Minęły już jakieś dwa miesiące, odkąd ostatnio czytałem książkę na papierze. Pandemia oczywiście się do tego przyczyniła, ale tylko trochę – trend i bez niej był od dawna jednoznaczny. Ostatnim rokiem, w którym przeczytałem więcej książek papierowych niż ebooków, był 2017, kolejnego takiego już się raczej nie spodziewam. W obecnym wynik wynosi na razie 17:9 dla ebooków, a i to głównie dlatego, że w styczniu i lutym odrabiałem jeszcze zaległości z Targów Książki – potem przewaga czytnika już tylko rosła.
Ewolucja mimo wszystko postępuje wolniej, niż by można było oczekiwać – bądź co bądź mija już prawie dziewięć lat odkąd kupiłem czytnik, a papier, choć na równi pochyłej, ciągle stanowi znaczący procent lektur; minie pewnie drugie, a może i trzecie tyle, zanim spadnie w okolice zera. Dlaczego właściwie?
Plusy ebooków w porównaniu z papierem są oczywiste: po pierwsze, ebooki nie zajmują miejsca – z wyjątkiem miejsca na dysku, ale i tego symboliczne ilości (po wspomnianych dziewięciu latach ciągle nie zapchałem nawet połowy z Kindle’owych trzech gigabajtów), co robi różnicę zwłaszcza jeśli ktoś nie ma już w mieszkaniu miejsca na kolejną szafę. Po drugie, są tańsze – teoretycznie niby kosztują prawie tyle samo, ale e-księgarnie non stop sypią zniżkami rzędu kilkudziesięciu procent, ArtRage oferuje pakiety ebooków za półdarmo, a Wolne Lektury dają klasykę za całkiem darmo. A co z minusami?
Po pierwsze, daleko nie wszystko można dostać w wersji elektronicznej – nowe tytuły już prawie zawsze (przynajmniej z tego, co czytuję), ale im starsze, tym rzadziej. A nawet jeśli wydawca zada sobie trud wypuszczenia ebooka, z późniejszą dostępnością też bywa różnie – o ile papierowe książki mogą stać się nieosiągalne wyłącznie w wyniku wyprzedania całego nakładu (a i to nie do końca, bo zawsze jest jeszcze Allegro, o ile nie mówimy o jakimś białym kruku), o tyle ebooki żadnej gwarancji nie dają – wydawcy podpisują z księgarniami różne umowy, np. na określony czas, a potem szukaj wiatru w polu, bo nagle nie ma nigdzie. Ostatnio na przykład chciałem przeczytać coś Mario Vargasa Llosy, a tu zerowa dostępność czegokolwiek gdziekolwiek, choć swego czasu w ebookach mieli wszystko. Albo „Królestwo” Carrere – pół roku temu jeszcze było, ale wtedy nie kupiłem, a jak ostatnio zechciałem, to okazało się, że już nie ma…
Po drugie, funkcjonalność czytnika pod pewnymi względami ustępuje tradycyjnej książce. Przede wszystkim ebooków nie da się wygodnie kartkować, co utrudnia późniejsze wracanie do nich po zakończeniu lektury – przeglądanie na szybko (czy to w poszukiwaniu konkretnego fragmentu, czy to po prostu dla przypomnienia sobie treści) ma sens właściwie tylko na komputerze. Drugi problem to grafika: jeśli książka zawiera jakieś zdjęcia, mapy czy diagramy, także tylko na komputerze będą się one nadawać do oglądania, oprócz tych najprostszych – mały format i czarno-biały obraz nie pozwala na zbyt wiele. Z obu tych przyczyn książki popularno-naukowe (a tych czytam sporo), jak również te, do których z jakiegoś powodu spodziewamy się często wracać, zwykle lepiej mieć na papierze.
Po trzecie, komfort czytania: o ile w słoneczny dzień czytnik wypada pod tym względem doskonale, o tyle przy sztucznym świetle sprawdza się słabiej od papieru – raz, że tło jest nieco ciemniejsze i bez mocnego oświetlenia prezentuje się średnio (przynajmniej na moim Kindle Keyboard, być może w nowszych modelach nie ma już tego problemu), dwa, że wyświetlacz nie jest matowy i ostre światło dobrze się od niego odbija, przeszkadzając w czytaniu – choć tu już wszystko zależy od naszej pozycji wobec źródła światła. W efekcie latem czytam zdecydowanie więcej na czytniku, natomiast zimą chętniej wybieram papier. Medium is the message, jak słusznie zauważył McLuhan.
Krótko mówiąc: najlepiej na czytnik nadają się cegły Kinga czy wielotomowe cykle fantasy, które na papierze zajmowałyby pół szafy i tylko zbierały kurz, a najsłabiej książki typu „Krótka historia czasu” – cienkie, z grafikami, do wielokrotnego ponownego otwierania po przeczytaniu.
