Cichy Fragles

skocz do treści

Król bólu #3 (Jacek Dukaj)

Dodane: 20 maja 2012, w kategorii: Literatura

okładka (Wydawnictwo Literackie)

Część pierwsza
Część druga

Crux

Polska AD 2054 ciągle nie jest normalnym krajem – przynajmniej nie w świetle dzisiejszych wyobrażeń o normalności. Postępy nanotechnologii przyniosły wprawdzie powszechny dobrobyt, ale też równie powszechne bezrobocie i skrajne rozwarstwienie społeczeństwa – miażdżąca większość prowadzi pustą, bezcelową egzystencję w blokowiskach (zwanych socjaliskami), mając o swój los pretensje do całego świata, ale ani myśląc czegokolwiek zrobić w kierunku jego odmiany; nieliczna elita natomiast bawi się w odtwarzanie Rzeczypospolitej szlacheckiej, z tytułomanią, heraldyką, kodeksem honorowym, pojedynkami i całym dobrodziejstwem inwentarza. Obie sfery, jak nietrudno zgadnąć, praktycznie się nie stykają, niewiele o sobie wiedzą i wzajemnie sobą gardzą.

Główny bohater należy do elity i z pospólstwem się nie zadaje – ale gdy jego ojciec zostaje ciężko ranny w pojedynku, a lekarze nie są w stanie mu pomóc, trzeba się brzytwy chwytać. Tytułowy Crux, mityczny mesjasz socjerów, podobno może wszystko, nawet umarłych przywracać do życia – co nasz bohater uważa za totalną bzdurę, ale ulega perswazji i postanawia spróbować go odszukać. Wyprawa do socjaliska potoczy się jednak całkowicie inaczej niż oczekiwał, a Crux, jak się okaże, istnieje, jest nie byle kim i ma – żeby tu za wiele nie zdradzić – bardzo ambitne i dalekosiężne plany, które wyższym sferom niezbyt się spodobają. Inna rzecz, że socjerom na dłuższą metę pewnie jeszcze bardziej.

Opowiadanie pierwotnie zostało opublikowane osiem lat temu w zbiorze „PL+50” zawierającym literackie wyobrażenia Polski za 50 lat. W praktyce większość z nich zawierało raczej satyry na Polskę współczesną i „Crux” nie był wyjątkiem. Przedstawioną tu wizję trudno uznać za prawdopodobną – 80% bezrobocia to zupełna fantazja, podobnie upadek kulturalny i moralny tak wielkiej części społeczeństwa do poziomu dzisiejszego marginesu. Alegoria jest za to czytelna: postawa socjerów to karykatura ówczesnego elektoratu Samoobrony – ciemny lud wierzący w cuda, wykazujący skrajnie roszczeniową postawę i obwiniający bogatszych za wszelkie zło, ze szczególnym uwzględnieniem swojej biedy – skądś to niewątpliwie znamy. Dodajmy do tego nazywanie ludowych watażków lepperami (małą literą, bo to już rzeczownik pospolity) i frazy typu „w jego żyłach krew Szeli, Gierka i Leppera” (lud o Cruksie), a przymrużenie oka staje się oczywistą oczywistością.

Sprowadzanie tego utworu do satyry byłoby jednak niesprawiedliwym uproszczeniem – postać Cruxa z całą pewnością żadną polityczną aluzją nie jest, a jego diagnozom, stawianym w błyskotliwym dialogu z głównym bohaterem, nie można odmówić uniwersalności. A już pomijając wszystko inne, jest to po prostu fajne opowiadanie, z wartką akcją (co u Dukaja nieczęste), zręcznie budowanym klimatem i nieszablonowym zakończeniem. Tylko jako prognoza dla Polski mało wiarygodne, tym bardziej, że jedno z przewidywań już zdążyło upaść – ikoną ewentualnych przyszłych socjerów na pewno już się nie stanie Lepper, prędzej Kaczyński. Ale kto by to w 2004 przewidział…

Ocena: 5-


Serce mroku

Alternatywna przyszłość, w której wciąż istnieje Trzecia Rzesza i ZSRR, walczące z USA i Japonią o władzę nad światem. A nawet nad wszechświatem, bo to już era kolonizacji odległych planet. Jedną z nich jest Mrok – planeta nazwana tak dla grubej pokrywy chmur, które całkowicie zaciemniają jej powierzchnię. Mimo to istnieje tam bujne życie, w jakiś sposób obywające się bez światła, a planeta jest systematycznie kolonizowana przez wszystkie wspomniane mocarstwa.

