Cichy Fragles

skocz do treści

33 shades of Dark

Dodane: 19 listopada 2020, w kategorii: Varia

Dla nieznających serialu: pierwsza część notki jest bezspoilerowa, a przed nadejściem spoilerów będzie wyraźne ostrzeżenie, więc dopóki ono nie nastąpi, możecie czytać śmiało.

Czy wspominałem już, że uwielbiam historie o podróżach w czasie? Chyba nie wspominałem, ale biorąc pod uwagę, ile notek na temat czasu (w tym również o jego cofaniu) popełniłem, nie jest to chyba dla moich wiernych czytelniczek i czytelników wielkie zaskoczenie. Niestety, mało komu udaje się przekuć ten fascynujący koncept na równie fascynującą historię – normą jest pulpa bez grama ambicji, a czołowi twórcy SF generalnie tego tematu nie ruszają: Lem użył go w paru opowiadaniach, ale wyłącznie humorystycznie; Dukaj, Watts, Egan czy Strugaccy nawet tego nie próbowali. Z filmów najbardziej znany jest „Powrót do przyszłości” – także komediowy. Z gier, „Day of the tentacle” – również komedia. Podróże w czasie traktowane serio i inteligentnie, to zjawisko prawie nie spotykane.

Tym bardziej więc docenić trzeba „Dark”, który nie tylko podchodzi do sprawy śmiertelnie poważnie, ale i popisowo ją rozgrywa, dając w efekcie dzieło wybitne – nie tylko na tle swojej niszy, a nawet nie tylko na tle kina SF.

Co stanowi o genialności tego serialu? Przede wszystkim fantastycznie zawikłana fabuła: postaci i wątków mamy tu legion, wszystko się splata ze wszystkim, a podróże w czasie wynoszą komplikację na jeszcze wyższy poziom, pozwalając do woli łamać chronologię historii i zawieszać logikę przyczynowo-skutkową: wydarzenia mogą okazywać się koniec końców swoimi własnymi przyczynami, mogą tworzyć zazębiające się cykle, przeszłość i przyszłość mogą wzajemnie na siebie wpływać różnymi sposobami i tak dalej.

Zarazem jednak całość pozostaje perfekcyjnie spójna i logiczna – nawet analizując całą fabułę post factum, nie znajdziemy w niej wewnętrznych sprzeczności, dziur logicznych czy (może z paroma drobnymi wyjątkami) bezsensownych zachowań bohaterów – co przy tak nieprawdopodobnie skomplikowanej konstrukcji graniczy z cudem. W daleko prostszych fabułach scenarzyści potrafią seryjnie się gubić lub/i gwałcić logikę dla utrzymania historii w kupie, tymczasem „Dark” demonstruje nam – nie sposób uniknąć tego sformułowania – niemiecką precyzję i żelazną konsekwencję. Przyczepić tu się można tylko do nielicznych drobiazgów, co zrobię nieco dalej.

Mimo wszystkich komplikacji, serial unika pułapki filmu „Primer”: tam oparta na podróżach w czasie fabuła także była starannie przemyślana, ale sposób jej prezentacji praktycznie uniemożliwiał połapanie się, kto co kiedy i dlaczego, bez co najmniej parokrotnego obejrzenia – film dorobił się zatem garstki wyznawców, ale sukcesu poza niszą nie odniósł, bo mało kogo kręci oglądanie ciągu niezrozumiałych zdarzeń tyle razy, aż zaczną być zrozumiałe. W „Dark” nic podobnego nie ma miejsca: fabuła rozkręca się stopniowo, ujawniając nam kolejne postacie i reguły świata przedstawionego krok po kroku, starannie wprowadzając nie więcej niż jeden nowy element naraz, żebyśmy nie przestali nadążać; nie atakuje nas też wydarzeniami, które byłyby pozbawione sensu przy naszym aktualnym stanie wiedzy, a choć nie brakuje twistów fabularnych stawiających znane nam fakty w nowym świetle, nie są to nigdy twisty tak radykalne, żeby po ich poznaniu należało zacząć oglądać serial jeszcze raz od początku.

