Cichy Fragles

skocz do treści

Tuska plusy i minusy

Dodane: 4 października 2011, w kategorii: Polityka, Przemyślenia

Po niedawnym wpisie o obietnicach Tuska stwierdziłem, że przydałoby się także bardziej przekrojowe podsumowanie całej działalności rządu, z wyszczególnieniem najważniejszych działań, sukcesów i porażek, wieńczące ocenę tej kadencji na dobre. Jak pomyślałem, tak i uczyniłem, a efekt przerósł moje własne oczekiwania – przynajmniej objętościowo;-).

Sukcesy

Drogi

Nie, nie w sensie „drogi frank i drogi cukier”.

Powyższy wykres, zaczerpnięty z forum SkycraperCity, nie wymaga chyba żadnego komentarza – wyższość rządu Tuska nad poprzednikami widać gołym okiem. A jeśli komuś gołe oko nie wystarczy, sypnijmy liczbami. Oto, ile kilometrów autostrad załatwiały nam kolejne ekipy w ciągu ostatnich kilkunastu lat:

Różne rządy w latach 1989-1993 – w sumie 8 km
SLD-PSL (1993-1997) – 76 km
AWS-UW (1997-2001) – 318 km
SLD-UP-PSL (2001-2005) – 332 km
PiS-Samoobrona-LPR (2005-2007) – 110 km (minus 150 km anulowanych A1 i A2)
PO-PSL (2007-2011) – 845 km

Liczby podaję za znaną z uwielbienia dla tego rządu Rzeczpospolitą, żeby żaden kaczysta nie myślał podważać ich prawdziwości. Gdyby ktoś nie zauważył, dorobek obecnego rządu przewyższa łączny dorobek wszystkich rządów w latach 1989-2007! Fakt, że minister Grabarczyk mimo to nie cieszy się popularnością (OK, z kolejami dla odmiany zawalił na całej linii), a w mediach budowa dróg kojarzy się niemal wyłącznie z opóźnieniami (w rzeczywistości stanowiącymi raczej nieunikniony margines), każe mocno wątpić w mityczny genialny PR Platformy. Trudno uwierzyć, że tak wymierny sukces pozostaje ledwo zauważony – tym bardziej, że w zestawieniu ze śmiechu wartymi dokonaniami PiS-u byłby to wyborny argument w kampanii wyborczej.

Prywatyzacja

Tutaj również łatwo sypnąć liczbami – zobaczmy więc, ile wynosiły przychody z prywatyzacji w minionym dwudziestoleciu:

Różne rządy w latach 1989-1993 – w sumie ok. 3 mld
SLD-PSL (1993-1997) – 14 mld
AWS-UW (1997-2001) – 54 mld
SLD-UP-PSL (2001-2005) – 19 mld
PiS-Samoobrona-LPR (2005-2007) – 2 mld (!)
PO-PSL (2007-2011) – 42 mld

Co tu dużo mówić – tylko rząd Buzka sprywatyzował więcej niż obecny, no ale w tamtych czasach Skarb Państwa miał dużo więcej majątku do sprzedania. Cała reszta nawet razem wzięta nie zdziałała tyle, co minister Grad, który wprawdzie rozkręcał się wolno (w 2008 zarobił raptem 1 mld), ale jak już się rozkręcił, to na całego. Szkoda tylko, że sprzedawał głównie pomniejsze firmy, unikając politycznego ryzyka, a o prywatyzacji molochów typu PKP czy TVP ciągle nie ma mowy. Może w następnej kadencji?

Polityka zagraniczna

Tu już liczb z oczywistych przyczyn nie będzie, ale gdyby istniała jakaś statystyka prosto odzwierciedlająca jakość polityki zagranicznej, to podobnie jak w poprzednich punktach mielibyśmy bardzo solidny wzrost po dołku w latach 2005-2007. Mimo sabotażu ze strony prezydenta Kaczyńskiego (pamiętne „wojny o krzesło” i spory kompetencyjne rozstrzygane przez TK) udało się szybko przywrócić normalność, a nawet więcej:

  • Zarówno z Niemcami, jak i z Rosją mamy bodaj najlepsze stosunki w historii; w przypadku Rosji pewnie się to zmieni po powrocie Putina na fotel cara prezydenta, ale sojusz z Niemcami powinien być już trwały, jeśli tylko nie dopuścimy znowu jakiegoś oszołomstwa do władzy.
  • W UE zaczęliśmy wreszcie prowadzić politykę wykraczającą poza stanie z boku i myślenie tylko o wyciąganiu dopłat i nieoddawaniu ani guzika; niestety kryzys zmienia reguły gry na naszą niekorzyść – mocno rośnie rola eurolandu, do którego jeszcze nie należymy i na pewno nie zdołamy wejść szybciej niż za 5-6 lat.
  • Udało się stworzyć Partnerstwo Wschodnie, które umacnia naszą pozycję w kształtowaniu unijnej polityki wschodniej, a w dłuższej perspektywie może się przyczynić do demokratycznych przemian na obszarze postsowieckim.
  • W Mołdawii nasza mediacja przyczyniła się do powstania prozachodniego rządu; sukces totalnie niezauważony przez media – co to ja mówiłem na temat PR-u Platformy?
  • Prezydencję póki co prowadzimy sprawnie i bez zgrzytów, udało się podpisać „sześciopak” i zamknąć negocjacje akcesyjne z Chorwacją, jeśli nie dojdzie do jakiejś katastrofy (np. dziewiątego października), to wypadniemy o niebo lepiej niż Czechy i Węgry.

Żeby jednak nie było za różowo – Partnerstwo Wschodnie nie cieszy się wśród państw „starej UE” zbyt wielkim poważaniem i stoi dopiero na początku długiej, krętej i wyboistej drogi. Demokratyzacja na Białorusi ciągle pozostaje w sferze marzeń, a na Ukrainie pod rządami Janukowycza nastąpił wyraźny regres, mimo jego prozachodnich deklaracji. W obu przypadkach nasz MSZ nie ma za bardzo pomysłu, co z tym fantem zrobić – choć fakt, że nie ma go chyba też nikt inny.

(Ludzi, którzy chcieliby mnie uświadomić, że żyjemy w kondominium z białą flagą, a Fotyga była dobrym ministrem spraw zagranicznych, uprzejmie proszę o wysyłanie tych rewelacji na /dev/null – na tym poziomie naprawdę nie mam ochoty dyskutować.)

Polityka małych kroków

Emerytury pomostowe, „Orliki”, reforma nauki i szkolnictwa wyższego, reguła wydatkowa, zamiana zaświadczeń na oświadczenia, początki e-administracji, ustawa o przedszkolach wiejskich, reforma służby zdrowia (zawetowana przez Kaczyńskiego), „Pakt dla kultury”, przymiarki do elektrowni atomowych – wbrew pozorom nie był to taki leniwy rząd, jak go malują. Tych i innych mało medialnych, ale ważnych działań trochę się uzbierało, a ich suma może znaczyć więcej niż pojedyncza wielka reforma. Co nie znaczy, że usprawiedliwiam brak dużych kroków – w paru kwestiach niewątpliwie by się przydały.

Inna sprawa, że reformatorów nigdy nie mieliśmy w nadmiarze – tak naprawdę tylko Mazowiecki, Bielecki i Buzek prowadzili rzeczywiście radykalne reformy (co ciekawe, wszyscy trzej trzymają dzisiaj z PO), wszystkie pozostałe rządy miały na koncie co najwyżej pojedyncze ważniejsze dokonania i na tym tle Tusk wypada co najmniej przyzwoicie.

Normalność

Wiem, wymieniać normalność jako sukces, to trochę… nienormalne. Ale cóż, w naszych warunkach to niestety już jest sukces. Po raz pierwszy od ponad dekady nie było bowiem ani permanentnego burdelu w rządzie, partii i koalicji, jak za AWS, ani co tydzień nowej afery, jak za SLD, ani tych wszystkich atrakcji, za które cztery lata temu podziękowaliśmy PiS-owi. Po raz pierwszy od dawna nie czuję się, jakbym mieszkał w psychiatryku rządzonym przez pacjentów. Dobra, nadal się czuję jak w psychiatryku, ale przynajmniej personel w końcu sprawia wrażenie poczytalnego.


