Poprzedni wpis zaowocował dość długą dyskusją, która jednak zdryfowała w stronę kłótni o szczegóły, natomiast trochę z boku pozostała jedna kwestia, którą uważam za wartą dokładniejszego omówienia. Mianowicie: jak powinniśmy podchodzić do czyjegoś konfliktu sumienia z obowiązkami zawodowymi? Czy należy to sumienie respektować, czy raczej oczekiwać sumiennego wypełniania obowiązków?
Rozważmy kilka przykładów:
- kelner w restauracji odmawia obsłużenia nas, bo zamówiliśmy wołowinę, a on jest hinduistą i jedzenie krów uważa za ciężką zbrodnię
- sędzia nie daje nam rozwodu mimo spełnienia wszystkich wymaganych warunków, bo jest konserwatywnym katolikiem i rozwodów nie uznaje
- tylko jeden specjalista może szybko usunąć awarię urządzenia, które musi działać non-stop (np. generator prądu w szpitalu, reaktor atomowy czy choćby serwer z popularną witryną), ale nie chce tego zrobić, bo jest żydem, a akurat mamy szabat
- żołnierz (zawodowy, nie z poboru) oznajmia tuż przed bitwą, że nie będzie walczyć, bo jest pacyfistą
- potrzebujemy natychmiastowej transfuzji krwi, liczy się każda minuta, ale jedyny lekarz, którego mamy pod ręką, odmawia jej przeprowadzenia, bo jest świadkiem Jehowy
- prezydent wypowiada wojnę sąsiedniemu państwu, bo przywódca jego religii z jakiegoś powodu ogłosił oficjalnie, że walka z tym państwem jest obowiązkiem każdego wiernego
Sam zajmuję stanowisko twarde i brutalne: jeśli ktoś sam sobie wybrał zawód, to i powinien ponosić konsekwencje tego wyboru, nawet jeśli oznacza to dla niego problemy z sumieniem – a jeśli sumienie za bardzo przeszkadza, to należy zmienić zawód. Tym prostym sposobem oszczędzamy sobie całej masy problemów takich jak powyższe.
We wspomnianej dyskusji nie zabrakło jednak głosów, że sumienie jest najważniejsze i nikogo nie można zmuszać do jego łamania, nawet jeśli oznacza to zagrożenie dla czyjegoś życia. Chciałbym zatem zapytać tych, którzy do takiego poglądu się przychylają – co zrobić w wyżej wymienionych przypadkach? Na kelnera-hinduistę można jeszcze machnąć ręką i powiedzieć, że to sprawa między nim i pracodawcą, bo i problem błahy. Sędzia łamiący nasze prawa to już jednak problem, nad którym nie można łatwo przejść do porządku dziennego – nie mówiąc już o pozostałych przypadkach, gdzie w grę wchodzi ludzkie życie, a w ostatnim przypadku wręcz losy całego państwa.
A dla pełnej jasności jeszcze jeden przypadek do rozważenia:
- do szpitala trafia pacjentka w ciąży; potrzebne jest badanie, które może jednak spowodować poronienie. Pacjentka nie zgadza się na to badanie, ale lekarz – siłą lub podstępem – przeprowadza je wbrew jej woli, motywując to swoim sumieniem
Gdyby ktoś nie wiedział lub nie zauważył, jest to odwrócenie przypadku, od którego cała dyskusja się zaczęła. Ciekaw jestem, czy obrońcy tego lekarza będą konsekwentni.
Komentarze
Ale do czego potrzebne jest to badanie? Jeżeli po jednej stronie jest śmierć płodu, to po drugiej powinna być na przykład śmierć matki. Wtedy sytuacja staje się bardziej oczywista, bo dochodzimy do starej dyskusji pro/kontra aborcji – i chociaż nie o samej aborcji tutaj jest mowa, to argumenty padną podobne.
W oryginalnym przypadku pacjentka zmarła, a brak badania (i co za tym idzie – odpowiedniej diagnozy) najpewniej się do tego przyczynił. Lekarz znalazł jednak gorliwych obrońców, więc odwróciłem ten przypadek, żeby sprawdzić, co teraz powiedzą.