Co więcej, wiedza jest dozowana w taki sposób, że cały czas mamy frajdę z uczenia się: niemal w każdym odcinku (zwłaszcza w pierwszym sezonie) dostajemy jakiś nowy element układanki – nie ma tu pustych przebiegów i mydlenia oczu, jak np. w „Archiwum X”, gdzie ciągle obiecywano nam Prawdę, Która Jest Gdzieś Tam, ale tak naprawdę nigdy nie dowiadywaliśmy się o tej prawdzie niczego istotnego i nawet po paru sezonach wcale nie byliśmy wiele mądrzejsi niż na początku. Tutaj mądrzejemy stale, nie ma ani jednego odcinka, który by niczego nie wnosił do fabuły i konstrukcji świata.

Oczywiście nic za darmo – „Dark” zdecydowanie nie należy do seriali, które można oglądać jednym okiem. Nawet jeśli nie jesteśmy nigdy wrzucani na zbyt głęboką wodę, to pływać bez żadnego wysiłku się nie da – mnogość bohaterów, którzy nie przedstawiają nam się od nowa w każdym odcinku, oraz poplątanych wątków odsłanianych po kawałku i niechronologicznie, zmusza do stałej koncentracji i pamiętania, kto jest kim i czego chce. Inaczej, nawet jeśli nadążymy za głównym wątkiem, możemy się pogubić w pozostałych, a już na pewno przegapić liczne pomniejsze szczegóły.

Trzeba także pochwalić aktorstwo – i mam tu na myśli nie tyle samą grę (choć tej też nie sposób czegokolwiek zarzucić), ile dobór kadry: prawie wszystkie postacie ogrywające choćby śladowe role (a jest ich w sumie ze trzydzieści) występują w dwóch lub nawet trzech wersjach wiekowych, więc twórcy musieli znaleźć dosłownie dziesiątki aktorów w odpowiednim wieku i o właściwym wyglądzie. Z dziećmi to jeszcze w miarę prosta sprawa, bo między dzieciństwem a średnim wiekiem zmieniamy się często nie do poznania – ale dobrać dwóch aktorów w wieku np. około czterdziestki i około siedemdziesiątki, którzy by wyglądali jak swoje klony, to już wyzwanie, nawet z dużą pomocą charakteryzacji. A tu proszę – w całym serialu, w całej tej masie ludzi, praktycznie wszyscy pasują do siebie idealnie. W zasadzie tylko stary Egon Tiedemann nie zgrywał mi się z młodym, cała reszta bez zarzutu.

Nie ma jednak rzeczy doskonałych – czas zatem przejść do minusów. Pierwszy z nich to dość uboga scenografia: zwłaszcza w pierwszym sezonie trudno nie odnieść wrażenia, że miasteczko Winden składa się ze szkoły, komisariatu, elektrowni i kilku domków w lesie – a i z tego widzimy głównie wnętrza. Panoramy miasta nie uświadczymy choćby w namiastce, widoki z lotu ptaka to nieodmiennie lasy i jeziora (w ostateczności elektrownia, która jednak stoi z dala od czegokolwiek), budynki od zewnątrz są prezentowane wyłącznie z bliska i zawsze z tego samego ujęcia, ulic nie widzimy prawie nigdy. Daje to lekkie poczucie zawieszenia w pustce, raczej niezamierzone.