Zdarza mi się posiadać książkę w obu postaciach – zawsze są to jednak pozycje, które najpierw przeczytałem na papierze, a potem przy okazji jakiejś zacnej promocji zakupiłem i w ebooku, tak na wszelki wypadek (dotyczy to oczywiście wyłącznie tytułów, które otaczam kultem, typu „Imię róży” czy „Lód”). W drugą stronę to nie działa – nie zdarzyło mi się jeszcze kupić czegoś najpierw w ebooku, a dopiero potem na papierze, choć nie wykluczam, że kiedyś to nastąpi.
Ale nawet jeśli, to tradycyjne księgarnie i tak już nie mają ze mnie pociechy – zaglądam do nich bardziej z sentymentu niż z realnej potrzeby, papierowe książki zwykle kupuję bądź to w taniej książce, bądź na Allegro. Nie ze względu na ceny, tylko dlatego, że głównie tam można znaleźć rzeczy niedostępne w ebookach.
Pociechę z czytnika mają za to moje szafy, które dawno już by się rozleciały, gdybym próbował wcisnąć do nich 186 dodatkowych książek (tyle ich przez te dziewięć lat przeczytałem na czytniku – czasopism i innych publikacji nawet nie próbuję liczyć), a tak ciągle się trzymają, bo dopływ towaru już praktycznie mi się zrównoważył z odpływem: raz coś sprzedam, raz wymienię, raz na targach oddam – i jakoś interes się kręci.
Problem stanowią teraz bardziej komiksy – jako się rzekło, czytnik do wyświetlania grafiki słabo się nadaje, można na nim czytać czarno-białe komiksy małego formatu (czyli głównie mangi), ale nic ponadto – zresztą dostępność też leży i kwiczy, pirackie skany to zwykle jedyna opcja, jeśli w ogóle. Owszem, można na tablecie, ale ekran to nie papier, lektura za bardzo męczy wzrok, żeby iść tą drogą. Niestety lata mijają, a kolorowy e-papier ciągle pozostaje w fazie obietnic i nieprzekonujących prototypów, więc na kolejną fazę dematerializacji trzeba jeszcze poczekać.
Ale to już zupełnie inna historia.
Komentarze
Jako że posiadam czytnik od lat siedmiu i przeczytałem na nim 120 książek (przypadek chciał, że dzisiaj rano to sprawdziłem) oraz dziesiątki megabajtów artykułów, czuję się upoważniony do wejścia w rolę „zaproszonego eksperta”.
Bezsprzecznie największą ;) zaletą czytnika jest możliwość wygodnego czytania książek, które w papierowej wersji są nieporęczne (zazwyczaj z powodu rozmiarów niż grubości). I nawet nie chodzi tu o oczywiste oczywistości jak czytanie na stojąco w autobusie trzymając Kindla jedną ręką i odpędzając się od kanarów ręką drugą; duże, ciężkie papierowe książki niewygodnie czyta się nawet w fotelu z podnóżkiem.
Największą wadą czytnika jest natomiast rzecz, o której w ogóle nie wspominasz. Kindle i tym podobne ogałacają książki z typograficzno-okładkowej duszy. Na czytniku możemy niby zmieniać krój i rozmiar czcionki, marginesy oraz jeszcze parę innych rzeczy, ale bądźmy szczerzy: w wersji elektronicznej każdy tytuł wywołuje identyczne wrażenia taktylne i bardzo podobne wrażenia wizualne. Czy jestem jedyną osobą na sali, której taka monotonność przeskadza?
Piszesz, że książki papierowe zajmują Bardzo Dużo Miejsca. Sto procent racji, niemniej it’s a feature, not bug; to cena, którą płacimy za ich fizyczną różnorodność.
Zgadzam się z Twoimi dwoma pierwszymi punktami (karygodna i zasmucająca niedostępność starszych tytułów, kwestia kartkowania i grafiki), mam zaś zupełnie odwrotnie, jeśli chodzi o punkt trzeci. Otóż latem, przy świetle dziennym, wolę czytać na papierze, natomiast podświetlany ekran Paperwhite czyni cuda zimą.
Pełna zgoda! Chyba że cegła jest naprawdę wartościową książką, bo wtedy chcę ją mieć także na papierze. Mam więc znowu odwrotnie niż Ty: jeżeli kupuję duplikaty, to papierowe, nie elektroniczne.
Na typografię i inne takie jestem ślepy, więc z tym nie mam problemu, natomiast przypomniałeś mi teraz o kwestii, którą miałem poruszyć w notce, a zupełnie wyleciała mi z głowy przy pisaniu: okładka! Kindle ją wręcz ukrywa przed użytkownikiem – nowe ebooki są domyślnie otwierane na stronie tytułowej albo wręcz na początku właściwej treści, przez co do okładki trzeba się cofnąć, czasem nawet o kilka stron, żeby ją chociaż raz zobaczyć. Aż się prosi o banalnie prosty ficzer: żeby czytnik w stanie uśpienia nie wyświetlał jednego z wbudowanych teł, które widziałem już milion razy, tylko okładkę aktualnie czytanej książki – od razu byłaby identyfikacja wizualna i jakaś namiastka fizyczności książki, gdybyśmy ją widzieli już w momencie brania czytnika do ręki.
Świetny pomysł! Aż zapytałem Wujka Kaczkę, dlaczego go nie zaimplementowano. Gdy nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o prawa autorskie.