Główny bohater – niemiecki oficer – dostaje tam zadanie specjalne: odnaleźć w dżungli polskiego Untermenscha, który jakiś czas temu uciekł swoim panom i zaczął siać zamęt, nadając przez radiostację wichrzycielskie odezwy i prowokując akty sabotażu. Wszelkie próby namierzenia go i bombardowania dżungli spełzły na niczym, więc trzeba próbować inaczej. Wędrówka przez gąszcz pośród słabo lub w ogóle jeszcze nieznanych form życia do łatwych i bezpiecznych nie należy – już niejeden zginął tam bez wieści – ale sprawa naprawdę się skomplikuje, kiedy się okaże, że dżungla ma również inteligentnych mieszkańców, a wspomniany Polak stał się ich przywódcą…

Tak tytuł, jak i fabuła budzi wyraźne skojarzenia z „Jądrem ciemności” – i są to skojarzenia jak najbardziej trafne, choć do oryginału ma się to mniej więcej tak, jak „Czas apokalipsy” (do którego zresztą nawiązuje cytat na początku utworu), czyli luźno, a zakończenie już zupełnie od niego odstaje. Przeróbka ciekawa, na plus należy policzyć mroczny (nomen omen) klimat – notabene autor zaleca „czytać przy muzyce zespołu Rammstein”, do czego się wprawdzie nie zastosowałem, ale niewątpliwie byłby to dobry pomysł. Minusów jakichś konkretnych w zasadzie nie stwierdziłem, ale ogólnie rzecz biorąc jakoś mnie to specjalnie nie zachwyciło – ciekawy pomysł, ciekawa realizacja, przeczytać warto, ale szału nie ma. Cóż, może powinienem był jednak włączyć tego Rammsteina na czas lektury;-).

Ocena: 4+


Aguerre w świcie

To opowiadanie, opublikowane wcześniej w „Wizjach alternatywnych 3”, jak mało które wrzuca nas od razu na głęboką wodę – albo się połapiemy w realiach, wydedukujemy co trzeba i nadążymy za autorem, albo utoniemy, a przynajmniej się pogubimy. Rzecz się bowiem dzieje w odległej przyszłości, z rzeczywistością wirtualną tak płynnie mieszającą się z realnym światem, że chwilami trudno oddzielić jedno od drugiego, z wieloma innymi wymyślnymi supertechnologiami, a przede wszystkim z xenotykami – ludźmi, którzy dzięki specjalnym zabiegom medycznym uzyskali zdolność manipulowania czasoprzestrzenią. Zdolność tak potężną i niebezpieczną, że wszyscy ją posiadający muszą mieć wszczepione implanty kontrolujące (i w razie potrzeby wyciszające) ich emocje, a oprócz tego są zrzeszeni w quasi-zakonie, rządzącym się bardzo ścisłymi regułami – wszystko, żeby zminimalizować ryzyko, że komuś z nich przyjdzie do głowy jakiś szalony pomysł.

Oczywiście stuprocentowo skutecznych zabezpieczeń nie ma, o czym Aguerre – lider xenotyków – przekonuje się, gdy prywatne śledztwo w sprawie morderstwa prowadzi go do odkrycia, że jeden z jego podwładnych rozkręcił na boku (czytaj: gdzieś na drugim końcu galatyki, bo xenotyków nie ogranicza nawet prędkość światła) tajne przedsięwzięcie zmierzające do… No właśnie, do czego może posłużyć gigantyczny komputer o nieskończonej (!) mocy obliczeniowej? Jak się w swoim czasie okaże, przede wszystkim do rozgryzienia jednej z największych tajemnic Wszechświata, ale przy okazji także do złamania jednej z fundamentalnych reguł zakonu, co nieuchronnie zwiastuje schizmę i grozi katastrofalnymi konsekwencjami. Gra, którą toczy Aguerre ze swoimi oponentami, ma więc gigantyczną, chciałoby się wręcz powiedzieć kosmiczną stawkę.