Co gorsza, mimo wielu podróży w czasie, bardzo rzadko widujemy te same lokacje w różnych wersjach – w każdej epoce akcja toczy się generalnie gdzie indziej niż w pozostałych; tylko dom Jonasa, bunkier i wejście do jaskini pojawiają się często w różnych czasach (z czego dwa ostatnie siłą rzeczy niewiele dają do oglądania). A nawet jak już widujemy, bywa to niefortunnie rozegrane – np. kiedy widzimy dom Nielsenów w 1986 (co ma miejsce tylko w jednym odcinku pierwszego sezonu), trudno porównywać go z wersją z 2019, ponieważ we wcześniejszych odcinkach rozegrały się tam raptem dwie czy trzy krótkie sceny, więc nawet zbytnio nie kojarzymy jego współczesnego wyglądu.

Nie byłbym też sobą, gdyby nie przyczepił się do kwestii poprawności naukowej. Podróże w czasie oczywiście pozostają ciągle w sferze hipotez i można na ich temat spekulować dość szeroko, ale ich serialowa wizja z całą pewnością nie da się obronić. Przede wszystkim z powodu logiki kołowej: mamy tu masę wydarzeń, które prędzej czy później okazują się być swoimi własnymi przyczynami, co ani z czysto logicznego punktu widzenia nie powinno mieć miejsca, ani nie jest praktycznie możliwe ze względu na efekt motyla, wykluczający możliwość tak idealnego „dostrojenia” historii.

Nie mam o to jednak pretensji do twórców – ignorowanie efektu motyla w historiach o podróżach w czasie jest takim samym standardem jak ignorowanie limitu prędkości światła w historiach o podróżach w kosmosie, i z tego samego powodu: wiele fabuł tylko pod tym warunkiem ma rację bytu. „Dark” to niewątpliwie jeden z tych przypadków, więc lepiej potraktować to jako element świata przestawionego, niż uchybienie. Pretensję mam natomiast o te wszystkie pierdolety o boskiej cząstce i ciemnej materii, robiące widzom wodę z mózgu – oba pojęcia nie mają nic wspólnego z podróżami w czasie, a obiekty, które tak nazywamy, nijak nie przypominają tego czegoś, z czym mają do czynienia bohaterowie serialu. Jakby nie można było po prostu powiedzieć, że diabli wiedzą, co to jest i skąd się wzięło – wszystkie te pseudonaukowe wyjaśnienia i tak niczego właściwie nie wnoszą.

Najpoważniejsze zastrzeżenia mam jednak wobec niektórych rozwiązań fabularnych, o czym nie da się mówić bezspoilerowo – ale żeby przejście nie było zbyt nagłe, jeszcze parę akapitów poświęcę analizie ewolucji serialu, co można uznać za soft-spoiler: niby niczego konkretnego nie ujawniam, ale pewnych rzeczy możecie i tak nie chcieć wiedzieć, więc kontynuując lekturę, już lekko ryzykujecie. Czujcie się wstępnie ostrzeżeni.

Dark soundtrack be like: from r/DarK

Pierwszy sezon jest oszczędny w środkach, nieefektowny, żeby nie powiedzieć kameralny. Scenografia prawie nie istnieje, bohaterowie zajmują się głównie chodzeniem po lesie, historia też rozkręca się powolutku – dwa pierwsze odcinki to trochę przeciągnięta ekspozycja, pierwszą podróż w czasie mamy dopiero w trzecim odcinku, następną w szóstym, czyli już za połową sezonu. Nawet potem, choć akcja nabiera tempa, bohaterowie prawie się nie przenoszą w czasie – robimy to tylko my, widzowie, oglądając rozwój wydarzeń na zmianę w poszczególnych latach.

W drugim sezonie twórcy już się tak nie ograniczali – trudno nie odnieść wrażenia, że dzięki sukcesowi serialu dostali więcej kasy, więc mogli sobie poszaleć. Przybyło zatem trochę scenografii, a CGI mamy więcej w pojedynczych odcinkach niż przez cały pierwszy sezon. Więcej zresztą wszystkiego: czasów, podróży, postaci, wątków – i zamętu. Narracja już nawet nie próbuje być uporządkowana, czasy są mieszane mikserem, a bohaterowie mają własne wehikuły i nie wahają się z nich korzystać nawet po kilka razy na odcinek. Efekt nadal świetny, ale zaczyna działać inflacja – podróże w czasie i inne sensacje już tak nie ekscytują, kiedy dochodzi do nich co chwila. Sezon zakończyłem więc z poczuciem, że było naprawdę spoko, ale jeśli twórcy będą iść dalej tą drogą, to zaraz przegną i wszystko się zawali.

