– Pani doktor, pomocy! Moje dziecko wymiotuje!
– To poważna sprawa, dziecko może się odwodnić. Proszę mu podać suplement diety X.
– Chwileczkę, już zapisuję. [głośno literuje nazwę]
– Tylko proszę pamiętać, że to koniecznie musi być X, bo żaden inny preparat nawadniający nie ma tak pysznego cytrynowego smaku!
Reklamy leków i suplementów diety to generalnie zło, którego bym surowo zakazał, ale ta wyznacza zupełnie nowy poziom dna.
Jeśli bowiem wymiotujesz tak dużo, że zaczyna to grozić odwodnieniem, to najprawdopodobniej jest to coś poważnego i odwodnienie (jakkolwiek rzeczywiście groźne) raczej nie jest najważniejszym problemem, a już na pewno nie jedynym. Reklamowa „pani doktor” proponuje więc środek, który nie rozwiąże problemu, a w większości przypadków w ogóle się nie przyda – ale niejeden kretyn lub kretynka po wysłuchaniu tego spotu pewnie uzna, że cytrynowy preparat (pamiętajcie koniecznie, że najważniejszy w lekarstwie jest smak!) załatwia sprawę i nic więcej nie trzeba. A stąd już krótka droga do tragedii, której ofiarą padnie bynajmniej nie kretyn(ka), tylko dziecko…
Twórcom tej reklamy życzę zatem porządnego ataku wymiotów, po którym odwodnią im się mózgi, tracąc zdolność do wymyślania niebezpiecznych bredni.
Komentarze
Słyszałem tę reklamę i trzeba by tam dodać, iż cała ta rozmowa działa się niby w nocy (o jakiejś porze, która najwyraźniej zapobiega bieganiu po lekarzach). W ogóle miałem wrażenie, że kobieta rozmawia z aptekarką (bo nawet zastanawiałem się, czemu nie do znajomej-lekarki dzwoni).
Nie posiadam wielkiej wiedzy medycznej, ale czy przyczyną wymiotów może nie być coś błahego?
Możliwych przyczyn wymiotów jest legion i w większości przypadków to faktycznie nic groźnego, ale gorsze możliwości też trzeba brać pod uwagę.
Powiedzmy sobie szczerze, zapobieganie odwodnieniu jest najważniejszą sprawą przy wymiotach. Nie zdziwiłbym się, gdyby istniały chemikalia które pomagają utrzymać tę wodę w organizmie. Ale jak pomyślę o cytrynowym smaku…
Średnio rozgarnięty orangutan powinien zdawać sobie sprawę, że skuteczność leków przeciwwymiotnych nie jest nijak związana z ich mniamuśnym smakiem. Jeśli średnio rozgarnięty orangutan nie zdaje sobie z tego sprawy, to nie trzeba niczego zakazywać, bo w ten sposób a) uwalniasz ludzi od myślenia, b) uzasadniasz rację bytu przeróżnych „regulatorów”, tylko wrócić do tłuczenia od dziecka do ich łebków wiedzy naprawdę podstawowej [a kiedy trzeba – również nudnej i pamięciowej], bez oglądania się na jej atrakcyjność czy brak takowej.
Smak nie ma związku ze skutecznością o ile podajesz lek dorosłemu, w przypadku dziecka związek jest taki, że lek o niedobrym smaku sam w sobie może spowodować wymioty, a przy kolejnej próbie podania spotkasz się ze zdecydowana odmową przyjęcia specyfiku (zależną od wieku, przerobiłem o 0 do 3 lat, było różnie ale nigdy nie było lekko).
Także nie lekceważyłbym „pysznego cytrynowego smaku” w odniesieniu do dzieci. I faktycznie, w przypadku wymiotów lub biegunki u dziecka, najważniejsze jest nawadnianie. Nie spotkałem się z innym przypadkiem, a walczyliśmy nawet z salmonella, i lekarka stwierdziła że póki dziecko się jakoś trzyma i nie odmawia picia/jedzenia, to taka kuracja wystarczy (antybiotyki mogą spowodować przejście w nosicielstwo).
Ogólnie co mogę rzec, nie doktoryzowałem się na ten temat, ale co mnie życie nauczyło to wiem, i ta reklama wcale nie jest taka głupia :) (pod warunkiem że preparat faktycznie będzie dla dziecka smaczny).
O, też słyszałem tę reklamę i też to samo mi się nie spodobało — jeśli wymioty u dziecka doszły do poziomu w którym trzeba się martwić o odwodnienie, to raczej robiłbym wywiad lokalny (co jadło, co piło, sprawdzenie czy nie dobrało się do domowej apteczki/szafki z domestosem) i prułbym na pogotowie, a nie dywagował o pysznym smaku (tylko zanotuj dokładnie i nie przekręć nazwy, to absolutnie najważniejsze!).
Podejście typu „no rzyga mi dzieciak, ale pije pyszny cytrynowy nawadniacz, więc się nie martwię” jest IMO tak oderwane od życia, że reklama może powalić nawet zaprawionych.
Z drugiej strony… w kraju, w którym sprzedaje się fafnaście odmian magnezu (w tym magnez na potencję) może i takie podejście się sprawdza?
