Nowa świecka tradycja publikowania nominowanych opowiadań w darmowym e-booku ma się dobrze i oby tak zostało. Czy jednak same opowiadania mają się równie dobrze? No cóż, tu bywa różnie…
Kre(jz)olka (Krystyna Chodorowska)
Do czego może doprowadzić internetowy trend skracania słów, upraszczania języka i mieszania go z angielszczyzną? Bohaterkę opowiadania, która wychowała się w otoczeniu mówiącym niemal wyłącznie slangiem („OMG, twój pierwszy dej w sql! Zaciesz, cnie?”) doprowadziło to do sporych problemów z nauczeniem się normalnego języka – problemów tym bardziej dotkliwych, że uparła się zostać tłumaczką, a jak tu przebrnąć przez studia językowe, nie radząc sobie ze składnią i ortografią?
Tu muszę się przyczepić do niekonsekwencji: bohaterka jest zarazem narratorką, a jednak w narracji nijak nie widać jej problemów – całe opowiadanie (poza częścią dialogów, rzecz jasna) jest napisane perfekcyjnie poprawnym językiem. OK, to retrospekcja po latach, niby mogła przez ten czas doszlifować, ale zgrzyta mi to mocno.
Poza tym jednak trudno się do czegoś przyczepić – opowiadanie fajne, ciekawie podchodzące do kwestii ewolucji języka, pełne mniejszych i większych smaczków („W wieku czternastu lat jestem za duża na „bejbi” – już od dawna kwalifikuję się na „bejbe” i bardzo pilnuję, by tego przestrzegano”). Warto zwrócić uwagę zwłaszcza na zderzenie slangu z żałobą – dopiero w tragicznych okolicznościach rzuca się w oczy, jak niepoważnie ten slang brzmi i jak bardzo nie przystaje do takiej sytuacji – dla nas, bo dla bohaterów przecież brzmi to zupełnie normalnie.
Nawiasem mówiąc, opowiadanie stanowi niezły przykład, jak trudno dziś nadążać za zmieniającym się światem – jeszcze kilkanaście lat temu byłoby ono bez mała wizjonerskie, a dziś to już w sumie bardziej satyra niż fantastyka…
Nika (Stefan Darda)
Zaczyna się nieźle – PRL-owskie blokowisko, telefon z tragiczną wiadomością, subtelne sygnały, że jest w tym jakieś drugie dno… Ale potem przez pół opowiadania czytamy o historii rodziny głównego bohatera (wujek pracował tu, ciocia tam, tu ktoś się ożenił, tam ktoś się urodził – fascynujące niesamowicie), a drugie pół to dawkowanie kropelka po kropelce informacji, że w wiosce są wampiry – wszystko po to, żeby w końcu nam pokazać jednego wampira w dosłownie kilku zdaniach, z czego połowa w retrospekcji. Zieeeeew.
Nie wiem, jak taki słaby tekst mógł się załapać na nominację. Jak dla mnie niespecjalnie zasłużył nawet na druk…
Rowerzysta (Stefan Darda)
Drugie opowiadanie Dardy znacznie lepsze od pierwszego – ale nadal nie mogę powiedzieć, że dobre. Historia sędziego, który niechcący powoduje wypadek i wykręca się od odpowiedzialności, rozwija się doskonale przewidywalnie – już po paru stronach jest zupełnie jasne, jak to się musi skończyć i tak też się dzieje. Co prawda w ostatniej scenie autor próbuje rzutem na taśmę nas zaskoczyć, ale jest to próba żenująco nieudana i bezsensowna, niepotrzebnie psująca przyzwoite wrażenie z lektury.
Podobnie jak wyżej – nie wiem, skąd ta nominacja, tekst co najwyżej średni.
Teleturniej (Dorota Dziedzic-Chojnacka)
A tu to już po tytule się domyśliłem, co to będzie – i niestety się nie pomyliłem. Niestety, bo parodii telekretynizmów widziałem już wiele i nie miałem specjalnej ochoty na jeszcze jedną. W dodatku nieszczególnie oryginalną – tytułowy teleturniej to gra praktycznie bez zasad, prowadzona przez skończonego dupka z przerostem ego, a główna bohaterka należy do drużyny idącej od zwycięstwa do zwycięstwa przez ileś edycji, co oczywiście oznacza, że w końcu musi jej się powinąć noga…
OK, zakończenie nawet mnie zaskoczyło – ale za długo trzeba było na nie czekać, żeby się tym zadowolić.