Oni chyba też tak stwierdzili, więc w trzecim sezonie znowu nastąpiło przyhamowanie tempa dzięki kolejnej zmianie reguł (zwróćmy uwagę: zmianę reguł konsekwentnie dostajemy w ostatnim odcinku każdego sezonu, z trzecim włącznie), a choć znowu doszło sporo nowych wątków, to już nie zdążyły się one rozrosnąć ponad ludzkie pojęcie – i wszystko byłoby cacy, gdyby nie końcówka. W przedostatnim odcinku dostaliśmy niedorzeczny zalew informacji, chyba niewiele mniej niż przez cały pierwszy sezon – pewnie, wcześniej też bywało, że akcja pędziła na złamanie karku, ale żeby tak za jednym zamachem obrobić parę trzydziestoleci? To się aż prosiło o rozbicie na dwa-trzy odcinki, ewentualnie ujawnienie chociaż części tych faktów wcześniej, lub w ogóle rozrzucenie wszystkiego po całym sezonie.

Nawiasem mówiąc, kojarzy mi się to mocno z trylogią trzech ciał Liu Cixina – tak jak tam, dwie pierwsze części są dopięte na ostatni guzik, a za połową trzeciej nagle zaczyna się jazda na skróty, jakby komuś zabrakło cierpliwości, żeby doprowadzić wszystko we właściwym tempie do finału.

Natomiast sam finał…

Od tej pory spoilery będą już latać stadami bez dalszych zapowiedzi. Kto nie oglądał, albo robi sobie przerwę na nadrobienie tej zaległości, albo czyta dalej na własną odpowiedzialność. Reklamacji nie uwzględnia się.

No więc finał… Krótko mówiąc: ojejku. Po to było tkać nieprawdopodobnie poplątaną intrygę przez dwadzieścia kilka odcinków, żeby ją rozwiązać przez deus ex machina? Po to było tworzyć światy i urządzać apokalipsy, żeby na koniec się okazało, że w całej tej awanturze chodzi o prozaiczną rodzinną tragedię? Po to było budować logiczny i racjonalny świat przedstawiony, żeby na koniec zrobić totalnie do niego nie przystającą bajkową scenę z dziećmi w tunelu? Po to było serwować tyle tragedii i dramatów, żeby wszystko zakończyć disnejowskim happy endem?

OK, sama idea jest do obrony (zwróćmy zresztą uwagę, że w całym serialu główną motywacją wielu bohaterów jest właśnie ratowanie swoich dzieci: Ulrich i Katharina próbują odnaleźć Mikkela, Claudia chce zapobiec śmierci Reginy na raka, Noah cierpi z powodu utraty Charlotte, Eva walczy z Adamem, żeby ten nie zmienił przeszłości, w której zaszła w ciążę – zakończenie można więc uznać za zapowiadane od początku), ale realizacja fatalna. Claudia odkryła sposób na uwolnienie się z pętli – ale jak do tego doszła? Od czasu do czasu widzieliśmy, jak ślęczy nad papierami, ale nic ponadto – czy naprawdę nie dało się przy okazji tego ślęczenia pokazywać choćby strzępków jej rozumowania? Cały serial jest świetny w odkrywaniu przed nami reguł krok po kroku, tymczasem tutaj zostało to całkowicie zaniedbane.

