Co kilka lat (za obecnego rządu trochę częściej) oglądamy ten sam spektakl: do Sejmu trafia projekt zaostrzenia zakazu aborcji, kobiety się mobilizują, zaskakują rząd skalą protestów, projekt upada, oddychamy z ulgą i na tym się kończy. A nie powinno. Protestującym nieodmiennie umyka bowiem, że bronią zaledwie status quo, który i tak jest patologią, w cywilizowanym świecie praktycznie już niespotykaną. Kolejne zwycięstwa są więc tak naprawdę pyrrusowe – nie zmieniają nic, a tylko utwierdzają opinię publiczną w przekonaniu, że obowiązujący stan rzeczy stanowi jakąś akceptowalną normę, której utrzymanie samo w sobie oznacza dla kobiet sukces.
W rzeczywistości nic bardziej mylnego – legalnych aborcji mamy około tysiąca rocznie, a nielegalnych nawet według najostrożniejszych szacunków pięćdziesiąt tysięcy (realnie raczej dwa razy tyle), co oznacza, że aborcja pozostaje w 98-99% przypadków zakazana. Czy jest to sytuacja, której warto bronić? Nie uważam.
Dlatego, paradoksalnie, może jednak lepiej, żeby „obrońcy życia” w końcu wywalczyli ten swój upragniony całkowity zakaz. W praktyce niewiele on zmieni, za to efekt psychologiczny powinien być potężny – i może dopiero wtedy nastąpi otrzeźwienie, zmiana dyskursu z „nie ruszać kompromisu” na „przywrócić normalność” i zmiana taktyki z defensywnej na ofensywną, skoro już nie będzie czego bronić. A wtedy pojawi się nadzieja na całkowite obalenie tego chorego prawa, zamiast jego podtrzymywania w nieskończoność w obawie przed jeszcze gorszym.
Zanim to nastąpi, wiele kobiet w międzyczasie ucierpi, niewątpliwie – ale jeśli ten całkowity zakaz, wbrew intencjom autorów, przyspieszy powrót do aborcji na życzenie o choćby jeden rok, to przy wspomnianych wyżej proporcjach korzyści natychmiastowo przewyższą straty o rząd wielkości. Brzmi opłacalnie, prawda?
Cynicznie do tego podchodzę, to prawda. Ale cóż – polityka zazwyczaj sprowadza się do wyboru mniejszego zła.
Komentarze
Ty byś wybrał większe zło, aby przedstawić ludziom, jak ono wygląda aby nagle otworzyli oczy i zmienili zdanie. Mam wrażenie, że to nie wyjdzie :/ Że sytuacja tylko się pogorszy, a osoby które dotknie najbardziej będą i tak w tej statystycznej mniejszości i przez to nie dojdą do głosu. Zgodzę się – „kompromis” istniejący w tym temacie do tej pory wcale nie jest zadowalającym złotym środkiem. Tylko czy da się cokolwiek w tej Polsce zrobić?
„a nielegalnych nawet według najostrożniejszych szacunków pięćdziesiąt tysięcy (realnie raczej dwa razy tyle)” – źródło?
Skoro wykonuje się aż tyle nielegalnych aborcji i nikt nie ma z tego powodu problemów prawnych, to cała afera jest sztuczna.
@eV
Przywalenie w dno, żeby się od niego odbić, bywa zadziwiająco skuteczne. Fakt, jest to ryzykowna droga, ale innej za bardzo nie widzę…
@Rastignac
Przed wprowadzeniem zakazu wykonywano w Polsce 120-140 tysięcy aborcji rocznie – biorąc pod uwagę, że po jego wprowadzeniu nie nastąpił żaden skok liczby urodzeń, trudno sądzić, by liczba zabiegów znacząco spadła. Poza tym: u naszych sąsiadów odsetek przerywanych ciąż wynosi od 20% (Niemcy) do ponad 50% (Ukraina) – nawet zakładając niemiecki poziom, wychodzi nam sto tysięcy rocznie.
Mylisz się – co roku kilkudziesięciu lekarzy dostaje wyroki za aborcje, nierzadko nawet więzienie. Poza tym nielegalny zabieg oznacza wydatek rzędu kilku tysięcy złotych i brak możliwości dochodzenia swoich praw w razie błędu lekarskiego – to też nie są sztuczne problemy.
