Miniankieta: Ile dzieci macie/planujecie i co, jeśli nie te 500 złotych, by Was skłoniło do zwiększenia tej liczby?
Odpowiedzi „zero” i „nic” też się liczą;-).
Miniankieta: Ile dzieci macie/planujecie i co, jeśli nie te 500 złotych, by Was skłoniło do zwiększenia tej liczby?
Odpowiedzi „zero” i „nic” też się liczą;-).
Gdybyście mogli wysłać w przeszłość (powiedzmy dziesięć lat temu, ale może to być inny okres, co kto woli) list do samego siebie, co byście w nim napisali?
Dla uproszczenia załóżmy, że kwestia wiarygodności listu nie będzie problemem – cokolwiek napiszemy, jakimś magicznym sposobem nasze młodsze wcielenie będzie mieć pewność, że to autentyczna wiadomość z przyszłości od samego siebie, i potraktuje ją poważnie.
Żeby jednak nie było za prosto, nie można tam przekazać żadnych konkretnych informacji o późniejszych wydarzeniach, więc odpadają wiadomości o wynikach losowania Totolotka czy kursach walut, jak również teksty typu „kupuj BitCoiny, dopóki nie przekroczą stu dolarów” (zresztą efekt motyla i tak by automatycznie unieważnił większość z nich). Krótko mówiąc, w grę wchodzą tylko rady o charakterze ogólnym.
Co zatem byście sobie napisali?
Tak sobie ostatnio pomyślałem: czemu właściwie recenzuję tylko książki, a nie np. gry? Hmm, pewnie dlatego, że gram niewiele i zwykle w starocie porosłe mchem – ale liczy się jakość, nie ilość, a skoro w przypadku książek nie przejmuję się ich wiekiem, to czemu w przypadku gier miałoby mnie to powstrzymywać? Zatem spróbujmy.
Zaczyna się nieszczególnie: w telewizji nawijają coś o wojnie, przebitka na laskę medytującą pod drzewem, z nieba spadają potwory, laska biegnie włączyć osłonę, ale okazuje się, że nie zapłaciła za prąd i osłona nie działa – potwory lądują zatem przed domem i zanim dowiemy się, o co tu właściwie chodzi, musimy je wytłuc. Mało subtelne wprowadzenie.
Trzyma mnie i trzyma. Któryś tydzień. Naprawdę chciałbym coś napisać, ale ni cholery nie idzie.
Nie pomogła przerwa świąteczna, nie pomogło machnięcie ręką i oddech od blogowania, nie pomogło szukanie inspiracji w Tytusach ani Lapidariach, nie pomogło guglanie tytułowej frazy…
Co robić? Jak żyć?
Za tę przemianę – z odkrywcy w wykonawcę poleceń – dziecko słono płaci. Traci wewnętrzną motywację, która kazała mu niestrudzenie poznawać świat, próbować, tworzyć. Działa już tylko napędzane motywacją zewnętrzną: kijem i marchewką. Z roku na rok w szkole coraz więcej jest żmudnej, przymusowej roboty, coraz więcej więc potrzeba kijów i marchewek. Potem nauczyciele zastanawiają się na konferencjach, jak zmotywować uczniów do nauki. Czyli jak przywrócić im to, co szkoła zniszczyła!
Cytat z wywiadu, którego absolutnie nie wolno przegapić – zwłaszcza, że te wszystkie herezje wygłasza doradczyni minister edukacji, co daje jakąś wątłą nadzieję, że jakieś zmiany w naszym systemie więziennictwa dla dzieci są jednak możliwe…
W przerwie od poważniejszych działań wystrugałem sobie prostą gierkę logiczną. Prostą w sensie prostoty zasad, ale bynajmniej nie poziomu trudności, wręcz przeciwnie [demoniczny śmiech]. Mamy planszę złożoną z różnokolorowych trójkątnych pól; klikając w pole zmieniamy jego kolor w cyklu czerwony-zielony-niebieski (stąd nazwa gry), ale to samo dzieje się z polami sąsiednimi. Cel – doprowadzić do tego, żeby wszystkie pola miały ten sam kolor, obojętnie który.
W gierkę można zagrać tutaj, a po zagraniu proszę o komentarz – wszelkie uwagi, nawet niekonstruktywne, będą dla mnie bardzo cenne.
