Cichy Fragles

skocz do treści

Ostatni sezon Black Mirror

Dodane: 13 lipca 2023, w kategorii: Varia

1. Joan is awful

Joan wraca do domu po ciężkim dniu w pracy i dla odprężenia odpala Netflixa Streamberry – a tam znajduje serial o tytułowym tytule (khem), z bohaterką, która nie tylko nosi jej imię i fryzurę, ale też przeżywa dokładnie to samo, co od rana przydarzyło się prawdziwej Joan. Bardzo niefajna sprawa, bo nie dość, że wszyscy dookoła mogą nagle poznać różne szczegóły z jej życia prywatnego, to jeszcze serial przedstawia je w taki sposób, żeby zgodnie z tytułem postawić bohaterkę w jak najgorszym świetle – co ekspresowo doprowadza jej pierwowzór do życiowej katastrofy.

Jak się okazuje, serial to eksperyment wygenerowany przez sztuczną inteligencję, która prowadzi permanentną inwigilację przez apkę na komórce, a całość jest zgodna z prawem, bo pozwala na to jakaś klauzula na pięćdziesiątej ósmej stronie regulaminu, którego Joan oczywiście nie przeczytała przy zakładaniu konta, więc może im skoczyć.

(Co jest skądinąd bzdurą – nawet w USA istnieje jakaś ochrona praw konsumentów i obowiązek rzetelnego informowania o konsekwencjach, więc firma nie może sobie schować w regulaminie wszystkiego, co jej przyjdzie do głowy. To zresztą jedno z moich głównych zastrzeżeń wobec Black Mirror jako całości: bardzo często dzieją się tu rzeczy, które za cholerę nie mogłyby być legalne w żadnym cywilizowanym kraju. Czasem można tego bronić, bo jakaś technologia jest eksperymentalna, więc mogła jeszcze nie zostać uregulowana prawnie – zwykle jednak nawet takie wytłumaczenie nie wchodzi w grę.)

W kolejnym odcinku bohaterka także ogląda serial o sobie (#incepcja) i także wszystko jej się wali, a tymczasem prawdziwa Joan… nie, nie usuwa aplikacji ani nie wyłącza komórki, tylko zaczyna kombinować, jak złamać system.

Po tak obiecującym początku, ciąg dalszy jednak rozczarowuje: trochę taniej sensacji, trochę bredzenia o komputerach kwantowych, nawet zabawny twist w końcówce, ale potencjał tkwiący w pomyśle pozostał niewykorzystany.

A można było to zrobić na przykład tak: serial odtwarza życie Joan, ale zmienia detale tak bardzo, że nikt jej nie rozpoznaje – z wyjątkiem samej Joan, która w miarę oglądania ma coraz większego mindfucka, a potem ogląda odcinek ponownie, głośno go analizując i próbując pojąć, czy to naprawdę o niej, czy tylko jakiś niedorzeczny zbieg okoliczności. Skutkiem tego w następnym odcinku bohaterka również ogląda serial o sobie, odtwarza odcinek w kółko i komentuje, a serial w serialu też się różni detalami – ale że minus i minus daje plus, to zmiany z obu poziomów się znoszą i serial w serialu jest prawie identyczny z życiem prawdziwej Joan, więc teraz wszyscy dookoła już łapią o co chodzi, jej życie się wali i tak dalej. A potem okazałoby się, że nikt w Streamberry takiej sytuacji nie przewidział, a w testach problem nie wypłynął, bo wtedy nikt serialu o sobie nie oglądał – zatem nie zabezpieczyli się prawnie do końca, mają problem w sądzie i próbują zwalić winę na Joan, która według nich sama się zdemaskowała wygłaszanymi podczas oglądania komentarzami. Czy nie byłoby to fajniejsze i ciekawsze niż rąbanie komputera siekierą?

No ale każdy może mieć własną wizję, więc nie czepiajmy się za bardzo – odcinek mimo wszystko oceniam pozytywnie.


