Cisza wyborcza nastała, ale niektórzy chcieliby pewnie pogadać o polityce, więc rzucam temat polityczny, a ciszy nie łamiący: dlaczego władze samorządowe utrzymują poparcie nieporównanie sprawniej niż centralne?
Po dwudziestu latach demokracji trudno już sądzić, że różnica jest tylko dziełem przypadku. Po 1989 parlament wybieraliśmy sześciokrotnie i ani razu partia rządząca nie utrzymała władzy, ani razu nie dostała choćby jednej trzeciej wszystkich głosów i tylko dwukrotnie zdołała poprawić wynik, z jakim doszła do władzy – w obu przypadkach głównie kosztem koalicjantów, którzy w efekcie ponosili ciężką porażkę, a koalicja jako całość i tak wychodziła na minus i traciła sejmową większość. W samorządach natomiast utrzymanie się u władzy nie stanowi większego problemu – urzędujący prezydenci miast są zwykle głównymi faworytami, łatwiej znaleźć takich, którzy wygrają już w pierwszej turze, niż takich, którzy zajmą miejsce poza czołową dwójką. Jeśli mnie pamięć nie myli, cztery lata temu ponad 60% z nich utrzymało władzę, teraz zanosi się na podobny wynik.
Pytanie zatem – dlaczego? Kilka hipotez:
- Samorząd boryka się z mniejszymi problemami niż rząd, więc ma łatwiejsze życie.
- Media lokalne są słabe, więc nie patrzą władzy tak uważnie na ręce i błędy łatwiej uchodzą bezkarnie.
- Mniejsze zainteresowanie sprawami lokalnymi powoduje, że prezydent bywa jedynym powszechnie rozpoznawalnym politykiem w mieście, a konkurencji trudniej zaistnieć.
- W samorządzie, z uwagi na charakter spraw, którymi się zajmuje, jest mniej miejsca na wojny polityczne, np. o remonty dróg trudno się tak efektownie pokłócić jak o politykę zagraniczną.
- Do samorządów idą po prostu lepsi ludzie niż do parlamentu, bo mniej tam pola do popisu dla kretynów, złodziei i karierowiczów, a zerowe kwalifikacje do czegokolwiek trudniej ukryć.
Wszystkie ww. hipotezy mają oczywiście słabe punkty:
- Mniejsze problemy to także mniejsze pole do popisu i mniejsze możliwości ukrycia niekompetencji. Rząd może łatwo uciec w tematy zastępcze, samorząd niespecjalnie.
- W największych miastach mediów lokalnych raczej nie brakuje, miasta wojewódzkie są zwykle w centrum uwagi lokalnych dodatków do ogólnopolskich dzienników, Warszawą czy Krakowem interesują się także media ogólnopolskie.
- W dużych miastach jest i silna konkurencja, wspierana nawet przez partyjnych liderów. A często rządzą przecież politycy, za którymi żadna partia nie stoi.
- Punktów spornych i tak nie brakuje, a opozycja też może być totalna – remontują ulicę Kowalskiego, to źle, bo czemu nie Iksińskiego; jak Iksińskiego to źle, bo czemu nie Malinowskiego; a jak remontują wszystkie, to już w ogóle źle, bo pół miasta w korkach stoi. A o budżet to już w ogóle można walczyć i walczyć.
- Wielu ludzi przepływa z samorządów do parlamentu i odwrotnie, czego najlepszym przykładem Warszawa – Lech Kaczyński najpierw rządził nią przez trzy lata, a potem z przyzwoitym poparciem został prezydentem kraju i poleciał w sondażach na dno; odwrotnie Hanna Gronkiewicz-Waltz, wcześniej na szczeblu centralnym raczej w drugim szeregu i mało popularna, w Warszawie po czterech latach rządzenia wyprzedza konkurentów o kilka długości.
Zapewne – jak to zwykle bywa – liczy się wszystko po trochu, a jednego prostego wyjaśnienia nie ma. Ale próbować je znaleźć nie zaszkodzi.
Komentarze
Z perspektywy mojego niedużego miasteczka (45 tyś. mieszkańców) muszę zgodzić się z punktami 2. i 3. Natomiast 4. i 5. to zupełna fikcja ;)