Cichy Fragles

skocz do treści

Kampania na ostrzu tęczy

Dodane: 9 maja 2019, w kategorii: Polityka, Przemyślenia


(zdjęcie via gazeta.pl)

Na temat plakatu z tęczową Maryją powiedziano, napisano i narysowano już wszystko, więc swoich trzech groszy dokładać chyba nie muszę. Co bowiem sądzę o cenzurze religijnej, już parokrotnie pisałem (ostatnio tutaj, żeby daleko nie szukać), a niniejszy jej przypadek jest jeszcze jaskrawszy i bardziej przegięty od poprzednich, więc co tu dużo mówić – cieszę się, że talibowie strzelili sobie tak pięknego samobója i niecierpliwie czekam na proces, który powinien być jeszcze bardziej pocieszny.

Na marginesie całej awantury chciałbym natomiast zwrócić uwagę na coraz wyraźniej się rysującą strategię PiS-u na te wybory: najpierw awantura o edukację seksualną, potem o LGBT, sztukę, Kościół, teraz o religię z LGBT w tle – mamy więc konsekwentne podgrzewanie tych akurat tematów, które dzielą Koalicję Europejską. Strategia bardzo logiczna: już starożytni Rzymianie wiedzieli, że wywoływanie podziałów wśród wrogów to podstawa, a kwestie obyczajowo-światopoglądowe nadają się do tego idealnie – o ile partie tworzące KE mają mniej lub bardziej zbliżone poglądy w sprawach UE czy gospodarki, o tyle stosunkiem do KK czy LGBT różnią się diametralnie i nie ma mowy, żeby się dogadały. Aż się prosi zatem o wbijanie tam klina.

Tymczasem opozycja dobrej odpowiedzi na to nie ma – skoro wspólnego stanowiska nie da się uzgodnić, a sprzeczności między poszczególnymi frakcjami to woda na młyn partii rządzącej, jedyną bezpieczną opcją pozostaje unikanie jednoznacznych deklaracji – co z kolei oznacza oddawanie pola w kampanii PiS-owi, a do tego umacnia wizerunek bezpłciowej, rozmemłanej opozycji, w kontraście z wyrazistym i zdecydowanym PiS-em. Jakby nie kombinować, Kaczyński jest do przodu.

A cały ten luksus ma z powodu strategicznego błędu opozycji, jakim było zbyt szerokie zjednoczenie. Owszem, współpraca PO z Nowoczesną miała sens, bo to partie o zbliżonych poglądach i elektoracie; owszem, dodanie PSL też miało sens, bo to partia dobrze się uzupełniająca z Platformą (jedni są silni w mieście, drudzy na wsi), a wyborcy ich obu tolerują się wzajemnie; ale wciąganie jeszcze SLD i Zielonych miało już sens tylko z punktu widzenia Schetyny, który umacniał w ten sposób swój status lidera opozycji, natomiast samej opozycji nie dawało nic. Wobec rozbieżności ideologicznych i wzajemnej niechęci wyborców nie ma tu mowy o zsumowaniu elektoratów, za to ogromny potencjał do wewnętrznych sporów, które PiS teraz starannie podgrzewa i podgrzewać będzie – a na czym jak na czym, ale na podsycaniu konfliktów to oni znają się doskonale.

Jak nie od dziś wiadomo, prawie wszystko co robi PiS u władzy, to zrzynka z Orbana albo Putina – i tak też jest w tym przypadku. Podobną strategię Orban stosował bowiem w 2014 wobec koalicji Összefogás, będącej niemal idealnym pierwowzorem KE – też składała się z pięciu partii, też dwie były lewicowe, a pozostałe centrowo-liberalne, tylko odpowiednika PSL-u nie mieli. Efekt? Koalicja po nieudanej kampanii sromotnie przegrała z Fideszem, po czym natychmiast się rozpadła, a partie ją tworzące do dzisiaj pozostają w głębokiej defensywie. Opozycji pod rozwagę, jeśli nie chce pozostać opozycją na wieki wieków.

Inna sprawa, że eskalowanie sporów światopoglądowych opłaca się PiS-owi z jeszcze jednego powodu: ułatwia to Wiośnie odbieranie wyborców KE. „Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem” to zasada równie stara i uniwersalna jak „dziel i rządź”, więc nic dziwnego, że i nią Kaczyński się kieruje. Oczywiście Biedroń jest dla niego takim samym wrogiem jak Schetyna – ale dopóki ma niższe poparcie, dopóty jego ciche wspomaganie ma z punktu widzenia PiS-u sens. Raz, że ordynacja wyborcza premiuje silne ugrupowania, więc im równiej rozłoży się poparcie między Wiosną i KE, tym mniej mandatów w sumie dostaną; dwa, że tylko KE może wyprzedzić PiS w eurowyborach, co z punktu widzenia europarlamentu nie robi wprawdzie żadnej różnicy, ale może mieć ogromne znaczenie psychologiczne – tym większe, że wybory parlamentarne już za pół roku, więc jedna kampania płynnie przejdzie w drugą.

Ale póki co wciąż mamy przynajmniej formalnie kampanię do eurowyborów, więc tradycyjnie, podobnie jak pięć i dziesięć lat temu, muszę wyrazić zniesmaczenie jej zerowym poziomem merytorycznym i równie zerowym zainteresowaniem większości polityków Unią, której prawo zamierzają stanowić. Ale i o tym, podobnie jak o tęczowej Maryi, napisano już wszystko.

A w ostatnich dniach szczególnie celnie i dobitnie napisał o tym Łukasz Rogojsz:

Tymczasem to, co w ostatnich tygodniach spędza sen z oczu politykom wszystkich polskich partii i doprowadza rodzimą debatę publiczną do wrzenia pokazuje, że jako państwo jesteśmy graczem wagi lekkopółśmiesznej. Kompletnie oderwanym od problemów współczesności, żyjącym we własnym, wyimaginowanym świecie i mającym irracjonalne przekonanie, że może to trwać całą wieczność i nie przynieść żadnych konsekwencji.

Ot i wszystko. Naśmiewając się z talibów (którym oczywiście się należy), nie zapominajmy więc, że nadal siedzimy w tej samej piaskownicy co oni – a chodzi o to, żeby z niej jednak w końcu wyjść.


Komentarze

Podobne wpisy