Z roku na rok jest mi coraz bardziej wszystko jedno. Nie w sensie intelektualnym, ale emocjonalnie: praktycznie nic, co usłyszę wyczytam w wiadomościach, nie jest już w stanie wytrącić mnie z równowagi. Nawet działania miłościwie nam panujących. O ile za poprzednich rządów PiS-u krew mnie zalewała regularnie, o tyle za obecnych, mimo dużo poważniejszych patologii, niezmiennie zachowuję stoicki spokój, jakby chodziło o sprawy jakiegoś San Escobar, a nie mojego kraju. Mord na Adamowiczu był pierwszym od przynajmniej kilku lat wydarzeniem, które mnie ruszyło – na jakiś jeden dzień. Poza tym właściwie nic.
Nie żebym problemów i zagrożeń nie dostrzegał, nie żebym je bagatelizował – doskonale zdaję sobie sprawę, że jesteśmy w dupie i raźno podążamy w kierunku jelita cienkiego – tylko po prostu podchodzę do tego bez emocji. Dopóki granice otwarte, mówię sobie, dopóty można w razie czego uciec z tego wariatkowa, a z dnia na dzień ich przecież nie zamkną. Do tego dochodzi coraz silniejsza świadomość, że z globalnej perspektywy problemy naszego grajdołka to awantury w piaskownicy, które w cieniu prawdziwych zagrożeń dla świata znaczą tyle co nic. Wiedząc, do czego może wkrótce doprowadzić globalne ocieplenie, trudno się ekscytować rywalizacją Kaczyńskiego ze Schetyną…
No i wreszcie – jaki sens się denerwować rzeczami, na które i tak nie mam realnego wpływu, ani one (póki co) na mnie? Nic mi z tego nie przyjdzie, a zdrowia szkoda.
To wszystko jednak, powiedzmy sobie szczerze, to tylko racjonalizacje post factum – prawda jest taka, że emocje mi wygasły same z siebie, a nie w wyniku świadomej decyzji (gdyby zresztą dało się racjonalnie kontrolować emocje, świat byłby zupełnie inny). Nie wiem, czy to zmęczenie materiału po latach śledzenia wojny pozycyjnej, czy po prostu się starzeję, ale ten spokój budzi we mnie pewien niepokój…
Komentarze
Przechodzę przez coś podobnego, ale u mnie właśnie jest to związane z emigracją. Tak jak w Polsce chodziłam na protesty, komentowałam kontrowersyjne posty na Fejsie i starałam się jak najmocniej przekonać ludzi do refleksji nad tym, co się dzieje, tak teraz mam wrażenie, że coraz mniej mnie to dotyczy. Może trochę łatwiej się żyje ze świadomością, że w sumie i tak nie mamy na to wszystko wpływu, więc nasze akcje i wypowiedzi nie mają jakiegoś większego znaczenia dla jakiejkolwiek sprawy? Albo może już się te wszystkie dramaty przejadły… Bo ile można gadać w kółko o tym samym, zwłaszcza widząc że nic się w temacie nie zmienia…
Mam tak samo. Po co się przejmować problemami innych. Free Your Mind.
Nie zgodziłbym się, że nie ma się na nic wpływu. Po prostu wpływ ten nie jest bezpośredni i natychmiastowy. Czy pytanie czym jest jedna niepełna kadencja jest właściwe? Bardziej jaka będzie następna.
Bardziej by mnie właśnie martwiło to drugie bo na razie sytuacja jest trudna do ocenienia.
No, a tak za dziesięć kadencji, jeżeli nie dojdziemy do normalności to będzie można narzekać. ;-) Mam nadzieję, że populiści w końcu wypstrykają się ze swoich kapiszonów i wróci moda na ludzi z wiedzą.
Ja to obserwuję jak na razie z zaciekawieniem, ale też czasem zatrważa mnie to, co widuję w Wiadomościach. Oglądam czasem Fakty, a potem Wiadomości w TVP. Te różnice w przekazie… No jest to jednak co innego niż 10 lat temu. No a potem rzeczywiście – realne problemu i polityka międzynarodowa ustawiają do pionu. Co nie zmienia faktu, że to, co się u nas dzieje, to jednak trochę więcej niż konflikt Kaczyński – Schetyna.