Jednym ze zjawisk odróżniających Polskę od zachodniego świata są wybuchające od czasu do czasu spory o to, czy sztuka powinna być cenzurowana, czy też nie. Szczęśliwie od świata wschodniego różni nas to, że na sporach (i ew. umorzeniu sprawy przez prokuraturę) zwykle się kończy. Sam oczywiście jestem programowo przeciwko cenzurze – czy to obyczajowej, czy religijnej, czy zwłaszcza politycznej – ale nie o tym dzisiaj, tylko o kwestii wprawdzie pobocznej, ale niezmiennie w tych sporach się przewijającej, czyli wartości „obraźliwego” dzieła.
Mianowicie: ilekroć dojdzie do dyskusji o jakiejś „Pasji” czy „Klątwie”, tylekroć ze strony procenzorskiej padają argumenty, że owo dzieło jest bezwartościowe, lub wręcz w ogóle nie zasługuje na miano dzieła sztuki, a autor(ka) to beztalencie, które stawia na prowokację, bo nic więcej nie potrafi. Nieodmiennie w tego typu zarzutach przodują ludzie, którzy omawianego dzieła nie widzieli, co niestety pozwala łatwo i zasłużenie ich wyśmiać. „Niestety”, ponieważ argument sam w sobie pozostaje w ten sposób bez odpowiedzi, na którą przecież zasługuje.
A odpowiedzieć nań najlepiej po żydowsku, czyli pytaniem: co właściwie wartość artystyczna dzieła ma wspólnego z jego „obraźliwością”? Czy dziełom wybitnym wolno obrażać uczucia, a przeciętnym lub dennym już nie? Czy może gdyby dzieło było wybitne, to tym samym przestałoby obrażać? Czy też po prostu: jeśli dzieło obraża, to automatycznie staje się denne i nic nie warte?
OK, to cztery pytania, nie jedno – a wszystkie w sumie retoryczne, bo i nietrudno się domyślić, że chodzi właśnie o tę ostatnią opcję: rzekoma beznadziejność dzieła służy jego krytykom tylko do uniknięcia sprzeczności między wartościami artystycznymi a religijnymi. Nawet jeśli te pierwsze mają gdzieś, to jednak powiedzieć otwarcie, że sztuki się nie ceni, trochę nie wypada; można zasłaniać się pomstowaniem na „sztukę zdegenerowaną”, ale to nadal budzi skojarzenia wybitnie niepożądane. Najprościej i najbezpieczniej zatem oznajmić, że omawiane dzieło niczego wspólnego ze sztuką przez duże S nie ma i o nic poza prowokacją w nim nie chodzi. Czy tak jest w istocie, to przecież kwestia mocno subiektywna…
I owszem, wielu artystom faktycznie prowokacje służą do zdobywania rozgłosu (nie tylko artystom zresztą, dość wspomnieć Palikota), nierzadko zastępując talent – ale co z tego? Kwestia wartości dzieła sztuki jest, jako się rzekło, mocno subiektywna – i nawet jeśli w 99% przypadków ta wartość rzeczywiście jest znikoma, to nigdy nie można mieć całkowitej pewności, czy dany przypadek nie zalicza się akurat do tego jednego procentu czy promila dzieł wybitnych, które dopiero w dłuższej perspektywie zostaną należycie zrozumiane i docenione. W historii sztuki roi się wszak zarówno od dzieł w swoim czasie wychwalanych, po czym szybko zapomnianych, jak i dzieł wzgardzonych przez współczesnych, a wyniesionych na ołtarze przez kolejne pokolenia. Żadnych niezachwianych reguł i gwarancji tutaj nie ma.
A zresztą, nawet gdyby takowe istniały i gdybyśmy mogli ocenić dane dzieło w sposób całkowicie obiektywny, to nadal – co z tego? Czy wybitnemu artyście powinien przysługiwać większy zakres dopuszczalnych środków wyrazu, niż marnemu? Na pierwszy rzut oka niektórzy mogą to uznać za sensowne – ale na drugi już, mam nadzieję, nie. To przecież tak, jakby np. przyznać wybitnym piłkarzom prawo do ostrzejszych fauli czy szerszej gamy zagrań, niż przeciętnym. O absurdalności takiego rozwiązania nie muszę chyba nikogo przekonywać.
Można oczywiście się spierać, co i w jakim stopniu twórczość artystyczna może usprawiedliwiać – nawet najzagorzalsi miłośnicy sztuki nie mogą przecież powiedzieć, że artyście wolno literalnie wszystko – ale uzależnianie rozstrzygnięcia tego problemu od wartości konkretnego dzieła czy twórcy, to z całą pewnością droga na manowce.