A jak już do tego doszła, to czemu sama się nie wybrała do oryginalnego świata, tylko do Adama? Czemu on z kolei uderzył z tym do młodego Jonasa? Z punktu widzenia dramaturgii utworu było to oczywiście uzasadnione, ale o uzasadnieniu logicznym scenarzysta chyba zapomniał. No i to spotkanie Adama z Jonasem – Jonas przez cały serial drażnił naiwnością, wierząc bez zastrzeżeń praktycznie każdemu, z kim rozmawiał, choć tyle razy dał się wpuścić w maliny – ale w tej scenie przeszedł samego siebie: słuchaj Jonas, okłamałem cię wcześniej w sprawie ojca, a przed chwilą bez żadnego powodu zabiłem twoją dziewczynę, ale weź mi teraz zaufaj, OK? No spoko, ufam, czemu nie, już lecę robić co mówisz. [brak palm do facepalmów]

Scena w tunelu, jako się rzekło, totalnie nie przystaje do logiki świata ani w ogóle do czegokolwiek, jej sensu nie potrafię zrozumieć – może ktoś mnie oświeci w komentarzu?


Poza zakończeniem przyczepię się jeszcze do zaniedbania niektórych wątków. Przede wszystkim Mikkela, który po pierwszym sezonie praktycznie znika, a to przecież poniekąd najbardziej tragiczna postać w serialu – jego życie, upływające na obserwacji przeszłości rodziców, a potem swojej własnej, z ponurą świadomością, jak to się skończy (Mikkel mógł nie wiedzieć, że ojciec Jonasa popełnił samobójstwo, ale o jego śmierci musiał wiedzieć na pewno), samo w sobie mogłoby być niezłym dramatem psychologicznym – tymczasem wątek urywa się bardzo szybko i nie zostaje nawet symbolicznie przypomniany w przedostatnim odcinku.

O losach Jonasa i jego przyjaciół w XIX wieku nie dowiadujemy się prawie niczego: ani jak poznali Tannhausa, ani czemu Bartosz się zbuntował, a wyglądający na bardziej niepokornego Magnus podporządkował się Jonasowi, ani jak Jonas stał się Adamem – niby jest jasno zasugerowane, że blizny na ciele i umyśle to efekt wypadków przy konstruowaniu wehikułu czasu, ale żeby tak istotne wydarzenie pozostało poza kadrem, odfajkowane na odczepnego? Na dodatek, kiedy jedyny raz widzimy Jonasa/Adama w – khem – stadium przejściowym, nie przypomina on zachowaniem ani Jonasa, ani Adama – choć z wyglądu, doceńmy, stanowi ich idealną hybrydę.


Tym niemniej, niech te minusy nie przysłonią nam plusów – mimo wszystkich niedociągnięć „Dark” pozostaje bezdyskusyjnym arcydziełem i obok „Black Mirror” najlepszym znanym mi serialem. Ot i wszystko… nie no, nie tak szybko, zostało jeszcze sporo do powiedzenia – jest to bowiem także prawdziwa kopalnia nawiązań, niuansów niezauważalnych na pierwszy rzut oka (lub wręcz niemożliwych do wyłapania za pierwszym podejściem), easter eggów i tak dalej, którym warto się przyjrzeć bliżej. Zacznijmy od nawiązań.


(źródło: Reddit)

Według popularnej opinii, „Dark” to skrzyżowanie „Twin Peaks” i „Stranger things”. Tego ostatniego serialu nie znam i pewnie prędko nie poznam (sorry Winnetou, jakoś mam alergię na filmy o amerykańskiej młodzieży), natomiast TP jak najbardziej, więc mogę potwierdzić, że klimat i sposób opowiadania historii rzeczywiście jest zbliżony. Co więcej, w początkowych odcinkach Dark można znaleźć co najmniej kilka nawiązań do serialu Lyncha, poczynając od punktu wyjścia fabuły: małe miasteczko w lesie wstrząśnięte niebywałym przestępstwem, w TP to zamordowana dziewczyna, w Dark zaginiony chłopak – i oba zajścia miały miejsce w przedakcji, pierwsze odcinki od razu pokazują późniejsze wydarzenia.

