Cichy Fragles

skocz do treści

Recenzja znaleziona na strychu

Dodane: 12 kwietnia 2019, w kategorii: Absurdy

Akcja powieści toczy się, jak to zwykle w SF, w XXI wieku – a dokładniej w roku 2019, czyli prawie równo pięćdziesiąt lat od dzisiaj. Również jak zwykle w SF, ważniejsza od fabuły wydaje się wizja świata przyszłości – ale wizja ta okazuje się całkowicie odmienna od wszystkich innych, jakie dane nam było poznać.
Autor to ewidentnie miłośnik komputerów, na nich bowiem się koncentruje i bardzo szczegółowo przedstawia ich przyszły rozwój, nie szczędząc nam nawet parametrów technicznych. Zarazem jednak w swoich prognozach całkowicie puszcza wodze wyobraźni, nie zachowując nawet minimum troski o prawdopodobieństwo – w powieściowym świecie każdy (z dziećmi włącznie) nosi w kieszeni komputer wielkości paczki papierosów (!), z procesorem wykonującym miliardy operacji na sekundę i z pamięcią liczoną w miliardach bajtów. Dla porównania: najpotężniejszy współczesny komputer, CDC 6600, potrafi wykonać trzy miliony operacji na sekundę i posiada dwa miliony bajtów pamięci. Czy można traktować poważnie pomysł noszenia odpowiednika tysiąca takich maszyn w kieszeni?
Dodatkowo owe kieszonkowe superkomputery służą jednocześnie za przenośne telefony, aparaty fotograficzne (bez klisz – zdjęcia są natychmiast zapisywane w pamięci i można je oglądać na ekranie), kamery, radiomagnetofony, budziki, latarki i trudno wyliczyć co jeszcze – chyba tylko otwieracza do butelek nie mają, pewnie przez przeoczenie. Ale mało i tego: wszystkie komputery świata są połączone siecią (bezprzewodową, bo praktycznie wszystko jest już bezprzewodowe), za pośrednictwem której można przesyłać dane między nimi – pstryknięte komputerem zdjęcie można więc w ułamku sekundy wysłać choćby i do Australii. W sieci zaś można znaleźć… ha, łatwiej byłoby powiedzieć, czego tam znaleźć NIE można. Informacje na absolutnie dowolny temat, książki, filmy, gry komputerowe, kluby dyskusyjne – czegokolwiek bohaterowie akurat potrzebują, mają zupełnie dosłownie na wyciągnięcie ręki. Istny raj.
Co najbardziej zaskakuje, to rozdźwięk pomiędzy niewyobrażalnym postępem komputeryzacji, a praktycznym jego brakiem we wszystkich innych dziedzinach – co jest jaskrawą niedorzecznością, bo raz, że nauka nigdy nie idzie jedną ścieżką, lecz wszystkimi możliwymi naraz, a dwa, że superpotężne komputery byłyby przecież fantastycznym wsparciem dla naukowców, o ile same by ich nie zastąpiły. Tymczasem wygląda na to, że komputery sobie, a reszta świata sobie.
Podbój kosmosu jakby się zatrzymał: ludzkość nie tylko nie kolonizuje innych planet, ale nawet na Księżyc nikt nie lata – czyżby autorowi jakimś cudem umknęło, że na Księżycu już wylądowaliśmy, i to akurat w trakcie powstawania tej powieści? No dobrze, pewne postępy są – powstała sieć satelitów wysyłających sygnał umożliwiający ustalenie własnego położenia na Ziemi z dokładnością do paru metrów (pomysł, nad którym rzeczywiście toczą się prace, co by znaczyło, że autor jednak nie siedzi pod kamieniem i jest na bieżąco z tematem), istnieje orbitalny teleskop i orbitalna stacja naukowa, odbywają się bezzałogowe misje na inne planety – czy to już jednak wszystko, czego można się spodziewać przez najbliższe pół wieku?
Nie lepiej jest na Ziemi – ilekroć główny bohater odwraca wzrok od komputera (co zdarza mu się nieczęsto), wrażenie jest takie, jakbyśmy wrócili z niewyobrażalnie dalekiej przyszłości do niemal teraźniejszości. Latające samochody, pistolety laserowe, teleportacja, roboty, cyborgi, lek na raka – niczego podobnego tu nie uświadczymy. Choć autor opisuje realia życia codziennego dość oszczędnie, trudno przez te kilkaset stron nie zauważyć, że prawie nic się w tej dziedzinie nie zmieniło. Dziwi zwłaszcza brak robotów – skoro komputery są tak obłędnie potężne, to co jeszcze stoi na przeszkodzie?