(Źródło: Quora)
Z drugiej strony:
Nie rozumiem problemu – jeśli ebook zawiera okładkę, to siłą rzeczy wydawca musiał mieć prawa do jej użycia, więc jakie niby prawa miałoby to naruszać? Gdyby Kindle w ogóle nie obsługiwał okładek, to jeszcze bym mógł zrozumieć, ale różnicy między wyświetleniem okładki na żądanie użytkownika a screensaverem nie pojmuję. Myślę, że raczej goście z Amazona po prostu nie wpadli na ten pomysł, albo – jak sugeruje inna odpowiedź – chcieli maksymalnie uprościć UI lub/i nie kłopotać użytkowników tym, że wyświetla im się przysłowiowe 50 Twarzy Greya na froncie. Ale zaimplementować to jako opcję by mogli…
Czy jest szansa na to, że blog cichyfragles.pl zostanie przerobiony na plik PDF i udostępniony czytelnikom? Czytanie plików PDF jest dla mnie najwygodniejsze.
Ciekawy pomysł, zastanowię się nad tym – narzędzi do generowania PDF-ów nie brakuje, więc technicznie nie powinno być z tym problemu, tylko nie bardzo wiem, jak by to miało wyglądać: PDF-y z poszczególnymi notkami, roczniki, cała historia bloga w jednym pliku? Daj znać, jak byś to widział.
Cały blog w jednym pliku PDF, wpisy ułożone od najstarszych na początku do najnowszych na końcu, solidny rozmiar czcionki i interlinii, 50-55 znaków w wierszu (to bardzo ważny punkt), marginesy, numeracja stron nie jest konieczna. Byłoby super, gdyby udało się zamieścić również komentarze widniejące pod notkami.
Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że blog ma ponad sześćset notek i cztery tysiące komentarzy, więc byłaby to naprawdę długaśna lektura (no i samokrytycznie przyznaję, że przez pierwsze parę lat miałem sporo słabych i miejscami żenujących wpisów, o których lepiej byłoby zapomnieć). Ale wszystko da się zrobić, choć żadnych terminów na razie nie obiecuję. Powiedz tylko jeszcze, na czym te PDF-y czytasz – standardowy Kindle czy coś innego?
PDFy czytam na zwykłym tablecie z androidem i otwieram je aplikacją Xodo PDF Reader & Editor posiadającą opcje, bez których nie mogę funkcjonować:
– dodawanie wielu zakładek do tej samej strony i możliwość wpisywania tekstu w te zakładki,
– dwa narzędzia do kolorowego zakreślania tekstu,
– pisanie i rysowanie po stronie,
– opcja znajdź w tekście,
– i jeszcze parę innych mniej ważnych udogodnień.
Wszystkie wprowadzone zmiany są zapisywanie w pliku PDF, a nie w aplikacji. Wersja Xodo PDF Reader na androida różni się nieco od wersji na IOS.
Mamy w domu kilkaset książek papierowych i nieograniczony dostęp do Legimi. Czytamy na zmianę. To, co wiemy, że niekoniecznie będziemy chciały mieć w papierze na Legimi lub z racji szybszej dostępności e-book wygrywa w pierwszej kolejności przed książką.
Widzisz, a ja się przerzuciłam na czytnik ze świecącym ekranem i już nie mam tego problemu przy czytaniu w braku światła. Też miałam ten z klawiaturą kiedyś :)
Uwielbiam książki papierowe, ale staram się zrobić wszystko, aby ich nie kupować, hamować każdą pokusę, nawet największe promocje na pięknie pachnący papier. Jestem świadoma, że po pierwsze to wielka szkoda dla środowiska, po drugie dla mnie samej będzie to udręka przy każdej kolejnej przeprowadzce. Wyznaczyłam więc sobie zasadę, że kupuję tylko te książki, które zamierzam przeczytać lub przejrzeć parę razy. Czyli na przykład podręczniki do języków, piękne albumy z obrazkami czy mapami itp. Książek przygodowych nie kupuję w papierze, bo wiem, że przeczytam je prawie na pewno tylko raz. A szkoda, aby dla tego jednego razu kilkadziesiąt lat stały na półce i zbierały kurz. Biblioteki są super opcją, ale nie każdy ma jakąś w swojej okolicy, a często i te nie mają akurat tych tytułów, które chcemy przeczytać. Dlatego również jestem za czytnikami :).
To może odwrotnie: Gdyby wszystkie Twoje papierowe książki nagle zamieniły się w identycznie wyglądające woluminy (ten sam rozmiar, te same okładki, kilka powtarzających się typów marginesów i krojów czcionki w środku, ta sama gramatura papieru) – nie wydawałoby Ci się, że coś straciłeś?
Jedyne, czego bym żałował, to okładki – wszystko inne mogłoby być zestandaryzowane jak w Korei Północnej, nie bolałoby mnie to ani trochę. Jeśli literki w środku wygodnie się czyta, to naprawdę nie potrzeba mi nic więcej, fontów i tak nie rozróżniam ani nie pamiętam.