Kolejny rok blogowania za mną – i niestety kolejny z tendencją spadkową. 23 notki i 154 komentarze (średnia 6.7 na wpis) to wynik prawie o połowę poniżej wyniku z poprzedniego roku, który był prawie o połowę poniżej poprzedniego… Krótko mówiąc, ilościowo równia pochyła. Staram się, by jakościowo było wręcz przeciwnie, ale z efektów tych starań ciągle nie jestem zadowolony.
Mało tego, w ostatnich miesiącach pierwszy raz od założenia bloga zaczęły mnie nachodzić wątpliwości, czy w ogóle jest sens dalej go prowadzić. Fakt, niby ktoś to czyta, ale perspektywy czarno widzę – nie da się ukryć, że blogosfera dogorywa, życie przeniosło się na Facebooka i poza nim ciężko zostać zauważonym. Z drugiej jednak strony pisać tylko na FB to być na łasce Zuckerberga (dodatkowo z 99% gwarancją, że do notek starszych niż kilka dni już nikt nigdy nie zajrzy) i z dala od Google’a, który też sporo ruchu dostarcza. Wrzucanie na fanpage’a samych linków też nie zdaje egzaminu – algorytmy wolą obrazki czy nawet dłuższe teksty, niż coś, co odciąga użytkowników na zewnątrz; poza tym zasięg jest coraz bardziej przycinany, żeby wymusić na autorze wykupienie reklamy. Dobrego wyjścia nie widać…
Żeby było trochę bardziej optymistycznie – nawet w tej skromnej liczbie wpisów znalazło się przynajmniej kilka, którymi mogę się pochwalić:
- Pułapki losowości – o tym, jak słabo ogarniamy rachunek prawdopodobieństwa.
- Efekt kuli śniegowej – czyli dlaczego nierówności ekonomiczne narastają same z siebie.
- Kolory sztandarów oraz Stars and stripes – co państwa mają na flagach i czy układa się to w jakieś wzorce na mapie.
- Dialog rocznicowy – na rocznicę obalenia kaczyzmu… tfu, komunizmu.
- A niech zakażą – aborcji. W ramach prowokacji.
Wracając jednak do minusów – referral funu więcej nie będzie. Google praktycznie przestało się dzielić informacjami o wpisywanych frazach, coś tam pokazują w Webmaster Tools, ale niewiele, więc jedyne zabawniejsze zapytanie, jakie znalazłem, to „klonowanie pochwy”. Khem.
Za życzenia w sensie „szczęścia, zdrowia, pomyślności” z góry dziękuję, chętniej jednak posłucham życzeń w sensie „co bym chciał(a) na tym blogu”. Obecna sytuacja bowiem, jako się rzekło, pozostawia sporo do życzenia…
Komentarze
Nie zrażaj się. Bloguj dalej. Choćby i od czasu do czasu. Wymagań ilościowych Operatorzy Blogosferzy przecież nie stawiają, RSS będzie rozsyłał wici przy dowolnie niskiej częstotliwości. A Twoje notki czyta się zawsze bardzo dobrze (chociaż pisz więcej o książkach!). Poza tym nie oszukujmy się – blogowanie „na poziomie” to frajda intelektualna dla autora. Będzie Ci tego brakować. ;)
Swoją drogą, mam ten sam problem, co Ty. Blogom wielotematycznym trudno pozyskać fanbazę. Z drugiej strony, jako że ciekawią mnie / nas różne rzeczy, nie mam/y najmniejszego zamiaru okrajać tematyki.
Od pewnego czasu wrzucam swoje (niekrótkie przecież) notki na mikroblog Wykopu. Czasami tylko lekko je przerabiam. Brzmi to desperacko, ale tam wbrew pozorom panuje spory głód porządnych treści. Mój wpis związany z historią rozbił bank, miałem prawie dwa tysiące tamtejszych lajków. Polecam wypróbować patent, jeżeli zależy Ci – co zupełnie zrozumiałe – na dotarciu do większej publiczności.
A Facebooka też nie lubię. Raz, że Zuckerbeg. Dwa, że straszne echo chamber.
A może po prostu wszyscy [łącznie ze mną i moim blogaskiem] się starzejemy?…
@Borys
No właśnie z RSS-ami też jest problem, bo Facebook skutecznie zniechęca ludzi do ich używania. Lajknąć fanpejdża jednym kliknięciem umie każde dziecko, a o RSS to trzeba wiedzieć (a że nikt za tym nie stoi, to i nikt nie promuje), założyć konto i potem szukać linków na stronach – komu (poza power-readerami) by się chciało, skoro na FB i tak jest wszystko.