Ale cała sprawa jest dużo szersza i aborcja to tylko jeden przypadek, niekoniecznie najważniejszy.
No to jak badanie jest konieczne do uratowania życia pacjentki, to wybór jest oczywisty – w każdym razie dla mnie, nie wiem, jak dla tych, dla których życie płodu jest ważniejsze, niż życie człowieka.
IMHO sytuacja nie musi być nawet 100% odbiciem tej wspomnianej, aby ocena była jednoznaczna. Przeciwieństwo dobra (od razu zaznaczam – nie, nie uważam aborcji czy sytuacji mogącej zagrozić życiu płodu za ‚dobro’) to nie tylko 100% zło, ale takie w 90% i 50% też.
I przy okazji – ten ostatni przykład prześwietny.
Lekarz, sędzia, nauczyciel, urzędnik – wszędzie tam, gdzie w grę wchodzi jakiegoś rodzaju służba, osoba na tej służbie nie powinna być katolikiem, protestantem, ateistą, rasistą, czy kim tam sobie prywatnie jest.
Dobrze powiedziane. Gdzie zaczyna się pensja, tam kończą się przekonania z nią sprzeczne. Proste. Chcesz być Ostatnim Mohikaninem- nie bierz za to pieniędzy.
To jest zresztą wyjaśnienie, dlaczego w urzędach, szkołach itp. nie powinny wisieć krzyże czy inne tego typu symbole, niezależnie od tego, że może nawet wszyscy pracujący tam są prywatnie katolikami.
„potrzebujemy natychmiastowej transfuzji krwi, liczy się każda minuta, ale jedyny lekarz, którego mamy pod ręką, odmawia jej przeprowadzenia, bo jest świadkiem Jehowy”
Ten przykład nie wydaje mi się tak prosty; wszystko rozbija się IMO o to, dlaczego ten lekarz jest jedynym pod ręką. Czy doszło do jakiegoś szalonego zbiegu okoliczności/wypadku i ten lekarz przypadkiem się tam znalazł? Jeśli tak, to popieram w pełni jego prawo do religijnego odchyłu.
A może lekarz ten ma dyżur w jakimś punkcie pogotowia ratowniczego, i jest jedynym fachowcem tam dostępnym? Jeśli tak, to winę ponoszą ludzie, którzy go tam umieścili/nie umieścili zastępcy, który mógłby dopełniać jego kompetencje, ale sam lekarz jest w zasadzie czysty (aczkolwiek powinien zdawać sobie sprawę z tego, że być może zajął miejsce komuś bardziej uniwersalnemu).
Mówiąc inaczej: nie mam nic przeciwko lekarzom, którzy nie uznają np. transfuzji, przeszczepów, nocnych dyżurów czy pracy w niedzielę. Ale ich zwierzchnicy, zwłaszcza w punktach opłacanych z podatków wszystkich obywateli, powinni brać to pod uwagę (ograniczona dyspozycyjność, ograniczone kompetencje).
Połowa przykładów jest o tyle głupia, że 1. nikt by takich pracowników nie zatrudnił 2. te osoby by nie wybrały takich zawodów.
Oj, to przecież tylko przykłady mające naświetlić problem. Reszta jest już uogólnieniem.
No właśnie, nikt by takich osób nie zatrudnił. A lekarza, który odmawia pomocy, bo ma takie widzimisię (tak, fanaberie religijne uważam za widzimisię), się zatrudnia…
Ale to jest zbyt nierealne, żeby dawać ocenę moralną. To nie jest matematyka, tutaj założenia muszą mieć sens, żeby móc wyciągnąć jakieś wnioski. Trzy pierwsze przykłady są w porządku, trzy następne nie.
Dodek: a sytuacja kiedy lekarz odmawia wykonania badania z powodow ideologicznych nie jest glupia? Zyciu zdarza sie przeskakiwac glupie przyklady.
tdudkowski: oczywiście, że nie, ale przykład, w którym lekarz odmawia wykonania transfuzji, bo jest świadkiem Jehowy, jest głupi, bo to nie ma szans na realizację – nawet jeżeli taki lekarz znajdzie zatrudnienie, to przy pierwszym takim wyczynie zwolnią go dyscyplinarnie – a w każdym razie powinni.