Z trudniejszych do zauważenia szczegółów: w momencie gdy w TP następuje drugie morderstwo, Cooper widzi Olbrzyma, który stojąc na scenie dwukrotnie mówi: „To dzieje się znowu”. Te same słowa, również dwukrotnie, wypowiada Helge w chwili drugiego zaginięcia, idąc w stronę sceny. W drugim odcinku TP widzimy żonę Leo Johnsona, która wkładając jego ubrania do pralki, dostrzega zakrwawioną koszulę; w drugim odcinku Dark zakrwawioną koszulę (tym razem własną) wkłada do pralki Tronte Nielsen – i nawet układ kadru w obu przypadkach jest identyczny, z pralką po lewej; w obu też przypadkach okaże się potem, że delikwent jest niewinny, choć pewien związek ze sprawą faktycznie miał.

W obu serialach istotną rolę odgrywa samotny domek w lesie, ale to już motyw nie na tyle charakterystyczny, żeby przesądzać, czy to celowe nawiązanie. Można się natomiast zastanawiać nad postacią Clausena: policjant przysłany z centrali dla rozwikłania sprawy, z którą lokalna policja sobie nie radzi, sam zmagający się ze wspomnieniem o osobistej stracie – to przecież tak samo jak Cooper w TP, a i nazwisko brzmi dość podobnie. Pod wszystkimi innymi względami Clausen stanowi jednak przeciwieństwo Coopera – jak tamten był jowialny, rozmowny i szybko skracający dystans, tak ten zimny i małomówny, zraża do siebie większość rozmówców (cecha notabene mocno niewskazana w zawodzie śledczego); o tamtym wiedzieliśmy wszystko, o tym dostajemy tylko strzępki informacji; tamten był głównym bohaterem, ten trzecioplanowym – i tak dalej. No ale nie wszystkie odwołania muszą być przecież ostentacyjne i jednoznaczne.

Z innych dzieł kultury, Dark odwołuje się także do Biblii. Co prawda wiele z tych nawiązań jest zbyt oczywiste i banalne, żeby się nimi zajmować: nie muszę chyba nikomu tłumaczyć, kim w Biblii byli Jonasz, Noe, Adam i Ewa, ani jak to się ma do ról ich imienników w serialu; nie muszę też chyba informować, że święty Krzysztof, którego przedstawia medalik przewijający się przez fabułę, jest patronem podróżników; tym bardziej nie muszę dodawać, że 33 lata to według tradycji czas życia Jezusa, bo zostało to wyraźnie powiedziane w samym serialu.

Warto natomiast zwrócić uwagę, że wehikuł Evy zapewne nieprzypadkowo ma kształt i rozmiar jabłka. Tym bardziej nieprzypadkowa jest jego rola w zakończeniu – to za jego sprawą bohaterowie opuszczają swoje światy, by już tam nie powrócić, co można uznać za aluzję do wygnania z Raju. Byłoby to jednak wygnanie a rebours – raz, że z własnej woli, dwa, że stanowi ono koniec, a nie początek historii, dodatkowo następuje po apokalipsie, a Jonas i Martha jeszcze nie są Adamem i Ewą – i w wyniku tej wyprawy już nimi nie zostaną. A do tego „Raj” to tytuł ostatniego odcinka, co sugeruje, że jest nim trzeci świat – czyli nie było to wygnanie, tylko wręcz przeciwnie. Wszystko dokładnie na odwrót. Pytanie tylko, kto w takim razie miałby być wężem?

