Przeszedłem to już kilka razy, ale przechodzę po raz kolejny, bo gierka zdecydowanie na to zasługuje. Fakt, grafika i oprawa dźwiękowa mogłaby być lepsza, ale nie czepiajmy się – trochę lat minęło, technologia poszła do przodu i w ogóle. Kuleje też trochę AI wrogów, często sprawiających wrażenie, że nasza obecność niespecjalnie ich obchodzi. Za to ich mnogość i różnorodność zachowań robi wrażenie – mamy potworki łażące po ścianach, wredne latające robociki z laserami, skaczące po platformach roboty bojowe, wielkie fioletowe króliki (hę?), a nawet helikoptery atakujące nas z wysoka i efektownie eksplodujące po zestrzeleniu.
Interakcja z otoczeniem niestety zawodzi – możemy rozwalać skrzynki z bonusami (jak również, co ciekawe, same bonusy) oraz kamery, które przyprawiają o paranoję ciągłym śledzeniem naszych ruchów (nawet gdy jesteśmy poza ich polem widzenia – ot, drobna niedoróbka programistyczna), z rzadka jeszcze się trafi ściana do do przebicia, ale na tym w zasadzie koniec. Pochwalić można natomiast fizykę – latające przeszkadzajki po rozwaleniu nie spadają pionowo, tylko po wyraźnej paraboli, a eksplozje dynamitu wywołują idącą po gruncie charakterystyczną falę uderzeniową.
Sam Duke również daje radę – wprawdzie nie potrafi kucać (czyżby sztywny kręgosłup moralny?), co czasem drażni, kiedy nie można przejść przez szczelinę sięgającą nam do pasa, ale wywija efektowne salta, a na niektórych levelach może uzyskać dodatkowe zdolności dzięki znalezionemu sprzętowi (np. chodzenie po suficie z pomocą szczypiec). Szkoda tylko, że nie jest tak gadatliwy jak w innych częściach – w przerywnikach czasem rzuci jakimś chojrackim tekstem, ale w czasie gry zero komentarzy, żadnego „It’s time to kick ass and chew bubble gum” nie usłyszymy. Niestety, to zdecydowanie nie ten charyzmatyczny macho, którego gracze pokochali w DN3D.