Porażki

Stan finansów publicznych

Wykres (via Money.pl) chyba dość dobrze pokazuje systematyczny wzrost deficytu budżetowego – a jakby tego było mało, równie systematycznie rośnie także dług publiczny. Raz jeszcze porównajmy dorobek poszczególnych rządów z ostatniego dwudziestolecia – tym razem ujemny, czyli o ile zwiększały nam dług publiczny:

Różne rządy w latach 1989-1993 – w sumie ok. 27 mld
SLD-PSL (1993-1997) – 48 mld
AWS-UW (1997-2001) – 12 mld
SLD-UP-PSL (2001-2005) – 240 mld
PiS-Samoobrona-LPR (2005-2007) – 61 mld
PO-PSL (2007-2011) – 247 mld

Owszem, na obecną sytuację wytrwale pracowały wszystkie kolejne rządy od przynajmniej kilkunastu lat, może z wyjątkiem Millera i Belki – marne to jednak usprawiedliwienie dla Platformy, która ani w opozycji nie słynęła z troski o budżet (vide sprzeciw wobec planu Hausnera), ani po dojściu do władzy nie spieszyła się z oszczędnościami, dopóki kryzys jej do tego nie zmusił. A i potem więcej było kreatywnej księgowości, zaciągania długów i szukania nowych źródeł dochodów, niż realnych cięć w wydatkach. Reguła wydatkowa pomogła przynajmniej zahamować ich rozbuchany wzrost, który był w tej kadencji po raz pierwszy od niepamiętnych czasów niższy nawet od inflacji (czyli realnie ujemny), a deficyt budżetowy udało się utrzymać na znośnym poziomie, ale to na dłuższą metę nie wystarczy, bo dług publiczny ciągle niebezpiecznie szybko rośnie. Jego opanowanie, a najlepiej gruntowna reforma finansów publicznych, to będzie bez wątpienia najpoważniejsze wyzwanie w następnej kadencji.

Permanentna inwigilacja

Po patologiach i nadużyciach z czasów PiS trudno było wątpić, że nasze służby specjalne mają zbyt szerokie uprawnienia, brakuje niezależnej kontroli nad nimi i zbyt łatwo je upolitycznić. Niestety rząd Tuska niewiele w tej kwestii zmienił – horrendalne uprawnienia CBA zostały ograniczone po wyroku TK i na tym w zasadzie się skończyło. Tusk nawet nie wywalił Kamińskiego na zbity pysk, choć to powinna była być jego pierwsza decyzja po dojściu do władzy – ale postanowił być wielkoduszny nie tam, gdzie trzeba. Dobrze, że chociaż po aferze hazardowej w końcu wyciągnął wnioski i zastąpił go niezależnym fachowcem – szkoda tylko, że zabranym z nieco ważniejszego CBŚ. Kolizja uprawnień tych dwóch służb (o innych nie mówiąc) to zresztą kolejny nieruszony problem.

Podobnie z prokuraturą – rozdzielono wprawdzie stanowiska prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości, ale to po rządach Ziobry była narzucająca się oczywistość. Mniej oczywistych zmian już zabrakło – patologie typu areszt wydobywczy mają się dobrze, a odpowiedzialność prokuratorów za nadużycia pozostaje fikcją. Ciągle żyjemy w kraju, gdzie prokurator z plecami może bezkarnie zniszczyć komuś życie śledztwem w sprawie choćby i najbardziej nonsensownych podejrzeń, odwlekając postawienie zarzutów w nieskończoność. A zabezpieczeń brak. Gdyby PiS wrócił do władzy, będzie mógł bez problemu wrócić także do najgorszych praktyk ziobryzmu – wystarczy cofnąć wspomniany rozdział stanowisk (Kaczyński już dawno zapowiedział, że zrobi to natychmiast, jak tylko odzyska władzę) i po sprawie.

Za to o własne bezpieczeństwo przed wścibskimi obywatelami władza dba jak zawsze – tuż przed wyborami dostaliśmy ustawę o informacji publicznej, która powinna ułatwić życie biednym urzędnikom, bo nie będą już musieli szukać pretekstów, żeby odmówić ujawnienia niewygodnych informacji.

Deregulacja

A raczej jej brak. Jasne, zamiana zaświadczeń na oświadczenia to krok w dobrym kierunku, ale dobry na początek kadencji, nie na koniec. Komisja „Przyjazne państwo” naprawiła kilkadziesiąt bubli prawnych – no fajnie, ale co z tego, gdy w kolejce czeka ich jeszcze przynajmniej kilkaset? W tym tempie to potrwa dziesięciolecia. W rankingach wolności gospodarczej czy warunków prowadzenia biznesu niby idziemy w górę, ale powolutku, raczej bez widoków na jakieś poważne postępy. Zatrudnienie w administracji publicznej tradycyjnie rośnie – i tu akurat tempo jest całkiem szybkie. Zdecydowanie nie tego oczekiwałem po rządach partii uważającej się za liberalną.