2. Loch Henry

Początkujący filmowcy przyjeżdżają na prowincję, żeby nakręcić film dokumentalny o kolekcjonerze jajek, znajdują jednak lepszy temat: sadystyczny morderca sprzed lat, który torturował ofiary w piwnicy. Biorą się zatem z zapałem do roboty, choć niektórym miejscowym niezbyt się to podoba – i jak łatwo się domyślić, w końcu odkryją, że sprawa wyglądała nieco inaczej, niż się wydawało.

Trudno tę fabułę uznać za szczególnie oryginalną, ale wykonanie bardzo dobre, plot twist faktycznie zaskakujący, a zakończenie mocne – w sumie daje to wszystko odcinek naprawdę zacny, chyba najlepszy w tym sezonie. Mam z nim tylko jeden problem: to nie jest Black Mirror. Ani grama SF, technologia w ogóle nie odgrywa tu istotnej roli, nie jest to żaden komentarz społeczny ani dystopia, ani nic, do czego nas ten serial przyzwyczaił.

Więcej sensu miałoby zrobienie z tego samodzielnego filmu – najlepiej pełnometrażowego, żeby historia mogła bardziej rozwinąć skrzydła. Trochę tu bowiem doskwiera płytkość bohaterów (z głównymi włącznie), których nie mamy czasu poznać i polubić, podobnie jak miejsca, w którym rzecz się dzieje. Dodatkowa godzina pozwoliłaby to i owo pogłębić, zwiększając przy okazji siłę rażenia finałowego twistu.


3. Beyond the Sea

Dwaj astronauci przebywają na statku kosmicznym, a na Ziemi pozostały ich repliki, czyli sztuczne ciała (nieodróżnialne od prawdziwych), którymi mogą zdalnie sterować (o opóźnieniu transmisji nie ma mowy, więc albo nie odlecieli zbyt daleko, albo w tym uniwersum limit prędkości światła nie istnieje), dzięki czemu mentalnie przebywają na Ziemi, a tylko w razie awarii czy innej potrzeby budzą się na statku. Sytuacja się zmienia, gdy replika jednego z nich zostaje zniszczona – wyprodukowanie nowej jest z jakiegoś powodu niemożliwe, więc biedak może się już tylko snuć po pustym statku. Kolega przychodzi z pomocą, pozwalając mu od czasu do czasu używać własnej repliki – i wszystko fajnie, dopóki ten nie zacznie sobie pozwalać na zbyt wiele w cudzym ciele.

Niestety, wszystko w tej historii jest stuprocentowo przewidywalne – wydarzenia biegną (a raczej człapią, bo tempo nie jest zbyt szybkie) po najbardziej oczywistej ścieżce, fabuła ułożona podręcznikowo, można w ciemno zgadywać, kiedy coś pójdzie nie tak, kiedy nastąpi zwarcie, kiedy uspokojenie, kiedy sprawa do reszty się rypnie i co się wtedy stanie…

Pierwszy odcinek BM, który absolutnie niczym nie zdołał mnie zaskoczyć. Co gorsza, zaciekawić też nie – pomysł wchodzenia w cudze ciała został już przemielony przez SF tyle razy, że dawno przestał mnie ruszać, a „Beyond the Sea” niczego nowego w tym temacie nie powiedziało. Nie ograło nawet banalnego motywu podszywania się pod właściciela ciała, nie wykorzystało nawet szansy, jaką stwarzały kulejące relacje rodzinne naszego astronauty – gdyby ten drugi próbował je po swojemu naprawiać (skutecznie lub nie), mogłaby z tego przynajmniej wyjść sensowna historia obyczajowa. Zamiast tego mamy wszystko po linii najmniejszego oporu, z chaotycznymi aktami bezsensownej przemocy maskującymi brak pomysłu na fabułę.