Druga sprawa: skoro Adam, Eva i Jonas to imiona biblijne, co z Marthą? Cóż, jedyna Marta występująca w Biblii, to Marta z Betanii – siostra Łazarza i Marii, parokrotnie wspomniana w Ewangeliach Jana i Łukasza – odgrywająca jednak trzeciorzędną rolę i w niczym nie przypominająca swojej serialowej imienniczki. Nie chce mi się wierzyć, żeby twórcy, tak chętnie używający symbolicznych imion (o czym jeszcze będzie poniżej), akurat tej kluczowej postaci nadali pierwsze lepsze imię z kalendarza, ale żadnej sensownej interpretacji nie potrafię znaleźć. Może szukam w niewłaściwym miejscu?

Najbardziej frapujący jest jednak jej syn, będący prawdopodobnie alegorią… Boga. Brzmi niedorzecznie? Owszem, ale przyjrzyjmy się: nigdy nie poznajemy jego imienia („Nie będziesz brał imienia pana Boga swego nadaremno”), w drzewie genealogicznym w siedzibie Evy przedstawia go symbol nieskończoności, występuje w trzech osobach, stoi ponad czasem (w podwójnym sensie: nie tylko podróżuje w czasie, ale też dzięki swojej potrójności zawsze z góry wie, co się zaraz wydarzy) i zajmuje się pociąganiem za sznurki historii, wygłaszając przy tym patetyczne moralizatorskie przemowy…

Z drugiej strony – Bóg jako syn Adama i Ewy? Niby nie byłoby to całkiem od rzeczy, skoro fabuła tworzy zamknięty cykl (jak również genealogia, więc jest on zarazem ich przodkiem), trochę to jednak zgrzyta. Ale można podejść do kwestii rodzicielstwa inaczej: Jonas i Martha brzmią prawie jak Józef i Maria, prawda? Dodatkowo Jonas przybył do Marthy z innego świata, a w wyniku rozdwojenia ścieżki mamy dwóch Jonasów, z których tylko ten drugi pozostał potem przy życiu, więc jednocześnie jest i nie jest ojcem jej syna – brzmi znajomo? Co więcej, wkrótce po spłodzeniu dziecka Jonas i Martha trafiają na krótko na pustynię, w czym można by się dopatrywać (trochę już na siłę) analogii z ucieczką do Egiptu. Ale znowu: Adam jako Herod? Hmm.


Tyle w kwestii interpretacji, przejdźmy do ciekawostek. Na początek graf genealogiczny (bo drzewem tego nie można nazwać) bohaterów serialu:

Genealogia

Następnie diagram próbujący (bezskutecznie, wobec psującej wszystko cykliczności, ale doceńmy próbę) opisać poziom genetycznego pokrewieństwa między nimi:

Genetyka

Oraz linia życia walizkowego wehikułu czasu:

Wehikuł


Szczegóły, których na pewno nie zauważyliście:

  • Hotel Reginy mieści się w dawnej rezydencji Dopplerów.
  • Na jednym z kadrów zamieszczonych wyżej w notce (na początku spoilerów) widać w tle bliźniaczki ze „Lśnienia”. To musiało być ciekawe przedstawienie.
  • Kiedy na początku drugiego sezonu Hannah pyta Jonasa, po co wrócił, ten milknie i patrzy w podłogę – dopiero przy powtórnym oglądaniu można zauważyć, że miejsce, w które patrzy, to miejsce śmierci Marthy.
  • Kilian istnieje także w świecie Jonasa – pojawia się w szkolnym przedstawieniu na początku serialu. Co więcej, jego charakteryzacja w obu światach zapowiada to i owo:
    Kilian
  • Martha we wspomnianej sztuce gra Ariadnę, a w jaskini znalezienie drogi do portalu ułatwia czerwony sznurek – oczywista alegoria nici Ariadny.
  • Martha ma bliznę raz na lewym, raz na prawym policzku, w zależności od świata, w którym się znajduje – ma to wskazywać, że światy są swoimi odbiciami, ale trochę nie trzyma się kupy, bo w takim razie bohaterowie poza swoimi światami powinni też widzieć wszystko na odwrót, a nikt o niczym takim nie wspomina.
  • Wehikuły czasu w pierwszym świecie tworzą kulę ciemności w momencie uruchomienia, natomiast wehikuł z drugiego świata tworzy błyski światła – czyżby podprogowa sugestia, kto stoi po stronie światła, a kto po stronie ciemności?
  • Aktorzy grający średniego i starego bezimiennego, to ojciec i syn.
  • Na oficjalnej stronie serialu można znaleźć m.in. podstronę o Torbenie, z linkiem do upragnionego wyjaśnienia, co mu się stało w oko – ale link nie działa…

