszym wrogiem, to przecież zdrada narodu i religii, a te słowa brzmią na Bliskim Wschodzie dużo mocniej niż u nas (do niejednego polityka strzelano z powodu takich oskarżeń), więc osiągnięcie porozumienia i zaakceptowanie go przez radykałów wydaje się niemożliwością.

Status quo na dzień dzisiejszy to nieformalny podział stolicy – a w „Kronikach jezorolimskich” co i rusz widzimy, że jest to podział na różne światy. Zamieszkane przez Palestyńczyków wschodnie dzielnice nie mają nawet wspólnej komunikacji miejskiej z żydowskimi i chrześcijańskimi, taksówki zresztą też niechętnie przekraczają granicę – zarazem jednak te światy się przenikają, zwłaszcza na Wzgórzu Świątynnym, stanowiącym najświętsze miejsce dla żydów i jedno z najświętszych dla muzułmanów. Szczęśliwie tu akurat religia nieco łagodzi spór – według zasad judaizmu wstęp na wzgórze jest dozwolony tylko najwyższym kapłanom, i to po wypełnieniu skomplikowanych rytuałów, a odbudowa świątyni Salomona ma nastąpić dopiero przed końcem świata, więc ortodoksi nie palą się do wtargnięcia i pogonienia muzułmanów siłą, zadowalając się dostępem do Ściany Płaczu. Całe szczęście, bo strach pomyśleć, jak by zareagował świat islamu na zajęcie tego miejsca przez żydów.

W cieniu tego konfliktu stoi Bazylika Grobu Pańskiego, zarządzana przez mnichów z sześciu (!) różnych odłamów chrześcijaństwa, darzących się wzajemnie tak chłodnymi uczuciami, że wspólny zarząd jest możliwy tylko dzięki szczegółowym rozpiskom, kto za co odpowiada i kiedy dyżuruje (Guy Delisle zwraca uwagę na drabinę, która podobno stoi na jednym z balkonów od lat i ciągle nie udało się ustalić, kto powinien ją stamtąd zabrać), a i tak między mnichami dochodzi do karczemnych awantur, czasem nawet bójek na terenie bazyliki, dających pożywkę mediom. Jak tu wierzyć w pokój między religiami, jeśli nawet mnisi w jednym z najświętszych miejsc chrześcijaństwa dają tak fatalny przykład?

A te wszystkie podziały to ciągle tylko wierzchołek góry lodowej. Ela Sidi, Polka mieszkająca od wielu lat w Izraelu, autorka bloga Gojka z Izraela, rozwija ten temat dużo szerzej. Zacznijmy jeszcze raz od podstaw: Izraelczycy i Palestyńczycy, to wiadomo – ale kto to są Izraelczycy? Wbrew powszechnemu mniemaniu, to nie synonim Żydów, tylko określenie obywateli Izraela, niezależnie od ich pochodzenia i wyznania – tego słowa używają także tamtejsi Arabowie, chrześcijanie, imigranci bez żydowskich korzeni, a czasem i Żydzi, którzy z różnych przyczyn wolą się identyfikować z państwem, niż z narodem i religią.

Warto przy okazji zauważyć, że ok. 17% Izraelczyków (czyli nie wliczając Palestyńczyków) to muzułmanie, co stanowi większy odsetek niż w jakimkolwiek kraju UE, a mimo to na islamizację Izraela się nie zanosi, muzułmańska mniejszość nie wykazuje też specjalnych skłonności do dżihadu czy czegoś w tym guście – zamachy terrorystyczne podczas obu intifad były dokonywane przez Palestyńczyków, a nie izraelskich muzułmanów. Ciekawe, prawda?

Sami Żydzi dzielą się według pochodzenia na Aszkenazyjczyków (przybyłych z Europy środkowo-wschodniej), Sefardyjczyków (z Europy śródziemnomorskiej), Mizrachijczyków (z krajów arabskich) i Felaszów (z Etopii), niezależnie od tego istnieje też podział na alije, czyli fale imigracji – w przypadku Żydów z Polski główne fale to lata dwudzieste (początek brytyjskiego mandatu i masowych migracji z całego świata), rok 1954 (umożliwienie emigracji w ramach odwilży po śmierci Stalina) i rok 1968 (przymusowa emigracja pomarcowa). Każda alija mniej lub bardziej pielęgnuje swoją odrębność i jak to zwykle bywa, wcześniejsi imigranci patrzą z góry na późniejszych.

