Zasadniczo inwazją anglicyzmów niespecjalnie się przejmuję – nasz język przetrwał już XVIII-wieczną inwazję z Francji i XIX-wieczny zabór rosyjsko-germański, więc Anglosasi też mu nie podskoczą – niektóre zamorskie zapożyczenia mocno mnie jednak drażnią. Zwłaszcza tytułowe, może dlatego, że najczęściej się z nim spotykam.
Rozumiem zapożyczanie słów, które nie zdążyły (i już nie zdążą) się dorobić polskiego odpowiednika (np. 90% terminologii IT). Rozumiem zapożyczanie, gdy polski odpowiednik jest mniej wygodny (bo dłuższy czy trudniejszy w wymowie) lub gdy obcojęzyczne słowo ma nieco inny zakres znaczeniowy i z tego względu się przydaje. Za cholerę jednak nie rozumiem, jaki może być pożytek z brzydkiego słowa „tabloid”, skoro nie jest ono ani wygodniejsze, ani nie oznacza niczego innego, niż prapolski „brukowiec”?
Spotkałem się z argumentem, że „tabloid” jest neutralny, a „brukowiec” ma pejoratywny wydźwięk. Cóż, według mnie to bardzo dobrze, bo właśnie taki powinien mieć. „Złodziej” też jest negatywnie nacechowany, czy wobec tego powinniśmy go zastąpić jakimś neutralnym terminem? Zresztą, jeśli „tabloid” się zadomowi na dłużej, to z czasem też przestanie brzmieć neutralnie – wydźwięk słowa nie bierze się przecież znikąd, tylko od jego desygnatu, a jaki ten desygnat jest, każdy widzi.
Ale co ze słowem „tabloidyzacja” – zapyta ktoś – czym można je zastąpić? Tu prawdziwie polskiego odpowiednika przecież nie ma, a „brukizacja” czy „brukowizacja” brzmi tragicznie. I owszem, ale nie widzę przeszkód, by z „tabloidu” zrezygnować, a przy „tabloidyzacji” pozostać. Słowa „martyr” też w języku polskim nie ma, a „martyrologię” mamy, i to w nadmiarze.
Po co nam zatem „tabloid”? Po nic. Wygodny jest on co najwyżej dla samych brukowców, którym ten brak negatywnego wydźwięku na pewno pasuje – ale jeśli pozwolimy brukowcom, by nam przerabiały język, to tylko patrzeć, jak ten język sięgnie bruku.
Komentarze
Mi to lotto, bo nie czytam tabloidów i raczej mało kto z mojego środowiska to robi. Za to bardziej boli mnie „hejter”. Gdzie się podział cudowny „nienawistnik”? :(
Poza tym internauci i tak stosują „hejtera” w złym kontekście, bo nienawiść to bardzo negatywne uczucie. Dokąd zmierzasz języku?
Ja też brukowców nie czytam, ale o nich czytać mi się zdarza. A „hejtera” bym jednak bronił, bo to i krótsze, i o węższym znaczeniu, więc jakiś sens ma.
Wydaje mi się, że tabloid to określenie używane przez ich konkurencję. Głupio tak kreować się na poważnych i pisać: „gazeta X napisała o … tabloid podaje również”.
Bardziej drażni mnie wspomniany „hejter”.
Jakże to pięknie nazwać, kiedy Piotr ukradnie?
Można prawdę powiedzieć, ale tonem grzecznym:
Piotr się wsławił w rzemiośle trochę niebezpiecznym,
Piotr zażył, a nie swoje, kunsztownie pożyczył.
Zgoła tyle sposobów grzecznych będziesz liczył,
Tak fałsz będziesz uwieńczał, do prawdy sposobił,
Że na to wreszcie wyjdzie: Piotr kradł, dobrze zrobił.
Jakie jest znaczenie hejtera? Jak dla mnie to słowo-popłuczyna, która wszystko spłaszcza. Ostatnio skrytykowałem beznadziejny wpis jakiegoś blogera i w odpowiedzi usłyszałem, że jestem… hejterem. Serio?
Kiedyś mieliśmy żarty i dowcipy. Internauci zrobili z tego „prank”, a potem trolling. Ludzie nie rozumieją, że trollowanie to celowe lub złośliwe wsadzanie kija w mrowisko (nawet, gdy „troll” zgadza się z oponentem).
Teraz wszystko jest trollingiem, a nie lizanie się po jajkach jest hejterstwem.
Tak to chyba każdy miał :P Nawet tu.
Czy teraz nie obowiązuje definicja, że to udawanie celem drażnienia ofiary?
Udawanie nigdy nie było warunkiem koniecznym; koleś co łazi po forach kociarzy i pisze jakie to one są beznadziejne, może naprawdę uwielbiać psy.
@Ejdzej: no pewnie tak, ale czemu łazi po forach dla kociarzy?:)