Temat aborcji średnio mnie „grzeje”, więc mogłem nie usłyszeć o tych zamykanych lekarzach. Biorąc pod uwagę poziom histerii tworzony przez środowiska lewicowe, to ciężko mi uwierzyć w to, że jakiś lekarz został skazany za nielegalną aborcję i nie trafił na pierwszą stronę Wyborczej czy Polityki. Pogooglam.
Osobiście jestem za liberalizacją ustawy o aborcji z jednej strony, a z drugiej za prawem lekarzy do „klazuli sumienia” w tej kwestii. Wtedy nikt nie będzie do niczego zmuszany.
@Cichy: zostałeś poproszony o źródło, więc bądź uprzejmy i się nie migaj. A najlepiej podaj źródło na tyle pewne i rzetelne, żeby nie podpadało pod enuncjacje nieżyjącego już Nathansona.
I jeszcze a propos źródeł: link.
@Rastignac z 2NN, czy to zbieg nicków?
Jakie niby pewne źródło mogę podać, skoro mowa o nielegalnych aborcjach? Twój link też zresztą żadnych liczb nie podaje.
No to masz lepszy link z Nathansona właśnie: tu, o. Nie ma podstaw, by sądzić, że 10-50x [w zależności od sprawy] przekłamania, które wspierały kampanie w Usiech, miałyby z jakichś przyczyn być mniejsze u nas – tym bardziej, że sam przyznajesz, że opierasz się na źródle nieszczególnie weryfikowalnym.
Ferujesz wnioski (z liczbami włącznie) na temat dzisiejszych polskich prochoicerów na podstawie tego, co jeden gość (jego wiarygodność pomijam) powiedział o amerykańskiej kampanii sprzed czterdziestu lat. Makes perfect sense.
Cichy, ja wiem, że nie pasuje Ci to do kontekstu, ale ludzie się nie zmieniają, Goebbelsowe metody zawsze aktualne, itp. „Handluj z tym”. Nie twierdzę zresztą przecież, że to przekładka 1:1 i nie stawiaj takiego chochoła, ale jeśli takie coś – nie wiem, jak to nawet nazwać, bo „przekłamaniem” pięćdziesięciokrotnego przerysowania tematu nazwać przecież się nie godzi – odchodziło w czasie cwelowania społeczeństwa było nie było konserwatywnego, to nie ma logicznych podstaw, by sądzić, że jakoś specjalnie inaczej jest to realizowane tu i teraz, w sytuacji, gdzie naturalnych elit ze świecą szukać [a nienaturalne spasły się na przeróżnych grantach i dotacjach, którym można zarzucić wiele, tylko nie zdroworozsądkowy fundamentalizm] {ale mi ładne zdanie wyszło, ha!}
Ludzie może i się nie zmieniają, pewne zjawiska może i stanowią historyczny constans – ale to, że Marylin Monroe była kochanką Kennedy’ego, nie stanowi jeszcze żadnego dowodu, że Doda jest kochanką Kaczyńskiego. Ogarnij się i przestań gwałcić logikę.
Sam się ogarnij. Raporty o autentycznych metodach stosowanych w identycznej sytuacji przez faceta, który siedział w tym po uszy, „nie stanowią żadnego dowodu”, że całość odbywa się w szemrany sposób tylko dlatego, że auor zmienił zdanie, za to „fakty prasowe”, które ktoś tam gdzieś tam komuś tam, a których – jak sam piszesz – udowodnić się nie da, Deus ex machina nagle są pełnoprawnymi argumentami w dyskursie tylko i wyłącznie dlatego, że są Słuszne. Od tej pory spieraj się sam ze sobą.
Ty, jak rozumiem, spierać się sam ze sobą już zacząłeś – ja bowiem argumentu o „zmianie zdania” nigdzie nie użyłem. Ba, kwestii wiarygodności Nathansona w ogóle nawet nie dotknąłem, więc mam dziwne wrażenie, że polemika idzie ze skryptu, który się wykrzaczył z powodu otrzymania odpowiedzi spoza zakresu. Sensu kontynuowania dyskusji także zatem nie widzę.