Cichy Fragles

skocz do treści

Bodies

Dodane: 11 stycznia 2024, w kategorii: Varia

Z nowym rokiem nowym krokiem – postanowiłem więc, że albo w końcu rozruszam tę stronę, albo odpuszczę sobie na dobre. Oczywiście postanowienia noworoczne są po to, żeby o nich zapominać po tygodniu i podejmować ponownie w przyszłym roku, więc możliwe, że i tutaj tak się skończy.

Tradycyjnych podsumowań roku nie chce mi się robić – wypadałoby zresztą podsumować dwa lata, bo poprzednio tego nie zrobiłem, więc tym bardziej mi się nie chce. Zamiast tego będzie kilka notek o różnych niedawno przeczytanych/obejrzanych/ogranych rzeczach, na temat których akurat mam coś do powiedzenia.

Ponieważ nic tak nie ożywia akcji jak kilka trupów, zacznijmy od serialu, który ma je poniekąd już w tytule: „Bodies”. Trupy na dzień dobry dostajemy cztery, wszystkie w tym samym zaułku w Londynie, ale w różnych latach – od 1890 do 2053. Wszystkie to ewidentnie ten sam facet, z tą samą raną postrzałową, więc mamy do czynienia z podróżami w czasie – o czym czwórka detektywów z różnych epok oczywiście nie może wiedzieć, ale oczywiście niektórzy się dowiedzą.

Mimo wielu podobieństw (niezidentyfikowany trup z dziwnymi obrażeniami, awaria elektryczności w momencie jego pojawienia się, tajemnicze postacie, które wydają się wiedzieć coś więcej, zapowiedzi nadchodzącej katastrofy, spisek ciągnący się przez stulecie) nie są to jednak klimaty z „Dark”, ani nie ta kategoria wagowa. Historia jest tu bez porównania prostsza, za to bardziej dynamiczna.

Niestety też bez porównania słabiej skonstruowana – w fabule roi się od dziur wielkości pięści (np. skąd się wzięła ta cała bomba?) i trudno nie odnieść wrażenia, że twórcy mieli początkowo większe ambicje, ale kasy nie starczyło, więc okroili historię jak mogli. Dlatego może tak po macoszemu jest potraktowany wątek przyszłościowy: świat ledwo naszkicowany, o reżimie wiemy w zasadzie tylko tyle, że istnieje, a Iris – potencjalnie najciekawsza postać – nie dostaje prawie żadnego pola do popisu. Ale nawet to nie tłumaczy oczywistych nielogiczności (np. jakim cudem po wydarzeniach z szóstego odcinka bohaterowie nadal mają dostęp do wehikułu?), więc chyba scenarzysta po prostu zawalił sprawę.

Przede wszystkim jednak (i właśnie dlatego o tym piszę) ten serial to pełne bingo najbardziej drażniących mnie motywów związanych z podróżami w czasie.

Po pierwsze: wehikuł przenosi tylko ludzi, ale żadnych przedmiotów. No bo wiecie, ludzkie ciało najwyraźniej składa się z jakichś zupełnie innych atomów niż reszta wszechświata, dlatego tylko ono się przenosi, a wszystko inne magicznie się rozpływa w czasoprzestrzeni. Motyw najbardziej znany z „Terminatora”, gdzie zresztą od razu został on bezsensownie zakwestionowany – skoro można przenieść w czasie robota pokrytego sztuczną skórą, to co za problem zrobić pojemnik z takiej skóry i przenieść w nim cokolwiek? W „Bodies” jest to bardziej konsekwentne, ale też nie do końca – tatuaż przecież nie jest naturalną częścią ciała.