Prognozom politycznym również nie sposób odmówić śmiałości graniczącej z brawurą: zimna wojna zakończyła się tu bezkrwawo – na przełomie lat 80-tych i 90-tych komunizm w Europie upadł w wyniku powszechnej zapaści ekonomicznej, a ZSRR wkrótce potem dokonał samorozwiązania, dając wszystkim swoim republikom niepodległość. Tak po prostu, bez wojny domowej czy choćby zamieszek – paru polityków się spotkało i tak zdecydowali. Żeby było jeszcze bardziej absurdalnie, trzy dekady później komuniści nadal rządzą – uwaga – na Kubie. Jak im się udaje tak długo przetrwać pod nosem USA bez protekcji Sowietów, tego niestety z lektury się nie dowiadujemy.
Przewrotność autora widać też w jego historii świata po zimnej wojnie. Upadek komunizmu został powszechnie uznany za dowód doskonałości i bezalternatywności kapitalizmu, w związku z czym nastąpiła fala deregulacji gospodarki i uwalniania rynków, która po dwudziestu latach zaowocowała krachem porównywanym do Wielkiego Kryzysu. Jednocześnie trwa kryzys demokracji – elity polityczne utraciły resztki zaufania, do władzy coraz częściej dochodzi radykalna prawica, padają nawet porównania do lat trzydziestych. Na domiar złego coraz bardziej palącym problemem staje się narastający efekt cieplarniany (znowu ten zastanawiający brak postępu poza komputerami: samochody elektryczne stanowią zaledwie ciekawostkę, a światowa energetyka nadal ropą i węglem stoi). Im dłużej się to czyta, tym trudniej nie odnieść wrażenia, że nasza zimna wojna nie jest jeszcze taka najgorsza.
Także w kwestiach obyczajowych powieść wykazuje się oryginalnością – nie ma tutaj wyczekiwanej przez hipisów wolnej miłości, nadal dominują monogamiczne związki, natomiast nowością jest powszechna aprobata dla homoseksualizmu, która zaszła już tak daleko, że w wielu państwach homoseksualiści mogą zawierać oficjalne związki na prawach zbliżonych czy zgoła równych małżeństwom, z adopcją dzieci włącznie. Wbrew pozorom, wydaje się to pisane na poważnie.
Doceniając rozmach powieści, nie można nie wytknąć jej licznych sprzeczności i niekonsekwencji. Niby panuje obsesja na punkcie ochrony prywatności, istnieją bardzo szczegółowe i restrykcyjne regulacje dotyczące danych osobowych, toczą się całe batalie polityczne o ich kształt – a jednocześnie ludzie masowo publikują w sieci informacje o swoich poczynaniach, włącznie z tym, co zjedli na śniadanie. Niby każdy ma swobodny dostęp do całej wiedzy ludzkości, a tymczasem ignorancja kwitnie chyba nawet bardziej niż dziś, ogromną popularnością cieszy się pseudomedycyna i najbardziej niedorzeczne teorie spiskowe. Niby komputery są superpotężne, a jednak nie radzą sobie z banalnymi zadaniami typu rozpoznawanie głosu i nie przejawiają praktycznie żadnej inteligencji. Niby trwa kryzys gospodarczy, a ubóstwa jakoś nie widać, wszyscy bohaterowie żyją w warunkach bez mała luksusowych. Niby nastąpiło znaczne rozluźnienie obyczajowe, a w rozmowach co i raz pojawiają się niedwuznaczne podteksty – ale gdy jeden z bohaterów pozwala sobie na, przyznajmy, dość rubaszny żart z koleżanki, wywołuje to ogólny niesmak i kończy się na dywaniku u szefa. I tak dalej, i tak dalej – za logiką świata przedstawionego często nie sposób trafić.
Mimo wszystkich zarzutów, książka pozostaje jednak warta poznania – długo by szukać równie bogatej i ciekawej kreacji świata w XXI wieku. Zagadką pozostaje tylko, dlaczego tak inteligentny i utalentowany autor stworzył wizję tak totalnie, prowokacyjnie wręcz nieprawdopodobną.

Komentarze

Podobne wpisy