A co do Wykopu – niby jakiś sposób na promocję to jest, ale publika na takim poziomie, że trochę strach wabić. Poza tym to metoda wyłącznie na krótkie piki, po których dwa dni później pozostaje tylko wspomnienie…
Myślę, że trafnie napisał Borys – najważniejsza własna satysfakcja. Masowe wejścia z dawnych czasów się już nie powtórzą, bo tę masę zjada fejsbuk i jego lajkowane kotki. Pozostają ci co z góry wiedzą czego szukają. Ilość przeszła w jakość.
Pisz, nie przestawaj! Blogosfera trochę się zmieniła, internet się zmienił. Ale nie zrażaj się, stara gwardia jeszcze gdzieś tam po kątach się czai i czyta, nawet jeśli wygląda jak nieaktywna;) Twoje wpisy są fajną strawą intelektualną, podobał mi się ten o losowości, pokazałam znajomym. Ciekawe, czy ktokolwiek używa „nowej” strony głównej planety Joggera (ręka w górę!)
Sorry za spam, ale piszecie w komciach o fejsbuku, jeśli ktoś chce dziś na dobre promować bloga (no właśnie, bo dziś trzeba robić to aktywnie, nie starczy wrzuta na dowolne agregatory), to zakłada fanpage bloga, grupę, newslettery, bawi się w całe to (śmieszne) animowanie społeczności, tylko – czy amatorowi dziś się „opłaca”/chce to robić? Na „rynku” zostają więc gracze, którzy ciągną z tego (lub planują ciągnąć) korzyści (materialne). Well. Czasy okrutnie się zmieniły, możemy uronić łzę za tym internetem z dawnych lat, pełnych entuzjastów, pasjonatów, cokolwiek się nie wpisało w google, wyskakiwały te stronki z szablonem rodem z lat 90-tych, jakimś latającym gifem i toną ciekawych informacji. Dziś przy życiu ostały się głupie społecznościówki, a strony prywatne są nawet przez algorytmy Googla wyrzucane gdzieś na śmietnik historii
Szczerze mówiąc, jesteśmy tutaj pierwszy raz, ale naszym zdaniem warto pisać, nawet wtedy, gdyby miała to przeczytać tylko jedna osoba. Może czyjś tekst okaże się dla niej przydatny.
Z tym życiem na FB to bym nie przesadzał. Pamiętasz Naszą Klasę? To samo będzie z FB…
Dlatego owszem, na FB w ciągu dwóch dni notkę (byle krótką…) pewnie przeczyta więcej osób i będzie więcej komentarzy, ale średni okres półrozpadu liczony jest w godzinach.
Co nie znaczy, że FB się do niczego nie nadaje. Chociaż ja akurat z blogiem nie mieszam go zupełnie (i jak najbardziej da się tak żyć).
@de: Święta racja ze „śmiesznym animowaniem społeczności”. Miałem kiedyś kilka wolnych dych i upadłem na tyle nisko, że spróbowałem zareklamować swoje notki w systemie FB. Odzew był mizerny, pomimo prób profilowania odbiorców. Któryś z postów doczekał się co prawda kilkunastu lajków, lecz licznik odwiedzin blogu niczego nie pokazał. Doszedłem do wniosku, że nie zależy mi na randomowych kliknięciach internautów, których przygoda z Siecią nierzadko zaczyna się i kończy na FB. :)
@rozie: Nie tylko półrozpadu w sensie klikalności. Starsze notki po prostu znikają w fatalnie zarchiwizowanym niebycie.
W sumie odnajdywalność głównie miałem na myśli, choć klikalność się z nią wiąże. FB ma do tego stopnia skopaną archiwizację i wyszukiwanie, że nawet nie próbuję już z tego ostatniego korzystać…
Ja Cię czytam od niedawna, głównie ze względu na książki. Co do blogowania – jeżeli to lubisz, to pisz. Raz dziennie, raz na miesiąc, jak Ci pasuje. To jest Twój kawałek internetu i zagospodarowujesz go tak, jak chcesz. Nie patrz na popularność. Lepsza mała publiczność, ale konkretna, niż milionowe stado tępych anonimów.
FB bym olał. To na dłuższą metę wypala. No chyba że ciągniesz z blogowania profity materialne, wtedy bez fanpage-u się nie obejdzie.
Reasumując: blogujesz albo dla frajdy, albo dla kasy. Jeżeli nie masz z bloga ani jednego ani drugiego, zwiń biznes i idź oglądać śmieszne koty na Tyrurce :)