Sztuka porozumienia (Anna Kańtoch)
Tu dla odmiany niestandardowo: w warstwie fabularnej typowy, żeby nie powiedzieć stereotypowy, kryminał – prywatny detektyw z katastrofą w życiu prywatnym, tajemnicza klientka z podejrzanym zleceniem – klisza na kliszy. Rzecz się jednak dzieje w świecie przyszłości, gdzie możliwe są modyfikacje psychiki, dzięki którym można zmienić sobie postrzeganie świata – na przykład na baśniowy, jak poszukiwana przez detektywa dziewczyna. Demony, których się obawia, raczej jednak nie pochodzą z baśni…
Skąd zatem? Tego się niestety nie dowiemy, bo tytułowego porozumienia nie tylko nie uda się nawiązać, ale nawet nie widzimy pierwszej próby. Trudno nie odnieść wrażenia, że autorka wymyśliła tylko zarys idei, ale na wypełnienie go treścią już nie miała pomysłu, więc wykręciła się otwartym zakończeniem. Szkoda, bo zapowiadało się nieźle.
Daję życie, biorę śmierć (Marta Krajewska)
Najkrótsze i najprostsze z nominowanych opowiadań – osadzona w świecie słowiańskiej (?) mitologii historyjka o narodzinach, śmierci i upiorze. Dość przewidywalna, ale ładnie napisana, sprawnie grająca na emocjach i pozostawiająca pozytywne wrażenie. Szkoda, że taka krótka – autorka nie miała tu miejsca, by porządnie rozwinąć skrzydła, zdołała tylko pokazać, że ma co rozwijać.
Podsumowanie
Szału w tej edycji nie ma – jest parę tekstów, które w ogóle nie powinny były dostać nominacji, natomiast ani jednego wybitnego. Gdybym się wybierał na Polcon (ale oczywiście jak zwykle się nie wybieram), zagłosowałbym na „Kre(jz)olkę”, jako tekst zdecydowanie najambitniejszy i najciekawszy – może nie powalający, ale w tym roku praktycznie bez konkurencji. Oprócz niego tylko „Sztuka porozumienia” i „Daję życie, biorę śmierć” zasługują na pozytywną ocenę – ale na główną nagrodę na pewno nie.
Oby w przyszłym roku było lepiej.
Komentarze
„twój pierwszy dej”?
btw. Jeśli jeszcze jakimś cudem nie czytałeś, a ciekaw jesteś granic języka polskiego, polecam oba przekłady „Mechanicznej pomarańczy” wg Stillera.
Aaa, że niby pierwszy dzień w sql? Hm…
No bez żartów, oczywiście że czytałem.
Również pobrałem, przeczytałem dwa pierwsze opowiadania (i tyleż Twojego wpisu, by spoilerów nie czytać) i mam podobne odczucia. Przy pierwszym bardzo po łebkach i mam wrażenie, że na siłę (tzn. tam się pojawia chyba jeszcze wątek mieszkania za granicą, stąd „bejbi”?). Bo albo skróty (i raczej jest to WTF, HTH, OMG, ROTFL czy IM[VH]O [0] w praktyce, a nie sql[1]), albo slang (c’mon, I’m IT, bywa, że jak gadamy to nie wiedzą o czym[2]). Co do narracji – umiem pisać i mówić perfekcyjną i poprawną polszczyzną. Choć faktem jest, że często zaczynają się skróty (user, userzy zamiast użytkownik, użytkownicy) w mniej formalnym pisanym języku, o mówionym nie wspominam.
W drugim fajnie budowany klimat i zupełnie nieprzystająca do tempa końcówka. Ogólnie: zachwiane proporcje. Mogłoby być albo krótsze (mniej „nudy” w środku, choć IMO fajnie się czyta, albo bardziej rozwinięta końcówka).
