Cichy Fragles

skocz do treści

Upadek książki papierowej

Dodane: 26 czerwca 2020, w kategorii: Przemyślenia

Minęły już jakieś dwa miesiące, odkąd ostatnio czytałem książkę na papierze. Pandemia oczywiście się do tego przyczyniła, ale tylko trochę – trend i bez niej był od dawna jednoznaczny. Ostatnim rokiem, w którym przeczytałem więcej książek papierowych niż ebooków, był 2017, kolejnego takiego już się raczej nie spodziewam. W obecnym wynik wynosi na razie 17:9 dla ebooków, a i to głównie dlatego, że w styczniu i lutym odrabiałem jeszcze zaległości z Targów Książki – potem przewaga czytnika już tylko rosła.

Ewolucja mimo wszystko postępuje wolniej, niż by można było oczekiwać – bądź co bądź mija już prawie dziewięć lat odkąd kupiłem czytnik, a papier, choć na równi pochyłej, ciągle stanowi znaczący procent lektur; minie pewnie drugie, a może i trzecie tyle, zanim spadnie w okolice zera. Dlaczego właściwie?

Plusy ebooków w porównaniu z papierem są oczywiste: po pierwsze, ebooki nie zajmują miejsca – z wyjątkiem miejsca na dysku, ale i tego symboliczne ilości (po wspomnianych dziewięciu latach ciągle nie zapchałem nawet połowy z Kindle’owych trzech gigabajtów), co robi różnicę zwłaszcza jeśli ktoś nie ma już w mieszkaniu miejsca na kolejną szafę. Po drugie, są tańsze – teoretycznie niby kosztują prawie tyle samo, ale e-księgarnie non stop sypią zniżkami rzędu kilkudziesięciu procent, ArtRage oferuje pakiety ebooków za półdarmo, a Wolne Lektury dają klasykę za całkiem darmo. A co z minusami?

Po pierwsze, daleko nie wszystko można dostać w wersji elektronicznej – nowe tytuły już prawie zawsze (przynajmniej z tego, co czytuję), ale im starsze, tym rzadziej. A nawet jeśli wydawca zada sobie trud wypuszczenia ebooka, z późniejszą dostępnością też bywa różnie – o ile papierowe książki mogą stać się nieosiągalne wyłącznie w wyniku wyprzedania całego nakładu (a i to nie do końca, bo zawsze jest jeszcze Allegro, o ile nie mówimy o jakimś białym kruku), o tyle ebooki żadnej gwarancji nie dają – wydawcy podpisują z księgarniami różne umowy, np. na określony czas, a potem szukaj wiatru w polu, bo nagle nie ma nigdzie. Ostatnio na przykład chciałem przeczytać coś Mario Vargasa Llosy, a tu zerowa dostępność czegokolwiek gdziekolwiek, choć swego czasu w ebookach mieli wszystko. Albo „Królestwo” Carrere – pół roku temu jeszcze było, ale wtedy nie kupiłem, a jak ostatnio zechciałem, to okazało się, że już nie ma…

Po drugie, funkcjonalność czytnika pod pewnymi względami ustępuje tradycyjnej książce. Przede wszystkim ebooków nie da się wygodnie kartkować, co utrudnia późniejsze wracanie do nich po zakończeniu lektury – przeglądanie na szybko (czy to w poszukiwaniu konkretnego fragmentu, czy to po prostu dla przypomnienia sobie treści) ma sens właściwie tylko na komputerze. Drugi problem to grafika: jeśli książka zawiera jakieś zdjęcia, mapy czy diagramy, także tylko na komputerze będą się one nadawać do oglądania, oprócz tych najprostszych – mały format i czarno-biały obraz nie pozwala na zbyt wiele. Z obu tych przyczyn książki popularno-naukowe (a tych czytam sporo), jak również te, do których z jakiegoś powodu spodziewamy się często wracać, zwykle lepiej mieć na papierze.

Po trzecie, komfort czytania: o ile w słoneczny dzień czytnik wypada pod tym względem doskonale, o tyle przy sztucznym świetle sprawdza się słabiej od papieru – raz, że tło jest nieco ciemniejsze i bez mocnego oświetlenia prezentuje się średnio (przynajmniej na moim Kindle Keyboard, być może w nowszych modelach nie ma już tego problemu), dwa, że wyświetlacz nie jest matowy i ostre światło dobrze się od niego odbija, przeszkadzając w czytaniu – choć tu już wszystko zależy od naszej pozycji wobec źródła światła. W efekcie latem czytam zdecydowanie więcej na czytniku, natomiast zimą chętniej wybieram papier. Medium is the message, jak słusznie zauważył McLuhan.

Krótko mówiąc: najlepiej na czytnik nadają się cegły Kinga czy wielotomowe cykle fantasy, które na papierze zajmowałyby pół szafy i tylko zbierały kurz, a najsłabiej książki typu „Krótka historia czasu” – cienkie, z grafikami, do wielokrotnego ponownego otwierania po przeczytaniu.

Zdarza mi się posiadać książkę w obu postaciach – zawsze są to jednak pozycje, które najpierw przeczytałem na papierze, a potem przy okazji jakiejś zacnej promocji zakupiłem i w ebooku, tak na wszelki wypadek (dotyczy to oczywiście wyłącznie tytułów, które otaczam kultem, typu „Imię róży” czy „Lód”). W drugą stronę to nie działa – nie zdarzyło mi się jeszcze kupić czegoś najpierw w ebooku, a dopiero potem na papierze, choć nie wykluczam, że kiedyś to nastąpi.

Ale nawet jeśli, to tradycyjne księgarnie i tak już nie mają ze mnie pociechy – zaglądam do nich bardziej z sentymentu niż z realnej potrzeby, papierowe książki zwykle kupuję bądź to w taniej książce, bądź na Allegro. Nie ze względu na ceny, tylko dlatego, że głównie tam można znaleźć rzeczy niedostępne w ebookach.

Pociechę z czytnika mają za to moje szafy, które dawno już by się rozleciały, gdybym próbował wcisnąć do nich 186 dodatkowych książek (tyle ich przez te dziewięć lat przeczytałem na czytniku – czasopism i innych publikacji nawet nie próbuję liczyć), a tak ciągle się trzymają, bo dopływ towaru już praktycznie mi się zrównoważył z odpływem: raz coś sprzedam, raz wymienię, raz na targach oddam – i jakoś interes się kręci.

Problem stanowią teraz bardziej komiksy – jako się rzekło, czytnik do wyświetlania grafiki słabo się nadaje, można na nim czytać czarno-białe komiksy małego formatu (czyli głównie mangi), ale nic ponadto – zresztą dostępność też leży i kwiczy, pirackie skany to zwykle jedyna opcja, jeśli w ogóle. Owszem, można na tablecie, ale ekran to nie papier, lektura za bardzo męczy wzrok, żeby iść tą drogą. Niestety lata mijają, a kolorowy e-papier ciągle pozostaje w fazie obietnic i nieprzekonujących prototypów, więc na kolejną fazę dematerializacji trzeba jeszcze poczekać.

Ale to już zupełnie inna historia.


Komentarze

Skomentuj na Facebooku

Podobne wpisy