Religie z definicji opierają się na wierze. W Boga, bogów, duchy, anioły, demony, karmę, zaświaty, cuda i co tam tylko jeszcze – inwencja ludzka w tej dziedzinie, jak i w każdej innej, praktycznie nie zna granic. Każde wyznanie oczywiście ma swój własny zbiór bytów, w które nakazuje wierzyć – mniejszy lub większy, ale zawsze jakiś jest. Nie zdarza się natomiast, by religia opierała się na odmawianiu wiary w jakieś byty czy zjawiska – wyjąwszy oczywiście zakaz podzielania wierzeń głoszonych przez konkurencję.
(OK, fundamentalistom niektórych wyznań zdarza się odrzucać wiarę np. w ewolucję – ale to margines, a ich przekonanie nie stanowi podstawy ich religii samej w sobie, a tylko efekt uboczny niezgodności mitologii z rzeczywistością.)
Istnieje jednak coś, w co żadna religia (a przynajmniej żadna, o jakiej słyszałem) z założenia nie wierzy. I ta niewiara jest jak najbardziej immanentną ich częścią, zwykle wręcz konieczną dla zachowania spójności doktryny. Tym czymś jest przypadek, czy też, jak kto woli, losowość.
Niezbadane wyroki boże, predestynacja, karma, ingerencje istot nadprzyrodzonych, czy nawet ruchy ciał niebieskich – wszystko może w religijnej wizji świata posłużyć za uzasadnienie jakichkolwiek wydarzeń, tylko nie ślepy los. Idea, że cokolwiek może się wydarzyć tak po prostu, w wyniku zbiegu okoliczności, za którym nikt nie stoi i który nie ma żadnego drugiego dna ani głębszego sensu – taka idea w żadnej znanej mi religii nie ma racji bytu.
(Jeszcze jedna z licznych zbieżności między religiami a teoriami spiskowymi.)
Co jednak ciekawe, żadna religia wiary w przypadkowość formalnie nie potępia – próżno w świętych księgach, katechizmach czy pismach teologów szukać stwierdzenia, że wiara taka jest grzechem, bądź że należy ją zwalczać. Mamy tu więc do czynienia z przekonaniem tak fundamentalnym i oczywistym, że najczęściej w ogóle się go nie zauważa i trzeba pewnego wysiłku, by zdać sobie sprawę z jego istnienia. Niewiara w przypadek jest dla religii powietrzem – niezbędnym, a zarazem niewidzialnym…
Komentarze
Myślę, że wynika z pierwotnego celu religii: wyjaśnienia różnych losowych sytuacji. Oraz, co pewnie ważniejsze, skoro za tą „niby losowością” stoi jakaś siła, to religia daje narzędzia (modlitwa, ofiara) do poradzenia, czy zjednanie owej. Kiedy uznasz istnienie przypadku, to po co ci ta religia w sumie?
Otóż właśnie, wobec przypadku człowiek jest całkowicie bezsilny, bo z definicji nie może nań wpłynąć. Bezsilność jest zaś jedną z tych rzeczy, z którymi ludzka psychika kompletnie sobie nie radzi. Stąd wszystkie religie jak leci w miejsce przypadku powołują do istnienia byt, na który człowiek w ten czy inny sposób może wpłynąć, czy to przez modlitwę, pokutę, magiczne obrzędy itd. Psychice dużo łatwiej poradzić sobie z nieodwracalną katastrofą, jeżeli wierzy, że albo sama jej w jakiś sposób zawiniła, albo że jest ona częścią większego planu, który w sumie ma jednak wyjść człowiekowi na dobre.
Pardon my french, pieprzycie jak potłuczeni. Nie dopuszczę się chyba żadnej herezji stwierdzając, że w chrześcijaństwie Bóg „scedował zarządzanie na szczeblu operacyjnym” na szeroko pojęte prawa przyrody. I już. Nie sądzę, żeby ktoś serio chciał dopatrywać się dyskretnej interwencji boskiej w każdusieńkim rzucie kostką, nawet na potrzeby zadania z probabilistyki.