Trójka to symboliczna liczba, co „Dark” podkreśla na wiele sposobów (potrójne przejście w jaskinii, trzy światy, trzy sezony itd.), nic więc dziwnego, że wiele rzeczy zdarza tu się trzykrotnie:

  • Trzy razy Ulrich zdradza żonę (Katharinę z Hannah w dwóch światach, Hannah z Charlotte w świecie Evy).
  • Trzy razy Egon zatrzymuje Ulricha (młodego w 1986, średniego w 1953, starego w 1987), za każdym razem niesłusznie.
  • Trzy razy Hannah jest w ciąży (z Egonem w świecie Adama, z Ulrichem w świecie Evy, z Torbenem w oryginalnym świecie).
  • Trzy razy dziecko zabija rodzica (Noah Bartosza, Jonas Hannę, Claudia Egona – niechcący, ale jednak).
  • Trzy razy Adam zabił Marthę/Evę (tę ze swojego świata, tę z rozmycia kwantowego i starą – to ostatnie zabójstwo w serialu ostatecznie nie następuje z powodu oszukania przeznaczenia przez Claudię, ale Eva pamięta ze swojej młodości, że do niego doszło).
  • Trzy razy młody Jonas spotyka średniego siebie, tyleż razy spotyka siebie starego.
  • Trzy razy widzimy, jak Jonas i Martha uprawiają seks – we śnie Jonasa, we śnie Marthy i na jawie.
  • Trzy osoby giną poza swoimi światami (Jonas, Martha i druga Claudia).
  • Trzy osoby zabija bezimienny (Bernd Doppler, sekretarka w elektrowni i Gustav Tannhaus).
  • Trzech chłopców porywa i zabija Noah.

I jeszcze trochę o magii imion:

  • H.G. Tannhaus występuje wyłącznie pod inicjałami, które nawiązują do H.G. Wellsa – znanego m.in. z książki „Wehikuł czasu”.
  • Jego syn i synowa nazywają się z kolei Marek Tannhaus i Sonja – anagram od „Jonas”.
  • Wszystkie dzieci Ulricha mają imiona na „M” – prawdopodobnie na cześć Madsa.
  • Noah po powrocie z przyszłości przybrał nazwisko Tauber, co po niemiecku oznacza „głuchy” – ewidentny hołd dla Elizabeth.
  • Koniec jest początkiem: Hannah wypowiada pierwsze (poza narracją z offu we wstępie) i ostatnie zdanie w całym serialu, a jej imię to palindrom.
  • Fun fact: chłopczyk, który zagrał małego Jonasa w scenie tunelowej, naprawdę ma na imię Jonas.

Hannah
Jedna z niewyjaśnionych zagadek serialu: jak to się stało, że taka urocza dziewczynka wyrosła na takie podłe babsko?

Jeśli komuś tego wszystkiego jeszcze mało (witamy na oddziale zamkniętym, pozwolą państwo przodem), polecam kanał na Reddicie, z którego zaczerpnąłem sporą część powyższych odkryć.

Na koniec zauważmy, że za trzydzieści lat będziemy mogli porównać rzeczywisty wygląd aktorów w starszym wieku z wyglądem ich starszych wersji w serialu – co jeszcze raz potwierdza starą mądrość ludową, że aby przenieść się w przyszłość, wystarczy poczekać…


Komentarze

Skomentuj na Facebooku

Podobne wpisy