
Przeczytane
Bóg techy (Sylwia Czubkowska) – opowieść o cyberkorpach: o tym, jak obchodzą, lub po prostu łamią prawo; jak monopolizują kolejne branże i kolejne sfery naszego życia; jak wyzyskują pracowników, kontrahentów, a w ostatecznym rozrachunku także użytkowników; jak uzależniają od siebie tych ostatnich i wychowują do życia w cyfrowym zniewoleniu; jak wyciskają z nas wszelkie możliwe dane, a swoje własne ukrywają jak tylko mogą; jak przykrywają swoje interesy szczytnymi hasłami o innowacyjności i postępie; jak inwestują gigantyczne pieniądze w lobbing, żeby pod tymi hasłami podpisywali się także politycy i ani myśleli o przeszkadzaniu im w tym wszystkim. Listę grzechów cyberkorpów można ciągnąć jeszcze długo, więc i książka krótka nie jest – i bardzo dobrze, bo to pozycja naprawdę wybitna. Mocna kandydatura na książkę roku.
Opowiadania nominowane do Nagrody Zajdla 2024 – w tym roku pozytywne zaskoczenie: wszystkie teksty całkiem dobre (być może oprócz opowiadania Anny Kańtoch, które zostało zamieszczone tylko we fragmencie, zbyt krótkim, żeby je ocenić). Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio mogłem to powiedzieć. Może jest jeszcze nadzieja dla tej nagrody.
Koniec tęczy (Mateusz Mazzini) – historia transformacji ustrojowej Chile po upadku dyktatury Pinocheta – upadku niepełnym, bo Pinochet na długie lata pozostał w rządzie, a demontaż reżimu odbywał się pod kontrolą wojskowych, z którymi nigdy nie było wiadomo, czy nie przeprowadzą kolejnego zamachu stanu, jeśli poczują się zagrożeni. W efekcie fundamenty systemu długo pozostały prawie nienaruszone, a o jakimkolwiek rozliczeniu zbrodni reżimu (czy nawet ich rzetelnym zbadaniu) nie było mowy. Jeśli ktoś narzeka, że polska transformacja po 1989 była nie dość radykalna, to zapewniam, że w porównaniu z Chile mieliśmy rewolucję bez trzymanki.
Ślepi obserwatorzy nieba (Rocky Kolb) – historia astronomii, począwszy od… Tycho Brahe? Czemu nie od żyjącego tuż przed nim Kopernika, którego zasługi dla nauki były „trochę” większe? Trudno pojąć, a autor nijak tego nie wyjaśnia. Ale poza tym nie mam zarzutów – książka jest znakomita (choć pod koniec poziom trochę spada – o astrofizyce autor pisze już z mniejszym polotem niż o astronomii), a wiedzy nie wymaga od czytelnika prawie żadnej, więc stanowi idealne wprowadzenie do tematu.
Labirynt 3 (Benedykt) – po drugim tomie miałem obawy, że autor przelicytował z tym całym 6D/8D i zakończenie nie udźwignie ciężaru oczekiwań – no i niestety się nie pomyliłem. Pierwsze ćwierć tomu jest jeszcze bardzo dobre, ale od momentu pojawienia się Królowej Lodu akcja siada: bohaterowie przez setki stron głównie przygotowują się psychicznie do końcowej misji (samą misję pominę dyplomatycznym milczeniem) i wysłuchują pogadanek o fizyce 6D/8D, którą autor wymyślił tylko w bardzo ogólnych zarysach i dosztukował hasłem „to nie na wasze ograniczone mózgi, więc nawet nie ma sensu tłumaczyć”. Ta część powinna była być o połowę krótsza albo – lepiej – pójść w zupełnie innym kierunku. Nie zmienia to jednak faktu, że trylogię jako całość gorąco polecam.
Ograne
Dredge (ponownie) – zatęskniłem za łowieniem zmutowanych rybek, więc zakupiłem dwa DLC: „Pale reach” dodaje krainę lodu, która jednak oferuje tylko kilka questów na krzyż, do zrobienia w godzinę-półtorej; dużo lepiej wypada „Iron rig”, dodający platformę wiertniczą, która rozbudowuje się w miarę wykonywania kolejnych zadań – a jest ich tu całkiem sporo, czasem wymagających pływania po całej mapie, dochodzi też parę nowych technologii, np. wędki do łowienia na plamach ropy mrocznej materii – w sumie bardzo dobre kilka godzin grania. Mam nadzieję, że dorobią jakieś kolejne DLC, zanim znowu zatęsknię.
Citizen Sleeper – „Disco Elysium w kosmosie”, mówili, ale nie – gra jest oparta na dialogach i rzutach kostkami, ma antykapitalistyczny wydźwięk i to wszystko, co ją łączy z DE. Zamiast rozwiązywania zagadek mamy tu specyficzne zarządzanie zasobami: na początku każdego dnia rzucamy kostkami, a potem możemy tych kostek używać do wykonywania questów i innych czynności – im więcej oczek damy, tym większa szansa na postęp w misji lub inny zysk (sześć oczek to pewny sukces), a przy małej liczbie możemy nawet coś stracić. Pomysł oryginalny, ale czyni grę dość trywialną: ryzykowne zadania ogarniamy piątkami i szóstkami, słabszych kostek używamy tam, gdzie nic nam nie grozi, a im dalej w las, tym bardziej gra sprowadza się do prostego decydowania, który quest robimy najpierw. Fabuła i klimat daje radę, więc mimo wszystko oceniam pozytywnie, ale do DE nie ma startu.
Obejrzane
Centralnie nic. Telewizor stoi i się kurzy, od miesięcy nie mam weny na oglądanie czegokolwiek. Jak żyć?



