Nie dlatego, że bez niej służba zdrowia by się zawaliła – działałaby nieco gorzej, ale nie byłaby to jakaś fundamentalna różnica. Wszystkie te zbierane co roku miliony to bardzo drobny ułamek rocznego budżetu NFZ i nieco większy, nieobojętny ale nadal nie porażający ułamek wydatków na aparaturę medyczną. Dałoby się bez tego żyć, choć oczywiście w wielu przypadkach nieco krócej.
Nie dlatego, że zachęca Polaków do pomagania – dwieście ileś milionów złotych podzielone przez trzydzieści kilka milionów ludzi to raptem coś koło siedmiu złotych na głowę, żaden powód do dumy, a dla niektórych te monety wrzucone do puszki to wygodny wykręt, żeby przez pozostałe 364 dni w roku nie dawać nic nikomu. Zresztą, organizacji zbierających pieniądze na cele dobroczynne i bez tego jest od groma.
Nie dlatego, że drażni patoprawicę – ich drażni tyle dobrych rzeczy, że jeden Owsiak w te czy wewte żadnej różnicy nie robi. Owszem – patrzenie, jak się zapluwają i wymyślają coraz bardziej kretyńskie uzasadnienia swojej nienawiści, bywa zabawne, ale nie jest to rodzaj humoru, jakiego potrzebujemy.
Dlaczego zatem?
Ano dlatego, że – co jest zupełnie wyjątkowe i niezwykłe – Owsiak zdołał sprawić, że bezinteresowne działanie dla dobra wspólnego przynajmniej przez ten jeden dzień w roku jest medialne, cool i trendy. Próżno szukać drugiej organizacji dobroczynnej, do której młodzież pchałaby się do wolontariatu, uznając to za nobilitację i chwaląc się tym na Fejsie. Znakomita większość oczywiście traktuje to tylko jako jednodniową przygodę, za którą nigdy nie pójdzie nic więcej – ale zawsze pozostaje jakaś mniejszość, która dzięki temu doświadczeniu będzie się bardziej angażować w działalność społeczną w przyszłości. A że przez trzydzieści lat działania WOŚP przewinęły się już przez nią całe miliony młodych ludzi, jej zasługi dla budowania społeczeństwa obywatelskiego trudno przecenić.
Co zresztą może być prawdziwym (acz nieuświadomionym) powodem, dla którego patoprawica tak tej organizacji nienawidzi.
Tak więc oby grała (WOŚP, nie patoprawica) do końca świata i o jeden dzień dłużej – ani sprzętu medycznego, ani zangażowania społecznego nigdy nie będzie za dużo.