Nikogo, kto miał do czynienia z RSS, nie trzeba chyba przekonywać do zalet tej technologii. Na nadmiar wolnego czasu mało kto przecież narzeka, a mało co pozwala go tak łatwo zaoszczędzić. Wystarczy kilka subskrypcji, żeby docenić narzędzie, które odwala za nas sprawdzanie, czy na którejś z przeglądanych stron nie pojawiło się coś nowego – a na kilku oczywiście się nie kończy. Przy kilkunastu różnica staje się bardzo wyraźna, a przy kilkudziesięciu nie ma już żadnej dyskusji – regularne odwiedzanie takiej liczby stron byłoby praktycznie niewykonalne. A że apetyt rośnie w miarę jedzenia, klikanie w charakterystyczną pomarańczową ikonkę przychodzi nam coraz łatwiej, kolejne blogi same wskakują do czytnika, wszelkie pożądane treści dostajemy na tacy, a życie staje się coraz piękniejsze.
Do czasu.
Do czasu, gdy liczba subskypcji staje się trzycyfrowa, podobnie jak dzienna liczba wiadomości do przeczytania. Nagle okazuje się, że cudownie zaoszczędzonego czasu znowu zaczyna brakować, ba! zaczyna on nas coraz szybciej gonić. Przekonujemy się o tym dobitnie, kiedy po dwóch-trzech dniach odpoczynku od komputera widzimy pięćset nieprzeczytanych wiadomości i uświadamiamy sobie, że trzeba je w miarę szybko przeczytać, bo w ciągu doby przybędzie sto kilkadziesiąt kolejnych.
Ale to jeszcze nie problem – wystarczy przejrzeć subskrybowane kanały, a bez problemu znajdzie się kilkanaście/kilkadziesiąt śmieci, dodanych kiedyś bezrefleksyjnie w przypływie dobrego humoru (a w odpływie rozsądku). Kasujemy tego trochę, dzienna liczba wiadomości spada wyraźnie poniżej setki i życie znowu jest piękne. Ale kolejne kanały dodajemy już ostrożniej, obiecując sobie, że 150 to granica, krórej więcej nie przekroczymy.
Oczywiście po jakimś czasie znów robi się ciężko, więc przeprowadzamy kolejną kurację odchudzającą – trochę już trudniejszą, bo selekcja była ostrzejsza i byle czego już nie czytamy. Ale cóż, nasze wymagania też w międzyczasie wzrosły, więc co niektóre kanały przestały je spełniać. Kasujemy tego trochę, dzienna liczba wiadomości spada nieznacznie poniżej setki i życie znowu jest w miarę piękne, aczkolwiek kolejne kanały dodajemy już dużo ostrożniej, zaklinając się, że więcej dwustu kanałów nie przekroczymy.
Oczywiście po jakimś czasie…
…i po jeszcze jakimś czasie…
…stwierdzamy w końcu, że te dwieście kanałów to jednak zbyt radykalne ograniczenie, do ponad setki wiadomości dziennie już się dawno przyzwyczailiśmy, a selekcja jest tak ostra, że skasować cokolwiek to nie lada wyzwanie – więc po cholerę trzymać w sesji przeglądarki te dziesięć blogów, które tam zalegają już któryś tydzień – wrzućmy je wreszcie do czytnika i zapomnijmy o wyrzutach sumienia. W końcu co to za różnica, czy tych wiadomości będzie jutro 110 czy 120.
Albo 130 czy 140.
No dobra, może jednak różnica jest. A jak tak popatrzeć, to w sumie parę rzeczy jednak by się dało skasować…
…a jak już pokasowaliśmy, to możemy sobie pozwolić na jeszcze jedną subskrypcję. I jeszcze jedną…
…i jakoś się w pobliżu tej setki dziennie trzymamy, a przeczytanie wszystkiego zajmuje tylko godzinę. No, może półtora.
Ale przecież przeglądając strony tradycyjną metodą musielibyśmy siedzieć przynajmniej pół dnia! Zaiste, RSS to doskonały sposób na oszczędzanie czasu!
Komentarze
Uff, jak to dobrze, że właściwie… nie używam RSS :>
Kiedyś używałem, w miarę jak liczba RSSów mi rosła, to miałem problem z czytaniem wszystkiego.
Potem dawałem tylko „oznacz jako przeczytane”
Nie mam już RSSów, wszystkie strony odwiedzam codziennie i jest dobrze.
Eee bo błędem jest tu upieranie, że należy coś przeczytać w całości, a po co skoro nie ma czasu. Feedy spamerskie jak np, wiadomości24.pl zaznaczam jako przeczytane bardzo często bo nie da się tego przejrzeć w całości. A kiedy trafi się nadmiar wolnego to jak znalazł, zawsze jest tam spamu pod dostatkiem. POdobnie z główną joggera i kilkoma innymi. Za to są feedy w których nawet po miesiącu jest tylko kilka wiadomości i te zawsze zdążę przeczytać.
RSS to doskonałe narzędzie, a każdego narzędzia trzeba używać z rozsądkiem ;-)
@Wariat
Takich feedów, które sypią po kilkanaście/kilkadziesiąt wiadomości dziennie, to ja praktycznie nie mam, wyjąwszy Wykop, kiosk.onet.pl i grrr.pl. Znakomita większość to normalne blogi z akutalizacjami raz czy dwa na tydzień – ale pomnożone przez sto kilkadziesiąt daje to liczbę zwykle trzycyfrową…