W latach 90-tych mieliśmy wiele pism o grach, praktycznie każde z nich było otoczone przez swoich czytelników mniejszym lub większym kultem, ale z pewnością żadne na ten kult nie zasługiwało bardziej niż Secret Service. Do wyznawców, jak nietrudno zgadnąć, należałem, więc chociaż od lat nie kupuję żadnych branżowych gazet, w zbiórce na reaktywację bez wahania wziąłem udział… i w nagrodę musiałem poczekać na swój egzemplarz dwa dni dłużej, niż gdybym po prostu kupił go w kiosku. Bardzo nieładnie ze strony wydawców, że nie zaczęli wysyłki dla wspierających odpowiednio wcześniej, no ale tyle pomyj już za to na nich wylano na Fejsie, że nie będę dokładać. Grunt, że przesyłkę w końcu dostałem – i oczywiście nie mógłbym jej nie zrecenzować.
Papież jest według dogmatu nieomylny, a dogmaty są z definicji nienaruszalne, tzn. nie można ich anulować ani modyfikować. Co zatem, jeśli papież oznajmi (ex cathedra i w ogóle), że się pomylił?
Grając: ech, już lepiej coś pokoduję.
Kodując: ech, już lepiej napiszę coś na bloga.
Pisząc: ech, już lepiej w coś pogram.
…i tak upłynął kolejny zupełnie niekonstruktywny weekend. Ech, już lepiej pójdę spać.
Znowu wpis okolicznościowy, ale co zrobić, jak się nawinęła druga okrągła rocznica w ciągu tygodnia – i również jest to rocznica wielkiego sukcesu, więc grzech nie uczcić. Zwłaszcza jak się jest stałym czytelnikiem Wyborczej od prawie dwudziestu lat z tych dwudziestu pięciu (wcześniej byłem za mały).
Co tu jednak można napisać, co by już nie zostało napisane ze sto razy? Cóż, to jedna z miar sukcesu – Wyborcza nie tylko przewodzi polskiej debacie publicznej, ale i sama jest jej tematem. Co prawda zwykle jako wcielenie zła wszelkiego, ale wrogowie to również miara sukcesu – zwłaszcza z prawej strony zieje ewidentna zawiść, że to ten wstrętny Michnik ma najlepszą gazetę, a nie my, niezależni i niepokorni.
A dlaczego to właśnie Michnikowi się udało? Przyczyn można wymienić wiele: Gadomski, Jagielski, Kossobudzka, Kublik, Orliński, Radziwinowicz, Samcik, Stec, Wajrak, Zawadzki… Krótko mówiąc, kadry decydują o wszystkim, a Wyborcza zawsze potrafiła przyciągać najlepszych, pełnych twórczej energii pasjonatów w swoich dziedzinach – w przeciwieństwie do zazdroszczących jej mediów prawicowych, które znakomicie przyciągają tylko pasjonatów politycznych nawalanek. Poza tym Wyborczej, zgodnie z jej mottem, nie jest wszystko jedno – rozliczne akcje społeczne typu „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą” czy „Ludzie wolności”, mają większy i trwalszy wpływ na rzeczywistość niż wszelka doraźna pisanina – tego również konkurencja nie potrafi albo jej się nie chce.
Oczywiście żaden sukces nie jest bez skazy – Wyborcza zaliczyła w swojej historii niejedną wpadkę i niejedno potknięcie, których nie będę tu wymieniać (komentatorzy na pewno radośnie mnie w tym wyręczą), od lat boryka się z malejącą sprzedażą, a i dzisiejszą rocznicę uświetnia tekstem mocno samokrytycznym. Ale i to przecież jedna z przyczyn jej sukcesu – zdolność do autorefleksji, której u konkurencji próżno szukać. Mimo postępującego upadku prasy papierowej wierzę zatem, że za kolejne ćwierć wieku Wyborcza nadal będzie czołowym polskim medium – a jej konkurenci nadal będą się zastanawiać, jak ten stan rzeczy zmienić.
Co rzekłszy, idę czytać dzisiejszy numer:-).
Jeśli szukasz czegoś konkretnego, skorzystaj z wyszukiwarki.
Jeśli nie bardzo wiesz, czego szukasz, możesz przejrzeć najlepsze wpisy lub archiwum.