Komentarze
Dwa cytaty zamiast odpowiedzi, obydwa „salonowców”. I tyle, bez odbioru; wątku, za pozwoleniem, kontynuować nie zamierzam, bo brak i czasu, i prawdę mówiąc chęci:
Grzegorz Brzozowicz:
„Byłem, widziałem…. celem tego kabaretu bo to nie jest spektakl jest jego zakazanie. Na tym polega ta gra pseudoartystyczna. Przed teatrem stoją radiowozy zamówione przez teatr jest pikietka zamówiona przez teatr i są pseudo dziennikarze zamówieni przez teatr. Mój ziomal Chorwat jest inteligentnym kolesiem jemu zależy na mega skandalu. Teatr zaczął się poza budynkiem Teatru i to jest jego idea. A że głowy muszą polecieć to pewne. I niestety on już wygrał. Mądry był Klata że nie dopuścił do premiery w Krakowie. Bo ziomal ma w dupie liberalnych dyrektorów, nawiedzonych aktorów, i podekscytowaną widownie on gra na siebie, wyłącznie. By to podkreślić pozwala na to by cymbał aktor wydymał go w usta, nie w realu palant defloruje zdjęcie, poniżające dla aktora. Ziomal będzie męczennikiem liberalnej Europy, poleci dyr Powszechnego – powinien, aktorzy… są mega podjarani tą sytuacja bo staną się kombatantami we własnych oczach i przyjaciół. A ja byłem kilka raz zażenowany, pare razy się zaśmiałem, nie klaskałem, nie kucałem na stojąco jak większość zebranych, wyszedłem obojętny bo nie dam się sprowokować. Kultura jako całość daje dupy, wracam do klasyków. Zacznę od Greków bo wiele przewidzieli…. Dobranoc.”
Paweł Sanakiewicz:
„Mnie nikt nie może nazwać aktorem-kołtunem, zatrzaśniętym w ograniczeniach, pełnym lęku, wstydu i autocenzury… Po zagraniu w prapremierze głośnego „Lubiewa” i otrzymaniu nagrody aktorskiej za tę rolę w Bydgoszczy – JESZCZE ZA DYREKCJI ŁYSAKA – takie zarzuty są pocieszne. Ale: wiem CO gram. Wiem PO CO gram. Wiem, że opowiadam o Człowieku i Jego zagubieniu, samotności, niezgodzie na ból. Zadaję pytania! Lecz nie dokonuję ŻADNEJ IDEOLOGICZNEJ INTERPRETACJI niedoskonałego z definicji świata. Mam świadomość, że ja – Paweł Sanakiewicz – mam pełne prawo dyskutować DYSKUTOWAĆ, spierać się, nawet z samym Panem Bogiem, nawet bluźnić w szczerym gniewie, jak Konrad – ale NIE MAM PRAWA szydzić bezrozumnie, SRAĆ I PLUĆ na Osoby, Sprawy, których moc i wielkość (jeśli nawet mi obce) są dla milionów BEZDYSKUSYJNE. Skojarzenie Papieża z ciągnięciem druta nie jest żadną prowokacją. Jest idiotycznym, rozpasanym, świadomym bezkarności chamstwem. Pokaż durniu publicznie Proroka, któremu obciąga piękna hurysa. Pokaż to by potępić obłudnie pedofilię zawartą w samym jądrze kultury muzułmańskiej, gdzie czternastolatki rodzą dzieci z małżeńskiego łoża. A potem powieś kukłę Mahometa na sznurze… Nie zrobisz tego pajacu bo wiesz, że jutro możesz mieć w teatrze, w domu ludzi z kałachem, z bombą. Ludzi, którzy po męsku bronią swojego – mnie krańcowo obcego – świata.Twórcy dziwowiska „Klątwa” to ludzie po prostu tchórzliwie, bezczelnie GŁUPI i wstrętni. Są plugawi. Plugawi. PS. Nie muszę być obecnym na spektaklu. Przede wszystkim znam ten gang także z własnej pracy. Scenę z lodem papieskim widzę w necie i to wystarczy. Gdy widzę zdjęcie zgwałconej kobiety – dla oceny tego nie potrzebuję być naocznym świadkiem gwałtu. Jeszcze bym przypierdolił – i sam wylądował na dołku…”
Ale Ty w ogóle przeczytałeś ten wpis? Przecież oba cytaty prezentują dokładnie to stanowisko, którego błędność wykazywałem.
BTW: ironiczne, że obaj autorzy, tak niby oburzeni chamstwem, sami sypią wulgaryzmami i inwektywami.
Pewnie jakby studolarówka wpadła do sedesu to każdy by szperał, ale na ociekającą syfem kulturę nikt patrzeć nie może. Takie czasy. A czy to kabaret czy sztuka? Jeśli kabaret, to za miesiac-dwa wszyscy zapomną. Jeśli dzieło – będą pamiętać.
Sztuki nie widziałem. Byłem dawno temu w teatrze na sztuce, na którą wpuszczano tylko osoby pełnoletnie, więc w głowie zaświeciły się gołe baby. Nic takiego nie było. Były bardzo ostre zwroty, część publiki tak się podjarała,że sama dorzucała do pieca choć aktorzy prosili o zachowanie spokoju. Sztuka przedstawiała ekonomię od ciemnej strony (wyzysk, chamstwo biznesu ale i były pozytywne strony – zarobić można na wszystkim) Brawo biłem na końcu, za ironię, sarkazam.
Po przedstawieniu większa część publiczności udała się do pobliskiej galerii choć jeszcze przez chwilą pomstowali na krwawą ekonomię.
Podobnie jest z „Klątwą”