Minimalizm

Jak już wspominałem wyżej, „polityka małych kroków” zasadniczo mi się podoba i zdecydowanie wolę ją od „szarpania cuglami”, „gryzienia żubra w dupę” i co tam jeszcze nam zboczeńcy różni proponują. Problem tylko w tym, że duże kroki też czasem trzeba robić, a kryzys był idealną okazją, żeby przeprowadzić od dawna odwlekane reformy. Tusk tej okazji nie wykorzystał, zamiast tego wolał się chwalić „zieloną wyspą” i iść po linii najmniejszego oporu. To zresztą podstawa jego strategii – przede wszystkim nie ryzykować, prowadzić możliwie „gładką” politykę i unikać jakichkolwiek konfliktów (w miarę możliwości nawet z PiS – poza wspomnianym Kamińskim włos z głowy nie spadł Macierewiczowi, co uważam za absolutny skandal i kompromitację).

OK, w spokojniejszych czasach byłoby to może słuszne podejście, ale czasy takie spokojne nie są – o stanie finansów publicznych już mówiłem, druga fala kryzysu się zbliża, a sytuacja w strefie euro ciągle jest daleka od happy endu. Przydałoby się zatem więcej odwagi i zdecydowania.

Populizm

No właśnie, czasami jednak Tusk potrafił się wykazać zdecydowaniem i determinacją – ilekroć trzeba było ratować swój wizerunek lub jakoś się wykazać przed wyborcami, natychmiast stawał na wysokości zadania. Sprawa zabójców Olewnika, afera hazardowa, dopalacze, kibole – w takich przypadkach reakcja była natychmiastowa i zdecydowana, a nawet przesadna, byle się pokazać. Szczególnie w przypadku afery hazardowej, gdzie mieliśmy najpierw bezsensowną dymisję Schetyny, którego związek z aferą był żaden, a potem napisaną na kolanie ustawę, która była takim bublem prawnym, że – paradoksalnie – gdyby Miro i Zbycho dopięli swego i przepchnęli korzystne dla swoich kumpli zapisy, efekt byłby chyba mniej szkodliwy niż to, co nam rząd wysmarował dla oczyszczenia się z podejrzeń o sprzyjanie niecnym hazardzistom.

Fakt, jak na polskie standardy nie jest to tragedia, poza ustawą hazardową populistyczne gesty Tuska przynajmniej nie były specjalnie szkodliwe dla państwa, tym niemniej niesmak jest spory. Od partii stawiającej na wykształciuchów wypadałoby oczekiwać poważniejszego traktowania wyborców.


Kontrowersje

Tutaj będzie krótko, bo raz, że nie chce mi się dłużej rozpisywać, a dwa, że wpis już i tak się zrobił mocno rozwlekły (fakt, że miałem dwa jeszcze dłuższe, ale iść na rekord nie zamierzam). Do rzeczy zatem: OFE, służba zdrowia, edukacja, wojsko. W tych dziedzinach nie zdołałem sobie wyrobić jednoznacznego poglądu na działania rządu – po części z powodu niepewności co do ich długofalowych konsekwencji, po części z braku odpowiednich kompetencji, a po części przez prozaiczne lenistwo i niedostatek zainteresowania, co przyznaję bez bicia. Szczęśliwie nie jestem w tej kwestii osamotniony.


Podsumowanie

Końcowa ocena sprawia mi problem, bo argumentów za i przeciw nie brakuje, a zarzuty i usprawiedliwienia w wielu sprawach można mnożyć. Z jednej strony rzeczywistość tradycyjnie okazała się daleka od oczekiwań, z drugiej strony w porównaniu z poprzednikami i tak było nieźle (a alternatywy, jak już pisałem, przeraźliwie brak), z trzeciej strony dobrze wypaść na tle Kaczyńskiego to żadne osiągnięcie, z czwartej strony sytuację mocno utrudniał prezydent i wydarzenia niezależne (kryzys, Smoleńsk, powódź), z piątej strony… Nie no, nie kombinujmy ponad miarę. Uwzględniając wszystkie okoliczności, oczekiwania i skalę porównawczą, rząd Tuska w skali szkolnej oceniam na czwórkę. Bez plusów, bez minusów. Amen.


Komentarze

Podobne wpisy