Odrębną grupę stanowią imigranci z byłego ZSRR po jego upadku, przez pozostałych Izraelczyków niespecjalnie lubiani, bo dużo piją, nie myślą się asymilować, a często w ogóle nie identyfikują się z nową ojczyzną, gdyż przyjechali tam tylko za chlebem. Izrael był przecież jedynym bogatym krajem, którego obywatelstwo mogli łatwo uzyskać, tylko dlatego, że mieli żydowskiego dziadka – a nawet jak kto nie miał, to w skorumpowanej Rosji nietrudno stworzyć sobie fikcyjnego przodka o semickim nazwisku i masowo tak robiono, dopóki rząd Izraela się nie połapał, co jest grane, i nie zaostrzył wymagań.

Co do religii natomiast, judaizm dzieli się na reformowany, konserwatywny i ortodoksyjny; ten ostatni dzieli się na różne odłamy według stopnia ortodoksji (od „umiarkowanej”, czyli czegoś między Rydzykiem a Terlikowskim, do zupełnego średniowiecza), wśród których wyróżniają się Chasydzi; oni dodatkowo dzielą się na Jahwe jeden wie ile frakcji (choć według popularnego dowcipu każdy Chasyd powie, że istnieje tylko jedna – jego własna, bo reszta nie zasługuje na miano Chasydów), a w ramach tych frakcji mamy jeszcze podział na różne dwory rabinackie, które również uważają się wzajemnie za błądzących, żeby nie powiedzieć heretyków, więc stosunki między nimi są w najlepszym razie chłodne.

To tak z grubsza.

Jakim cudem te wszystkie grupy są w stanie tworzyć jedną stabilną społeczność? Czyżby solidarność narodowa była w stanie przezwyciężyć wszelkie sprzeczności? Ale jaka solidarność – ultraortodoksi nawet nie uznają Izraela, bo według ich wierzeń państwo żydowskie miało być odbudowane dopiero przez Mesjasza, więc to obecnie istniejące musi być trefne. Co za tym idzie, nie służą w armii, nie angażują się w politykę i nie głosują – za to ostatnie większość Izraelczyków jest im bardzo wdzięczna. Umiarkowani ortodoksi państwo uznają, ale współobywateli bynajmniej – o jakichkolwiek bliższych stosunkach z tymi bezbożnikami nie ma mowy, a kto uważa inaczej, skazuje się na wykluczenie ze społeczności. Smoleński i Sidi opisują historie ludzi, którzy zbytnią ciekawość świata przypłacili totalnym ostracyzmem i zerwaniem kontaktów nawet z najbliższą rodziną – dla podkreślenia nieodwracalności takiego zerwania, ortodoksi obchodzą nawet żałobę po takim wyrzutku…

Wobec powyższego (o poglądach nie mówiąc) inni zwykle nie trawią ortodoksów i nie poczuwają się do jakiejkolwiek wspólnoty z nimi (to zresztą częsty powód nazywania się Izraelczykiem, a nie Żydem), Aszkenazyjczycy uważają Sefardyjczyków za równie obcych jak Arabowie (i vice versa), imigranci z byłego ZSRR są powszechnie traktowani jak ciało obce i zagrożenie, podobnie jak w Europie imigranci z krajów islamskich, a o temperaturze sporów politycznych lepiej nawet nie mówić – rodziny potrafią się rozpadać z ich powodu, o strzelaniu do polityków już wspominałem – nasze spory PO z PiS-em to przy tym naprawdę małe piwo.

Jako się rzekło, rozwiązania tej zagadki w żadnej z omawianych pozycji nie znajdziemy. Przeciwnie, lektura każdej z nich tylko umacnia przekonanie, że Izrael to jedno wielkie wariatkowo, kraj ekstremalnych sprzeczności, podziałów i konfliktów, które na zdrowy rozum powinny go dawno rozsadzić. Skoro jednak tak się dotąd nie stało, to może w tym szaleństwie jest metoda?


Izrael już nie frunie
Autor: Paweł Smoleński
Wydawnictwo: Czarne
Ocena: 5-

Kroniki jerozolimskie
Autor: Guy Delisle
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Ocena: 4
Inne tego autora: Kroniki birmańskie, Pjongjang

Izrael oswojony
Autorka: Ela Sidi
Wydawnictwo: Muza
Ocena: 4


Komentarze

Podobne wpisy