Zakończenie jest jednak, w stosunku do tej stawki, zaskakująco stonowane i mało efektowne – jakby w kontraście do mocnego początku. Cały środek szczęśliwie jednak nie pozostawia wiele do życzenia – wizja świata ciekawa i oczywiście starannie przemyślana, fabuła wciągająca jak chodzenie po bagnach, teorie naukowe bohaterów bardzo pomysłowe – tylko język chwilami sztywny i drętwy, szczególnie w napuszonych dialogach, brzmiących prawie jak wykłady (częsty grzech wczesnych utworów Dukaja). Więcej grzechów nie pamiętam (dobra, parę by się znalazło, ale nie chcę się czepiać szczegółów), opowiadanie polecam – jednocześnie przypominając początkowe ostrzeżenie, że taryfy ulgowej tu nie ma, więc mięczakom dziękujemy;-).

Ocena: 5


Piołunnik

Alternatywna wizja katastrofy czarnobylskiej: w pobliżu elektrowni rozbił się niezidentyfikowany obiekt latający, a awarię reaktora władza sztucznie wywołała, żeby mieć pretekst do odcięcia okolicy od świata i ukrycia prawdy. Grubymi nićmi szyte, ale i tak na niewiele się to zdaje, bo wokół tajemniczego obiektu zaczynają się dziać dziwne rzeczy – zmarli wracają do życia, poczynając od „najświeższych”, stopniowo pojawiają się ludzie z coraz dawniejszych epok, a zasięg zjawiska systematycznie się poszerza i po paru dniach ogarnia Polskę. Główny bohater, esbek, dostaje w związku z tym tajną misję do wykonania w Krakowie, ale dotarcie tam z Warszawy okazuje się nie lada wyzwaniem, jako że zmartwychwstający przodkowie to zwykle żołnierze polegli w którejś z naszych licznych wojen czy powstań, po wyjściu z grobów jak gdyby nigdy nic kontynuujący swoją walkę.

No właśnie, a co z cywilami, którzy przecież nawet w najkrwawszych czasach stanowili zdecydowaną większość? Czemu nasz esbek dopiero w końcówce wreszcie na jakichś trafia? Jaki sens ma cała jego wyprawa, skoro zadanie do wykonania jest banalne i może się nim zająć każdy, a SB przecież musi mieć ludzi w Krakowie? Jaki w ogóle sens ma to zadanie, poza pokazaniem czytelnikowi, że SB była zła i antypolska? No dobrze, nie czepiajmy się już szczegółów, utwór z pewnością należy traktować metaforycznie – ale co w takim razie autor miał na myśli? Trudno orzec, a przynajmniej mi się nie udało zgłębić tej metafory – przez dłuższy czas wygląda to na kpinę z odgrzewanej w nieskończoność martyrologii, ale na końcu mamy nagle przeskok do czasów prasłowiańskich, który taką interpretację psuje i pozostawia tylko pytanie „Hę?”.

Owszem, czyta się to bardzo dobrze, z całego zbioru ten utwór jest napisany najlżejszym stylem – poza tym jednak niewiele dobrego można o nim powiedzieć. Gdyby wyjściowy pomysł potraktować bardziej serio, mogłoby z tego wyjść ciekawe i oryginalne zderzenie z historią – a tak mamy tylko jakąś patriotyczną noc żywych trupów i poczucie niewykorzystanej szansy.

Ocena: 4


Podsumowanie

Nie, to już nie jest tytuł opowiadania;-).

Mam problem z jednoznaczną oceną tego zbioru – dwa wybitne teksty na początku („Linia oporu” i „Oko potwora”) mocno rozbudzają apetyt i podnoszą poprzeczkę, ale potem nic już tego poziomu nie osiąga, w dodatku z pozostałych opowiadań dwa najlepsze („Aguerre w świcie” i „Crux”) już wcześniej czytałem. Wobec tych mieszanych uczuć można by się odwołać do matematyki, która sugeruje 5-, ale z drugiej strony wspomniane dwa początkowe utwory to prawie połowa tomu, więc może należałoby raczej policzyć średnią ważoną – albo po prostu stwierdzić, że ważniejsze dla oceny jest to, co najlepsze, a nie jakaś tam średnia. Zresztą – ocena oceną, a każdy fan Dukaja i tak musi to przeczytać i już.

Łączna ocena: 5

Inne tego autora: Lód, Wroniec


Podobne wpisy