4. Mazey Day

Paparazzi szukają sensacji – a konkretnie tytułowej celebrytki, która z jakiegoś powodu nagle całkowicie zniknęła z radarów, a brukowce oferują góry złota za jej namierzenie i sfotografowanie. No więc paparazzi szukają i znajdują, a jak już znajdą… cóż, nie będę zdradzać szczegółów. Powiem tylko, że to, co się dzieje po jej znalezieniu, jest totalnie z dupy i bez sensu, a cały odcinek – bezdyskusyjnie najgorszy w historii serialu. Tak, nawet uwzględniając ten niesławny odcinek z Miley Cyrus z poprzedniego sezonu.

Black Mirror i celebrytki to najwyraźniej fatalne połączenie.


5. Demon 79

Anglia, rok 1979: poczciwa sprzedawczyni butów znajduje magiczny talizman, z którego wyskakuje demon i nakazuje jej w ciągu trzech dni zabić trzy osoby, bo inaczej nastąpi apokalipsa. A żeby trochę złagodzić szok, demon objawia się w postaci tancerza z Boney M.

O, takiego:

Anglia lat siedemdziesiątych kojarzy mi się z Monty Pythonem (a czołówka odcinka, z widokiem uliczki w angielskim miasteczku, jeszcze to skojarzenie wzmocniła), więc przez chwilę miałem nadzieję, że to wstęp do jakiegoś nonsensownego skeczu, albo zaraz będzie coś z zupełnie innej beczki – ale nie, to wszystko okazuje się być najzupełniej serio.

Można oczywiście szukać w tym metafory: rzecz się dzieje podczas kampanii wyborczej, w której politycy straszą imigrantami, więc mamy tu budzenie demonów w przenośni i dosłownie – ale byłaby to dość dziwna metafora, skoro bohaterka jest hinduskiego pochodzenia i to w nią te antyimigranckie nastroje uderzają. Akcja z demonem mogłaby być oczywiście formą zemsty na nietolerancyjnym społeczeństwie (bądź co bądź bohaterka znajduje talizman tuż po tym, jak została upokorzona przez szefa, a wcześniej parokrotnie wyobrażała sobie akty przemocy wobec niemiłych jej osób), ale i to trochę nie gra, skoro pierwszą ofiarą zostaje nie jakiś jej prześladowca, tylko przypadkowy przechodzień.

Trudno też sensownie zinterpretować zakończenie, gdzie najpierw dostajemy sygnały, że wszystko było tylko urojeniem, a potem, że jednak nie. Jakkolwiek by jednak nie kombinować, odcinek mnie nie przekonuje. Uśmiechnąłem się przy scenie rozmowy demona z piekielnym helpdeskiem (przynajmniej tutaj zapachniało Monty Pythonem), na tym jednak koniec.


Podsumowanie

W tytule notki nieprzypadkowo użyłem słowa „ostatni” – wygląda bowiem na to, że Black Mirror się skończyło. Piąty sezon można było uznać za potknięcie, teraz już jednak nie ma wątpliwości, że był to początek upadku. Tylko pierwszy odcinek zachowuje starego ducha serialu, porusza temat wpływu technologii na nasze życie, daje do myślenia – i nawet jeśli nie wykorzystuje potencjału w pełni, to przynajmniej go posiada. Potem jeszcze trzeci odcinek ma z BM coś wspólnego (niestety nie jakość), pozostałe są już z innej bajki – takiej, na którą nie mam specjalnej ochoty. „Loch Henry”, choć nie w klimacie, to przynajmniej sam w sobie jest dobry, o dwóch ostatnich odcinkach nawet tego nie można powiedzieć. Mam więc nadzieję, że ciąg dalszy już nie powstanie – chyba że w wykonaniu jakiejś nowej ekipy ze świeżymi pomysłami.

Tylko w sumie, po co komu jeszcze Black Mirror w telewizorze, kiedy mamy coraz więcej Black Mirror w realu?


Skomentuj na Facebooku

Podobne wpisy