[0] O właśnie, warunki, nawiasy, regexpy – takie coś też się pojawia coraz częściej. Zaryzykowałbym twierdzenie, że to wpływ języków programowania na język. Zwł. w helpach do programów to widać.
[1] „Buda” była wieki temu.
[2] Dosłownie, parokrotnie słyszałem taką opinię. I to by chyba bardziej pasowało do tematu, ale w sumie żargon zawodowy jak każdy inny (prawnicy, lekarze).
Recenzowałem dla „Esensji” i wykorzystam Twoją opinię jako pretekst do pogłębienia swojej. Będą małe spojlery.
Kre(jz)olka: Tak, brak konsekwencji językowej też mnie bardzo ukłuł. Co gorsza, ja widzę tu zaprzepaszczoną szansę na ciekawy formalny twist. W epilogu mogło przecież się okazać, że całe opowiadanie jest „w gruncie rzeczy” pisane netspeakiem (który czytelnik odbiera jako zwyczajny język, tak jak narratorka), a matka „w gruncie rzeczy” posługuje się zwyczajną mową. Tak czy owak, to rzeczywiście najambitniejszy utwór w antologii, choć według mnie wcale nie najlepszy.
Opowiadania Dardy: Pełna zgody. „Nika” to nieporozumienie.
„Teleturniej”: Nie porwało mnie, ale uważam, że pod względem stylistycznym jest to najlepsze z nominowanych opowiadań. Polscy pisarze fantastyki zbyt często piszą w przezroczysty sposób.
„Sztuka porozumienia”: Także niewiele zrozumiałem z zakończenia, ale podejrzewałem, że nie starczyło mi zapału do rozszyfrowania zamysłu autorki. Kańtoch to solidna firma, trochę trudno mi uwierzyć, że rzeczywiście „wykręciła się otwartym zakończeniem”, ale skoro i Ty nie załapałeś, o co jej chodziło…
„Daję życie, biorę śmierć”: Mam nadzieję, że dzisiaj wieczorem Zajdla dostanie właśnie Krajewska. Jasne, jej opowiadanie nie jest wybitne, ale mimo wszystko wyróżnia się na tle pozostałych. Łączenie baśniowości z fantastyką to niby wielokrotnie przerabiany zabieg, ale nie zawsze wychodzi. Tutaj — wyszedł.
No i jednak wygrała „Sztuka porozumienia”. Albo zatem głosujący załapali to, czego nam się nie udało, albo głosowano bardziej na nazwisko, niż na tekst…
W trakcie powrotu z zakupów, przeczytałem w autobusie blogowego faworyta czyli „Daję życie, biorę śmierć”. I wiecie co? Ja nie rozumiem. To naprawdę najlepsze opowiadanie z tej kompilacji? Ono nie było złe, ale też nie było dobre.
!spoiler
Proszę, niech ktoś mi wytłumaczy o co chodziło z tym demonem o wyglądzie zmarłej matki, o czarnym dziku (demonie?) i o ojcu, który poszedł na pewną śmierć w las (poszedł walczyć po latach)? Dlaczego wcześniej skłamał w sprawie zabicia upiora?
@Krejzolka:
„Qpa strachu” jedna już była, więc wystarczy :) Ale jak kiedyś spotkam autorkę to spytam ją, czy rozważała zapisanie większych fragmentów opowiadania w netspiku; w świecie opowiadania jest to język przedliteracki, czyli używany głównie do komunikacji i to bohaterka staje się kimś w rodzaju odpowiednika Tarasa Szewczenki lub Mikołaja Reja. BTW: to również był mój faworyt, ale Kańtoch również niezłe napisała.
@quest
A co tam jest tak trudno zrozumieć? Standardowe baśniowe motywy: duch matki tęskniący za dzieckiem, człowiek emocjonalnie niezdolny na dobre zabić upiora, a potem z tęsknoty decydujący się dołączyć do zmarłej, duchy zmarłych wcielające się w zwierzęta… Fabuła prosta jak budowa cepa i mieszcząca się w logice baśni, nie wiem w czym problem.