Cichy Fragles

skocz do treści

Dlaczego większość nie musi mieć racji

Dodane: 24 kwietnia 2016, w kategorii: Polityka, Przemyślenia

„Co z ciebie za demokrata, skoro nie popierasz demokratycznie wybranego rządu” – taki argument, w tej czy innej formie, zdarzyło się usłyszeć chyba każdemu, a przez ostatnie pół roku szczególnie przybrał on na popularności. Nawet sam rząd chętnie go używa, oskarżając organizatorów antyrządowych demonstracji o niezdolność do pogodzenia się z wynikami wyborów. Nonsensowność tego argumentu zawsze wydawała mi się oczywista, ale z jakiegoś powodu dla wielu ludzi oczywiste to nie jest – i to nie tylko ludzi tego sortu, który aktualnie nami rządzi. Nawet Leszek Kołakowski, intelekt wszak niepospolity, zabłysnął kiedyś niezbyt mądrym bon motem: „Jeżeli 51% społeczeństwa chce zabić pozostałe 49%, to ja nie jestem demokratą”.

Nonsensowność, o której mówię, wynika z mieszania dwóch porządków – czym innym jest przecież popieranie ustroju jako takiego, a czym innym popieranie konkretnych ludzi, którzy w ramach tego ustroju akurat sprawują władzę. Parafrazując Kołakowskiego, można by równie dobrze powiedzieć: „Jeśli król chce zabić 49% poddanych, to ja nie jestem monarchistą” – i idąc dalej tym tropem, odrzucić w końcu wszystkie znane ludzkości ustroje polityczne, bo nie ma i pewnie nigdy nie będzie takiego, który uniemożliwiałby podejmowanie decyzji głupich, szkodliwych, czy zbrodniczych. Prawdopodobieństwo ich podjęcia może być oczywiście mniejsze lub większe, w zależności od trybu ich podejmowania – ale nigdy zerowe, niestety.

Co jednak ciekawe – gdy mowa o innych niż demokracja ustrojach, takie mylenie porządków się nie zdarza. Nie spotkałem się nigdy z przypadkiem, by monarchista krytykujący jakiegoś króla musiał się tłumaczyć, że mimo to naprawdę popiera monarchię. Może dlatego, że władza w tym ustroju jest całkowicie jednoznacznie uosobiona (nie sposób pomylić osoby z ustrojem), podczas gdy demokratyczny rząd stanowi jednak pewną abstrakcję, co sprzyja nieporozumieniom…

Ale też może dlatego, że atakowanie demokratycznego rządu jest po części zbieżne z atakowaniem ustroju – w obu przypadkach bowiem podważamy rację większości (w przypadku obecnego polskiego rządu akurat nie, bo poparcia większości on nie uzyskał, ale mówię o ogólnej zasadzie). A czy większość nie powinna, w opinii demokratów, mieć zawsze racji? Czy stwierdzając, że większość źle wybrała, demokrata nie podcina gałęzi, na której siedzi?

Oczywiście, że nie. Po pierwsze, z przyczyny wspomnianej wyżej: nie ma ustroju, który by gwarantował wyłącznie dobre rządy, więc i decyzje większości nie muszą być nieomylne – dość, by były statystycznie lepsze niż decyzje królów, dyktatorów czy komitetów partyjnych. Po drugie, wbrew powszechnemu przekonaniu, wyższość demokracji nad innymi ustrojami nie polega nawet na tym, że większość wybiera lepiej niż jakiekolwiek instytucje – bynajmniej, większość intelektem nie grzeszy i jak wybiera, każdy widzi. Wyższość demokracji i tajemnica jej sukcesu, to możliwość legalnego, niezależnego i skutecznego rozliczania władzy z jej działań.

Owszem, rozliczanie to działa jak działa: wyborcy są przeważnie naiwni i niekompetentni, działają emocjonalnie, patrzą nie dalej niż czubek własnego nosa i tak dalej – wszystko to prawda, nie ma co tu kryć. Ale nawet taka kulawa weryfikacja pozostaje lepsza niż żadna – a w każdym innym ustroju mamy do czynienia z tą drugą opcją. Możliwość rozliczania władzy bądź to z definicji nie istnieje (monarchia), bądź stanowi czystą teorię (komunizm). W efekcie rząd nie jest poddany żadnej presji na jakość rządzenia, z wyjątkiem możliwości wybuchu rewolucji, jak już będzie naprawdę źle – ale to przecież ostateczność, jaką mało który polityk bierze serio pod uwagę, dopóki nie jest za późno, by jej zapobiec.

W systemie niedemokratycznym też wprawdzie można stworzyć jakąś instytucję oceniającą rząd i władną go zmienić – ale zderzymy się wtedy z paroma nierozwiązywalnymi problemami. Po pierwsze: „kto pilnuje strażników?” – instytucja kontrolna też musiałaby być jakoś rozliczana, instytucja ją rozliczająca również – i tak w nieskończoność. Albo więc w którymś kroku rezygnujemy z kontroli (de facto wracając do punktu wyjścia, tylko z dodatkowymi szczeblami), albo budujemy jakąś formę wzajemnego patrzenia sobie na ręce – co jednak oznacza, że system jako całość nadal pozostaje bez nadzoru.

Po drugie, podział uprawnień musiałby być doskonale zbalansowany, ponieważ zbyt słaba instytucja kontrolna stałaby się fikcją (vide Rada Państwa w PRL – konia z rzędem temu, kto wymieni choć jednego z jej członków), natomiast zbyt silna sama by de facto przejęła stery (vide Rada Strażników Rewolucji w Iranie) – a że wszyscy politycy świata dążą do wzięcia jak największej władzy w swoje ręce, balans prędzej czy później musiałby zostać zaburzony, nieuchronnie prowadząc do jednej z ww. sytuacji.

Po trzecie, każda biurokracja z zasady dba o własny interes jak może, a o wykonywanie założonych celów tylko jak musi – choćbyśmy więc mieli nie wiadomo jak doskonale przemyślane instytucje, zawsze będą one grawitować w kierunku zajmowania się samymi sobą, w oderwaniu od pierwotnych celów swojego istnienia. Dobrze zaprojektowane będą oczywiście grawitować wolniej – ale będą. Na dłuższą metę konieczne jest więc istnienie jakiejś zewnętrznej siły, która będzie temu przeciwdziałać, przywołując władzę do porządku i przypominając jej, po co została powołana. Ale gdyby taka siła miała zostać stworzona sztucznie, to… patrz „po pierwsze”.

Demokracja rozwiązuje wszystkie te problemy za jednym zamachem, ostatnią instancją czyniąc tzw. zwykłych ludzi, w których interesie ostatecznie przecież powinno działać państwo – i dzięki temu rozwiązaniu faktycznie działa. Niedoskonale, i owszem – ale i tak na poziomie, jakiego nie zapewnia żaden inny ustrój. Nigdy więc dosyć powtarzania wiekopomnych słów Churchilla: „demokracja jest najgorszą formą rządu, jeśli nie liczyć wszystkich innych form, których próbowano od czasu do czasu”.

A w obecnej sytuacji warto też przytoczyć nieco mniej znane jego słowa: „Niewiele jest cnót, których Polacy nie posiadają, ale niewiele też jest błędów, których potrafili uniknąć…”


Komentarze

Podobne wpisy