Lepszym przykładem byłby rodzic odmawiający transfuzji dla dziecka.
mówimy o powiązaniach (i obowiązkach) służbowych, a nie rodzinnych
Wiem, ale to też specyficzny przykład.
Załóżmy bowiem, że dziecko ma 16-17 lat. Może jest >prawie< pełnoletnie. By przeżyło, potrzebna jest transfuzja krwi. Rodzic jej odmawia. Jak w takiej sytuacji ma się zachować lekarz? Jak procedura mu każe? Sumienie?
nakaz sądowy – wg. prawa prawo (sorry za powtórzenie) do decyzji o dziecku mają rodzice, chyba, że sąd zdecyduje inaczej. i znam przypadki z życia (niekoniecznie z filmów tylko), kiedy takie zdarzenia miały miejsce
Dodek: no popatrz a ten lekarz, o ktorym mowimy ciagle pracuje, czy to nie dziwne?
tdudkowski: to powiedz nam gdzie, żebyśmy przypadkiem w tej miejscowości nie mieli wypadku, albo coś… :)
Nawet jeżeli odmówi, to można mu skoczyć. Lekarz nie doniesie na lekarza, bo to samobójstwo. Skreślenie samego siebie. Tego się nie zapomina. Wiem to stąd, że mój ojciec sprzątał burdel w szczecińskim pogotowiu ratunkowym. A jego dyrektor miał tak mocne plecy (w szczecińskiej PO), że ojciec długo będzie ponosił tego zawodowe koszty.
A jak się pójdzie do sądu, to oznajmi, że procedura XXX-YYY^2 punkt setny ustęp dwudziesty czwarty głosi…
Dodek: ha! w miescie przekletym w Łodzi! tam odmowiono jej endoskopii.
„Sumienie mi nie pozwala” wykonywac pracy. Co za witz.
Smutno mi, że mieszkam w kraju, w którym to możliwe.
@cichy: w przykładach podanych przez Ciebie „z grubej rury” po prostu, w celu uniknięcia takich wypadków, nie należy zatrudniać ludzi, którzy mogliby takie kłopoty spowodować. Proste jak drut. Na podobnej zasadzie przeprowadza się testy psychologiczne, więc czemu nie pytać kandydatów o rozwiązania takich czy innych spraw? Sam pamiętam jeszcze ogłoszenia sprzed paru lat, gdzie warunkiem była świadkojehowatość. Bo Świadek Jehowy niczego – przynajmniej wg opinii sprzed kilku lat – nie ukradnie i nic złego nie zrobi.
Tyle, że gdyby coś takiego przyjąć, runąłby jeden z dogmatów „oświeconych”: że przekonania są sprawą prywatną. I – horrendum! – okazałoby się, że nagle zaczęto by postępować jak mohery czy co gorsza niepodległościowcy, sądzący, że Polak powinien głosować na Polaka, katolik na katolika, etc. Inna rzecz, że przy takim obrocie sprawy okazałoby się, że np. ateiści czy aborterzy mogą nie mieć wystarczającej siły przebicia i zostają permanentnie przegłosowywani – co dość logicznie tłumaczy aktualny „pęd ku neutralności”. Ale to inna bajka :)
Inna sprawa, że w przypadku polityków mam dylemat: czy ktoś taki powinien robić tak, jak każe mu światopogląd [bo m.in. ze względu na komusze poglądy został wybrany i oczekuje się od niego, że zgodnie ze swoim komuszym „sumieniem” będzie właśnie postępował], czy chociaż próbować robić dobrze wszystkim naraz, co w tym wybrakowanym ustroju jest niemożliwe z definicji. Praktycznie politycy mają w d*** fakt, że zostali wybrani głosami czarnych czy czerwonych i robią tak, jak im każe centrala albo własny interes; ale to zupełnie inny temat. Bo urzędnik ma postępować zgodnie z literą prawa – co jednak nie może mu przeszkodzić w założeniu koszulki z Nergalem, o czym kiedyś już tu pisałem. Mam wrażenie, że zerojedynkową odpowiedź ciężko tu uzyskać, bo próbujesz objąć jedną odpowiedzią zbyt szeroki zakres. Ale może się mylę.