Inną sprawą jest definicja przypadku, której „formalne kryteria” spełnia na dobrą sprawę chyba tylko zasada nieoznaczoności Heisenberga [i która IMO doskonale zostawia miejsce na działanie boskie]. Cała reszta – włącznie z upadkiem meteorytu na czyjś dach – wynika z łańcucha zdarzeń, przy czym brak możliwości analizy wszystkich zdarzeń ex ante != przypadkowość, co znów stawia pytanie o „zakres przedmiotowy” Twojej notki…
@Świętomir
Otóż to. Warto zwrócić uwagę, że nawet mówiąc o losowości, często używa się sformułowań typu „zrządzenie losu” czy „los chciał” – sugerujących, że jednak ktoś się za tym losem kryje.
@torero
W takim razie wszelkie modlitwy nie mają prawa działać, cuda nie mają prawa się zdarzać i tak dalej. Ale to już by chyba była herezja, prawda?
„Tylko”? Zasada nieoznaczoności (a z nią cała mechanika kwantowa) wpływa pośrednio na wszystko, a efekt motyla szybko przekuwa wpływ mikroskopowy na makroskopowy, więc przypadkowe (do pewnego stopnia) jest prawie wszystko.
Inną sprawą jest definicja przypadku, której „formalne kryteria” spełnia na dobrą sprawę chyba tylko zasada nieoznaczoności Heisenberga [i która IMO doskonale zostawia miejsce na działanie boskie]. Cała reszta – włącznie z upadkiem meteorytu na czyjś dach – wynika z łańcucha zdarzeń, przy czym brak możliwości analizy wszystkich zdarzeń ex ante != przypadkowość, co znów stawia pytanie o „zakres przedmiotowy” Twojej notki…
Otóż to :)
Jako siedząca trochę w temacie chrześcijaństwa, a nawet, nomen omen, katoliczka, chętnie przytoczę tu pewną pogadankę :) Otóż, jest wiele osób, które próbują poszukiwać sposobu na rozmowę z Bogiem poprzez otwieranie Pisma Świętego na losowej stronie. Wiele z nich wierzy, że to nie przypadek kieruje ich rękami i księga otwiera się na fragmencie, który ma być dla nich wskazówką, czasem odpowiedzią na nurtujące pytanie. Wiele osób zarzeka się także, że próbując tej metody otrzymało słowa, które były idealnie dopasowane do problemu, z którym się zmagali. Dla takich osób wielu księży ma taką pogadankę: Pewien człowiek postanowił rozeznać swoje powołanie korzystając z tej metody. Otworzył Pismo Święte na losowej stronie, a tam fragment Mt 27, 5 o śmierci Judasza: „Rzuciwszy srebrniki ku przybytkowi, oddalił się, potem poszedł i powiesił się”. Facet pomyślał, że to musi być jakaś pomyłka, przecież niemożliwe żeby Bóg miał dla niego taki przekaz. Postanowił więc otworzyć Pismo Święte jeszcze raz. Tym razem trafił na fragment Łk 10, 37: „Idź, i ty czyń podobnie!” :) Oczywiście, może się tak zdarzyć, że odnalezione w Piśmie Świętym słowa będą dla czytającego jakąś wskazówką czy pomocą, ale każdy normalny duchowny powie, że oczywiście to na jaką stronę trafimy jest raczej zrządzeniem losu.