Po drugie: logika kołowa. Liczne wydarzenia dzieją się, ponieważ się dzieją, w tym praktycznie cały wątek roku 1941: ukrywanie ciała i pozbywanie się świadków nie ma najmniejszego sensu, skoro nikt na świecie nie jest w stanie zidentyfikować zwłok ani powiązać sprawy z kimkolwiek. Jedynym uzasadnieniem dla tych działań jest chęć popchnięcia Whitemana do zabójstw, które jednak także nie są do niczego potrzebne – poza wypełnieniem tego, o czym Mannicks wiedział z przyszłości, że się stało. Tego typu błędne koła bywają zabawne, ale generalnie jest to sztuka dla sztuki – oraz sposób na generowanie wątków z niczego.

Po trzecie: przeszłości nie da się zmienić i wszelkie działania w tym kierunku są daremne, bo historia zawsze magicznie znajduje jakiś sposób, żeby mimo wszystko popłynąć z góry ustaloną ścieżką – ale na końcu się okazuje, że jednak się da. Czasem ten motyw ma jakieś mniej lub bardziej przekonujące uzasadnienie (np. rozdwojenie linii czasu w „Dark”), w tym przypadku nie ma żadnego. Da się, bo scenariusz wymaga, po co drążyć temat. A że taki twist fundamentalnie podważa logikę świata przedstawionego, to przecież nikogo nie obchodzi.

Po czwarte: magiczne ponadczasowe aktualizacje. Ktoś wyskrobał coś na murze sto lat temu, ale jeszcze wczoraj tego nie było – no bo wiadomo, wczorajszy dzień był w poprzednim odcinku, a on to naskrobał dopiero w obecnym. Jakby tego było mało, kilkadziesiąt lat później kolejny gość też tam coś doskrobał od siebie – i to też pojawia się w przyszłości dopiero po tym, jak to zrobił w serialu. Rozwiązanie niefajne także z punktu widzenia narracji – przecież po to właśnie wymyślono podróże w czasie, żeby nie musieć trzymać się niewolniczo chronologii.

Po piąte: ignorowanie efektu motyla – w ostatnim odcinku wręcz prowokacyjne. Bohaterowie lekko zmienili przeszłość, po czym kilkadziesiąt lat później efekty tej zmiany ciągle są symboliczne, dotyczące tylko dwóch osób, a wszystko inne (nie tylko dookoła, ale nawet w ich życiu, które na zdrowy rozum powinno się było zmienić nie do poznania) pozostaje całkowicie niezmienione, z dokładnością do wypowiadanych słów. A potem przez kolejne kilkadziesiąt lat już nawet tej różnicy nie ma, tylko jeden ukryty przedmiot czeka na swoją rolę w scenariuszu (no i też nikt go przez te lata nie zauważył, podobnie jak napisów na murze). W ogóle ostatni odcinek to seria niedorzecznie nieprawdopodobnych zdarzeń, odwracających logikę z trzeciego punktu – jak wcześniej nie dało się zmienić przeszłości, tak teraz nie da się tej zmianie zapobiec.

Wszystkie te rozwiązania mają oczywiście sens narracyjny – czasem mniejszy, czasem większy, wiele historii o podróżach w czasie zwyczajnie nie mogłoby się bez nich obejść – ale jeśli nie kręcimy absurdalnej komedii, to wypadałoby ograniczać tego typu chwyty do niezbędnego minimum. Tymczasem „Bodies” używa ich ile może, w większości przypadków bez żadnej potrzeby, a czasem wręcz z oczywistą szkodą dla fabuły: w ostatnim odcinku mamy tak ostentacyjne dążenie na siłę i na przekór logice do uratowania wszystkiego w Ostatnim Możliwym Momencie (najbardziej zajechany motyw świata, no i bardzo ironiczne jest używanie go w historii o podróżach w czasie), że dramaturgia tylko na tym traci – trudno mówić o jakimkolwiek zaskoczeniu, gdy jesteśmy do niego starannie przygotowywani.

Wiem, maruda jestem straszna, a w dodatku nałogowo czepiam się rzeczy, którego nikogo innego nie obchodzą. Cóż, co jak co, ale to się na pewno w nowym roku nie zmieni – mogę to przewidzieć nawet bez wehikułu czasu.


Skomentuj na Facebooku

Podobne wpisy