
O nowej wspaniałej narodowej strategii bezpieczeństwa USA powiedziano już chyba wszystko – z wyjątkiem jednego.
Dokument szeroko się rozwodzi o tym, jak to UE stanowi zagrożenie dla praw i wolności Europejczyków, podejmuje antydemokratyczne działania, podważa narodową suwerenność, promuje niebezpieczne ideologie i generalnie wymaga „pomocy w skorygowaniu trajektorii”; jednocześnie próżno w nim szukać choćby jednej wzmianki o podobnych zagrożeniach z jakiejkolwiek innej strony. O Chinach pisze się wyłącznie w kontekście ekonomicznym, o Rosji tylko tyle, że Europa powinna się z nią dogadać, o reszcie świata prawie nie ma mowy.
Kosmita, który by przeczytał te mądrości, odniósłby wrażenie, że na całym świecie panuje wolność, równość i braterstwo, a tylko jedna UE buduje totalitarną dyktaturę, z którą trzeba coś zrobić.
Znamienne, że ten detal umknął prawie wszystkim komentatorom – prawdopodobnie dlatego, że do ataków na tę straszną UE tak już się przyzwyczailiśmy, że nawet ich nie zauważamy. A powinniśmy.
Tym bardziej powinniśmy zwracać uwagę na to „korygowanie trajektorii”, które jest otwartą zapowiedzią ingerowania w nasze wewnętrzne sprawy – co zwłaszcza prawicę, tak zawsze zatroskaną o suwerenność, powinno mocno niepokoić, ale z jakiegoś powodu nie wywołało żadnych reakcji. Może dlatego, że mowa jest nie bezpośrednio o Polsce, tylko o UE, a prawica ciągle nie do końca ogarnia, że UE to także Polska.
Nie wyciąga także wniosków z historii. Polska była już kiedyś w jednej unii, szczycącej się wyższym poziomem życia i swobód niż sąsiedzi, ale też rozrywanej wewnętrznymi konfliktami, pozbawionej silnej władzy i osłabianej przez dysfunkcyjny system polityczny – a mocarstwa ościenne radośnie te słabości wykorzystywały. Ówczesna szlachecka konserwa nie przejmowała się tym jednak i ku uciesze wrogów (nierzadko zresztą za ich pieniądze) blokowała wszelkie propozycje wzmocnienia władzy centralnej, widząc w tym zagrożenie dla swojej „złotej wolności” – ale nie widząc, że jak tak dalej pójdzie, to nie tylko złota, ale i bezprzymiotnikowa wolność się skończy.
Podobnie dzisiejsza prawica atakuje Unię w imię suwerenności – i podobnie nie potrafi spojrzeć dalej i zauważyć, że na wyższym poziomie gra się toczy już nie o suwerenność Polski, tylko Europy, która podobnie jak nasza poprzednia unia, zmaga się z trójką mocarstw pragnących jej upadku. I podobnie jak w tamtym przypadku, porażka w głównej grze będzie miała opłakane konsekwencje także na niższych poziomach.
Niestety, dysfunkcyjny system polityczny to problem z gatunku błędnego koła: nie ma go jak naprawić właśnie dlatego, że jest dysfunkcyjny. A w sytuacji, gdy wrogie mocarstwa aktywnie przeciwdziałają zmianom na lepsze, ich przepchnięcie tym bardziej graniczy z cudem.
Jedno, co można powiedzieć na pocieszenie, to że UE tradycyjnie rozwija się od kryzysu do kryzysu, a jej rychły upadek to święto ruchome – może więc i tym razem jakoś uda się uniknąć najgorszego. Poważniejszych podstaw do optymizmu niestety nie widzę…