Proste jak drut. Jak religia zabrania wykonywania zabiegow medycznych i zmusza do lamania zasady „po pierwsze nie szkodzic” to sie nie pracuje w szpitalu. Tak samo jak scisle obchodzacy szabas zyd nie moze byc strazakiem.
Jesli sumienie mu nie pozwala wykonywac swoich obowiazkow, to czemu sie za to zabieral?
@torero
„po prostu, w celu uniknięcia takich wypadków, nie należy zatrudniać ludzi, którzy mogliby takie kłopoty spowodować. Proste jak drut.”
Nie do końca, bo każdy może zmienić światopogląd, więc konflikty nadal mogą się pojawić – na pewno dużo rzadziej, ale problem pozostaje.
„Tyle, że gdyby coś takiego przyjąć, runąłby jeden z dogmatów „oświeconych”: że przekonania są sprawą prywatną.”
Nic by nie runęło. Przekonania są sprawą prywatną, ale czyny, które mogą z tych przekonań wynikać, już niekoniecznie.
„Mam wrażenie, że zerojedynkową odpowiedź ciężko tu uzyskać, bo próbujesz objąć jedną odpowiedzią zbyt szeroki zakres. Ale może się mylę.”
Mylisz się. Po to podałem tyle przypadków do rozważenia, żeby można było zniuansować odpowiedź. I będę wdzięczny, jeśli tej odpowiedzi udzielisz – przynajmniej na ostatni przypadek.
>Mylisz się.
Na pewno nie można powyższego rozpatrywać z pozycji „mylenia się” bądź „posiadania racji”- to kwestia osobistych poglądów na rolę sumienia, nie jakiejś obiektywnej i poznawalnej prawdy nadrzędnej.
@KP
Mówiąc „mylisz się”, miałem na myśli pomyłkę tylko co do moich intencji.
Ok, przepraszam :)
Przepytywanie przyszłego lekarza, sędziego, nauczyciela, urzędnika na okoliczność jego poglądów jest niepotrzebne i stwarza istotne ryzyko nadużyć. Wystarczy, że będzie poinformowany, co będzie musiał w pracy robić. Jeśli nie chce tego robić – nie powinien się zatrudniać. Jeśli potem uzna, że nie może już robić tego, co robił do tej pory – powinien odejść.
A cóż tu odpowiadać? Lekarz w obu przypadkach, jeśli będzie wystarczajaco przekonany, zrobi to, co uzna za słuszne, i w zależności od przepisów prawa będzie za to sądzony bądź nie. W obu przypadkach. I tak – uważam, że w podanym przez Ciebie przypadku lekarz ‚będzie miał prawo’ zaordynować takie badanie, choć zupełnie nie rozumiem, na czym takie ‚prawo’ czy ‚brak takiego prawa’ miałyby polegać – każdy w miarę wykwalifikowany specjalista jest względnie autonomiczny w swoich decyzjach i ‚prawo’ czy jego brak są po prostu wypadkową kompetencji, miejsca na drabince dziobania, jaj, przekonań i regulaminów. Zresztą nawet i w pierwotnej sytuacji byłbym skłonny optować raczej post factum za zmianą prawa na przyszłość czy w ostateczności za amnestią, niż za bezprawnym uniewinnieniem przez sąd or sth [po UDOWODNIENIU! winy; przypominam, że obwiniacie go póki co tylko z pobudek ideogicznych] – dura lex sed lex.
Btw. Temat rozjątrzył i mnie, więc w bliżej nieokreślonym czasie postaram się stworzyć notkę na temat, o ile znajdę jakiegoś działającego peceta, bo odpisywanie z komórki nie jest najlepszym pomysłem.