@Sigvatr
Słyszałem to dzisiaj znowu i wprawdzie „pani doktor” jednak tam nie pada, ale zaczyna się od „Dzisiaj już nie zdążę państwa przyjąć”, więc ewidentnie chodzi o lekarkę, nie aptekarkę.
@torero
Idąc tą logiką – nie zakazujmy kradzieży, bo w ten sposób zwalniamy ludzi z konieczności uważania na siebie i dokładamy sobie „regulatorów”.
@michut
Fakt, w przypadku bardzo małych dzieci smak może mieć znaczenie, o tym nie pomyślałem – jakoś założyłem, że chodzi o starszego dzieciaka, który już bardziej kontaktuje.
@Hoppke
Reklamami magnezu tak już rzygam, że tylko biec po cytrynowy nawadniacz, i nic mnie w tej materii nie zdziwi – czekam jeszcze tylko na magnez leczący raka, wszystko inne już chyba było.
Przeciwwymiotny != nawadniający. Ogólnie byłbym bardzo ostrożny przy hamowaniu wymiotów, bez zaleceń lekarza. I to raczej w szpitalu. Organizm w ten sposób pozbywa się szkodliwych substancji, jednak.
A nawadniać można na milion sposobów. Herbatka itp.
Nie, njak nie idziesz tą logiką. Kradzież jest złem moralnym. Gadanie bzdur – cóż, mamy wolny kraj i każdy może używać własnego rozumu.
A Twoja analogia jest OKDP również dlatego, że – przy zadanych warunkach społecznych – właściciela również obowiązuje pewna „należyta staranność”, coś jak np. niezostawianie drogich rzeczy na siedzeniu auta w szemranej dzielnicy. Nie rozumiem, dlaczego chciałbyś z tej należytej staranności zwolnić akurat odbiorców reklam.
Wciskanie ludziom szkodliwego kitu też jest złem moralnym, a do ochrony przed kradzieżą też każdy może używać własnego rozumu i nie tylko.
Ale nawet jeśli ktoś tak zrobi, kradzież tych rzeczy nie przestanie być przestępstwem. Głupota ofiary nie jest żadnym usprawiedliwieniem dla sprawcy.
Ale – powtórzę – mieści się w granicach wolności słowa.
Owszem – ale to są dwa różne tematy. Nie negując tego, że sprzedawanie tego specyfiku w ten sposób jest co najmniej wątpliwe etycznie, nie wolno zdejmować odpowiedzialności za myślenie z endusera. Inaczej wyhodujemy kolejne pokolenie lemingozy, a za parę lat będziemy ronić krokodyle łzy, skąd u nas tyle „stereotypowych Amerykanów”.
Co nie znaczy, że musi się mieścić w granicach dozwolonej reklamy. W wielu krajach reklamy leków i medykamentów zakazano, wychodząc z założenia, że jak jesteś chory to masz iść do lekarza lub farmaceuty, a nie kierować się reklamą – i nie wydaje mi się, żeby to szkodziło wolności słowa.
A co do hodowli, to obecnie właśnie marketingowcy wytrwale (i dość skutecznie) hodują pokolenie kretynów i obsesyjnych konsumpcjonistów, więc „lemingoza” jako alternatywa niespecjalnie mnie przeraża.
W zasadzie się podpisuję. Irytują (co by nie użyć mocniejszego słowa) mnie reklamy leków dla dzieci, najbardziej pewnego szczególnego sortu. Dzieciak spożywa obiad niechętnie? Jebnij mu pastylkę na apetyt. Ma problemy z zasypianiem? Jebnij mu tabsa na wyciszenie i na spokojny, – rzecz jasna koniecznie – „zdrowy” sen. Takie ułatwiacze dla dorosłych, które zwalniają z wielu trudów wychowywania i rozwiązywania problemów. Bo pastylka dobra na wszystko.
PS. A czy ktoś tu sam pił preparaty nawadniające? Tego nie da się pić!
Herbatka przy wymiotach może jednak nie wystarczyć.
Zdajesz się zupełnie ignorować fakt, że reklama jest tylko jednym z instrumentów wpływu na sprzedaż. Zakażesz reklamy [i zabijesz konkurencję i spadek cen btw.] – pojawi się sponsoring, plakietki i nie wiadomo ile innych instrumentów wsparcia. Pamiętasz jeszcze łódkę Bols chociażby?
Ale hodowla jest znacznie bardziej utrudniona, jeśli trafiasz na w miarę świadomego konsumenta. Zakazywanie i zwalnianie konsumentów z myślenia to krok raczej w przeciwnym kierunku.
No cóż, słuchałem jednym uchem, więc się nie będę kłócił. I tak się cieszę, ze nie zapamiętałem nazwy środka, choć bodaj ze trzy raz powtarzana była.
Zdecydowanie najpotężniejszym. Szkodliwość innych środków jest o rząd wielkości mniejsza.
Kontynuując wcześniejszą analogię – kradzież też jest znacznie trudniejsza, jeśli potencjalne ofiary uważają na swoją własność, a zakaz to krok w przeciwnym kierunku. Ja tam wolę „zwalnianie od odpowiedzialności”, niż liczenie, że w ciągu stu pokoleń ewolucja wytnie nieuważnych.