W ewangelii z dzisiaj padły słowa: „Modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie, starając się jedynie o zaspokojenie swych żądz”. Mając na myśli działającą modlitwę mówisz pewnie o takiej sytuacji, że rolnik modli się o deszcz i ten deszcz pada, a bez modlitwy by nie padał. Albo jak ktoś ma długą drogę do domu i modli się żeby nie zdarzył mu się wypadek samochodowy. Owszem, robi się takie rzeczy w wierze, że Bóg nad nami czuwa. Ale co jeśli zdarzy się, że deszcz nie spadnie, a wypadek jednak się zdarzy? Bóg będzie niedobry, bo nas krzywdzi? Tak by wychodziło, jeśli założymy, że przecież zdarzeń losowych nie ma, a wszystkim ktoś na górze steruje. Z takiego myślenia wychodzi obraz człowieka, który jest nieustannie łajany lub nagradzany przez swojego Stwórcę. W wyznaniu katolickim to tak nie wygląda, a modlitwa, która jest dojrzała z czasem przestaje być proszeniem o spełnianie zachcianek, zaklinanie losu, odwracanie strasznych wydarzeń itd., a zaczyna koncentrować się raczej na darach Ducha Świętego, np. żeby umieć przyjąć los takim jakim jest z odwagą i męstwem. Jeśli ktoś ma np. ząb do usunięcia i bardzo, bardzo boi się iść do dentysty, to może modlić się o to, żeby ten ząb jakimś cudem się zdematerializował albo sam wypadł mu z ust. Może też modlić się o odwagę żeby pójść do dentysty. Działająca modlitwa nie polega na tym, że Bóg pousuwa kłody spod nóg. Cud to też jest inna sprawa, bo wiara w Boga to nie to samo co wiara w cuda. W ogóle do cudów podchodzi się ze sceptycyzmem z automatu, procesy uznawania cudów trwają często całe dziesięciolecia. Jasne, jak tylko zakrwawi hostia lub pojawi się Matka Boska na szybie, to zaraz pojawia się kult, ale sam KK nie stawia od razu tezy, że nadprzyrodzone zjawisko jest cudem. Najpierw bada się długie lata, czy „Jezus na drzewie” to nie jest aby przypadkowy układ wyżłobień w korze.
Lotta, Torero, piszemy o dwóch zupełnie różnych rzeczach. Opisujecie religię współczesną, w dodatku w interpretacji do której mało kto dziś dojrzewa choćby intelektualnie, nie mówiąc już o duchowości. W pewien sposób zdajecie się milcząco zakładać, że zawsze tak było, co jest oczywistą nieprawdą.
Zarówno każdy człowiek z osobna, jak i ludzkość jako całość zmienia się (dojrzewa) z czasem. Wy piszecie o religii dojrzałego duchowo człowieka żyjącego jak by nie patrzeć w zaawansowanej kulturze nasiąkniętej racjonalizmem i cieszącej się zdobyczami nowoczesnej fizyki. Ta religia jest, bo z konieczności musi być inna od religii wioskowego głupka sprzed nastu stuleci. Inna również od religii Ojców Kościoła, którzy z pewnością jednostkowo byli dojrzali duchowo, co nie zmienia faktu, że nie mieli nawet ułamka naszej wiedzy o świecie i rządzących nim prawach.
Nie możecie więc w dysusji takiej jak powyższa podstawiać swojej własnej (choćby potwierdzonej autorytetem współczesnego przywódcy) interpretacji jednej wybranej religii za definicję religii w ogóle. Religie powstawały tysiąclecia temu, a nawet i dziś mają służyć również ludziom, którzy nazwiska Heisenberga nie umieliby prawidłowo przeczytać, nie mówiąc już o rozumieniu zasady nieoznaczoności. A każdy człowiek potrzebuje jakoś ogarnąć ten świat, w którym ma żyć i każdy ogarnia go tak, jak umie. Chcecie tego czy nie, religia (również chrześcijańska) w tej czy innej formie jest jedną z metod.
Na koniec z trochę innej perspektywy. Osobiście znam jeszcze jedną, również starą jak sama ludzkość, metodę radzenia sobie z przypadkowością w świecie. Są nią gry losowe. Być może właśnie tu należy upatrywać początków hazardu: w próbie oswojenia immanentnie tkwiącej w świecie przypadkowości? Z autopsji mogę powiedzieć, że to bardzo dobra metoda. Świadome i skierowane na rozwój praktykowanie gier z elementami losowości uczy rozsądnego podejścia do przypadku, zrozumienia jego natury przez nieustanną obserwację i doświadczanie jego wpływu na przebieg rozgrywki. Uczy tym samym zdrowszego podejścia do wypadków losowych w prawdziwym zyciu.
