Na koniec roku wypadałoby zrobić tradycyjne podsumowanie – ale ani mi się nie chce (tym bardziej, że niewesołe by to było, delikatnie mówiąc), ani nie widzę potrzeby, skoro podsumowań wszędzie dookoła pełno. Zamiast tego napiszmy więc tylko o jednym, za to najbardziej niedocenionym wydarzeniu minionego roku, czyli o zmianie lidera w Nowoczesnej. Mała rzecz, a jednak pod paroma względami przełomowa.
Po pierwsze: spektakularny upadek wodza. Jedną z największych patologii naszej demokracji jest panujący w partiach autorytaryzm, z nieusuwalnym wodzem na czele, niby przeprowadzającym wewnątrzpartyjne wybory, ale zbyt silnym, żeby ktokolwiek mógł mu realnie zagrozić. A patologia systemu partyjnego przekłada się i na problemy państwa – kto bowiem uprawia zamordyzm w partii, świadomie lub podświadomie będzie do tego dążyć także w rządzeniu państwem – czego krańcowym efektem są obecne rządy Kaczyńskiego.
Największą ironią naszej demokracji jest z kolei fakt, że jedyne autentycznie demokratyczne partie, regularnie wymieniające władze, to postkomunistyczne SLD i PSL – co zapewne wynika z faktu, że oba te ugrupowania miały czas na wykształcenie odpowiednich struktur i poczucia identyfikacji z partią, a nie z liderem, podczas gdy partie tworzone po 1989 zaczynały od zera i wódz był ich głównym lub wręcz jedynym atutem. W efekcie jedynym wyjątkiem była tam przez kilka lat UW – wyjątkiem potwierdzającym regułę, jako że powstała z połączenia dwóch partii, więc siłą rzeczy jednego niepodważalnego wodza mieć nie mogła.
Z czasem jednak, wraz z krzepnięciem systemu partyjnego, ta patologia powinna była słabnąć – tymczasem stało się wręcz przeciwnie. UW upadła, na pierwszy plan wysunął się PiS, będący prywatnym folwarkiem Kaczyńskiego, i PO, która wprawdzie zaczynała z trzema tenorami, ale szybko została z jednym – a wokół nich zaczęły się mnożyć ugrupowania z wodzami już nawet w nazwach: Platforma JKM, Ruch Palikota, Solidarna Polska Zbigniewa Ziobro, Polska Razem Jarosława Gowina, KORWiN, Kukiz ’15, no i wreszcie Nowoczesna Ryszarda Petru. Demokracja, poza słabnącymi SLD i PSL, występowała co najwyżej na obrzeżach sceny, w partyjkach typu UP.
Fakt, w ostatnich latach nastąpiła w końcu zmiana lidera w Platformie, nawet dwukrotna. Za pierwszym razem była to jednak zmiana w stylu monarchicznym, gdzie odchodzący wódz oficjalnie namaścił swoją następczynię, która o własnych siłach nie miałaby szans na zdobycie tego stanowiska. Za drugim razem natomiast mieliśmy nieuniknioną tego konsekwencję, czyli przyjście prawdziwego przywódcy, który starego wodza długo by jeszcze nie zdetronizował, ale z malowaną następczynią nie miał większego problemu. Zmiana władzy niby nastąpiła – ale bez pokonywania wodza, za to z wiszącym do dzisiaj w powietrzu niewygodnym pytaniem: gdyby Tusk zechciał wrócić na tron, czy Schetyna zdołałby się przed nim obronić?
Drugi przełom to oczywiście kwestia płciowa. Maskulinizacja naszej polityki to kolejna z jej patologii, od wodzostwa nawet powszechniejsza – o ile partie zmieniające liderów jednak zawsze istniały, o tyle kobiety w roli lidera dotąd de facto nie było.
Tak, mieliśmy trzy kobiety na stanowisku premiera – ale jak to naprawdę wyglądało? Suchocka została premierem jako kompromisowa kandydatka, na którą siedem (!) partii tworzących koalicję zgodziło się właśnie dlatego, że była za słaba, żeby im zagrozić. Kopacz, jako się rzekło, swój awans zawdzięczała głównie Tuskowi, bez jego protekcji tak wysoko by się nie wspięła. O Szydło dość powiedzieć, że nawet w ustalaniu składu „swojego” rządu nie uczestniczyła, więc samo nazywanie jej premierem stanowi semantyczne nadużycie.
A kobiety na czele partii, poza wspomnianą Kopacz? Długie hmm. Izabela Jaruga-Nowacka przez rok na czele dogorywającej UP… I więcej sobie nie przypominam, jeśli nie liczyć kobiet, które same sobie partie założyły (Kamela-Sowińska, Gretkowska, Kluzik-Rostkowska) – wszystko to jednak były efemerydy z poparciem liczonym w promilach. Kobieta kierująca liczącą się partią, nie zawdzięczająca tego stanowiska niczyim plecom – tego jeszcze polska polityka nie widziała. I zapewne nieprędko zobaczy po raz kolejny, nie mam złudzeń, ale początek został zrobiony.
Jedna jaskółka wiosny nie czyni, rzecz jasna – ale chociaż daje nadzieję, że ta wiosna kiedyś nadejdzie, co trzeba docenić zwłaszcza w obecnej sytuacji, gdy autorytaryzm z samcem alfa na szczycie święci największe triumfy od 1989. Kropla drąży skałę, więc może także i beton – którego przynajmniej skruszenia w nowym roku 2018 Wam i sobie gorąco życzę.
Komentarze
A co uważasz na temat tego, że Lubnauer właśnie przez to, że nie wychodzi od idei wodzostwa, i jest „tylko” wynikiem wewnętrznego głosowania, nie będzie w stanie tak silnie zabezpieczać środków finansowych, co robić miał Petru mający rzekomo pozycję w biznesie? Może jak zwykle gdy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze?
Swoją drogą ciekawe spostrzeżenie o PSL i SLD.
Pożyjemy, zobaczymy, ale z tym zabezpieczaniem środków to bym nie przesadzał – dopóki mają dotacje z budżetu, bankructwo im nie grozi.
Wreszcie ktoś to napisał! Ja od siebie w odniesieniu do Nowoczesnej mam tylko jedno – Petru powinien sam kulturalnie zniknąć po opublikowaniu zdjęć. Schetyna natomiast nie robić z siebie wielkiego, skoro był na nartach, jak ludzie marzli w obronie zmieniających się realiów… Stąd ta kobiecość, bo brak jaj męskości :)