Jeśli ktoś widzi pole na działanie boga w nieoznaczoności Heisenberga znaczy, że nie wie co to jest nieoznaczoność Heisenberga.
Ta ma do siebie, że jedynie brzmi strasznie mistycznie, w rzeczywistości, to po prostu konsekwencja kwantowej natury energii i nie ma tam miejsca na żadną metafizykę.
Podobnie dowolny utwór jest ustalonym ciągiem znaków, więc nie ma miejsca na dywagowanie „co poeta miał na myśli”. Metafizyka w naukach przyrodniczych nie wymaga nawet wiary w osobowego Stwórcę; jest próbą odkrycia pewnego kontekstu, do którego nie ma narzędzi eksperymentalnych, albo są wykluczone z definicji.
Na czym — w takim razie — to wykrywanie miałoby polegać?
Ta „dojrzała” modlitwa to ciekawa koncepcja. Należy się modlić o to, co i tak mogłoby się stać Dzięki temu — zapewniając pewne prawdopodobieństwo powodzenia modlitwy — nie wystawiamy swego stwórcy (czy raczej naszej w niego wiary) na próbę. Dość praktyczne.
@hcz
Empiryzm nie jest jedyną znaną ludziom metodą poznania; ale uściślając też swoją poprzednią wypowiedź — obecność metafizyki w nauce i prowokowanie przez nią rozważań filozoficznych nie oznacza, że stają się one jej częścią, przynajmniej ja tego nie postuluję.
Przykładem takich inicjowanych przez odkrycia naukowe tez filozoficznych jest np. zasada antropiczna.
A co niby jeszcze? Jeśli nie ma doświadczenia lub obserwacji, nie ma potwierdzenia hipotezy.
Nie ma metafizyki w Nauce, bo to nie była by Nauka. Może kiedyś i tam była, ale zmądrzeliśmy jako gatunek od tego czasu (a stało się to gdzieś około XVIII wieku).
Klasyczny przykład myślenia od „dupy strony”. Mogę wyjaśnić, jeśli autor pozwoli na offtop, choć to takie pełne młodzieńczego uroku określenie jakiego użyłem dokładnie (i plastycznie) sprawę tłumaczy.
@Sigvatr: Zamiast polemizować, polecam poczytać Lema: pierwszy rozdział „Filozofii przypadku” — a może jednak gdzieś tam ktoś udowodnił „zwycięstwo” empiryzmu, a jeden z wybitniejszych filozofów XX w. tego nie zauważył podsumowując spór jako nierozstrzygalny?
Nie czytałem, nie wiem czy przeczytam, może kiedyś. Z krótkiego opisu na wiki, wynika, że to dzieło poświęcone literaturze, ale znając Lema, kto wie. Aczkolwiek wątpię, by on prawdę uważał, iż jakieś cuda, czy insze rewelacje objawione miałyby być rozwojem Nauki. Link dla ciebie: https://pl.wikipedia.org/wiki/Metoda_naukowa
Pierwszy rozdział to jakby streszczenie prawie całej filozofii, żeby ukazać z jakiej pozycji będzie rozwijał teorię literatury — jest sam w sobie świetnym esejem i polecam. A to co opisałeś o cudach i innych takich… to chyba nieporozumienie jakobym ja miał coś takiego insynuować, więc stanowczo zaprzeczam.
Pytanie po co w takim razie poznanie inne niż naukowe i czy prowadzi do prawdy (i co to jest prawda, mówiąc Piłatem) i czy w ogóle potrzebne — ale już samo stawianie takiego pytania wynosi stawiającego poza bezpieczny nurt naukowości na wiry, fale i rafy metafizyki, a co dopiero próba jakiejkolwiek na nie odpowiedzi.