6. Doskonała próżnia
Zbiór recenzji nieistniejących książek, zaczynający się jednak recenzją książki istniejącej, a mianowicie… „Doskonałej próżni”. Nie, to nie pomyłka – książka zaczyna się recenzją samej siebie, napisaną przez samego autora, który samego siebie cytuje, samemu sobie wytyka niedociągnięcia i z samym sobą się sprzecza. Czy trzeba tu jeszcze jakiejś rekomendacji?
Jeśli tak, dodajmy, że w przeprowadzonym kilka lat temu plebiscycie wśród czytelników na najlepszy utwór Lema w pierwszej dziesiątce znalazły się aż cztery teksty z „Doskonałej próżni”. Największą popularność uzyskała recenzja „Sexplosion” – powieści SF, w której doszło do rozpylenia na całym świecie środka niszczącego całkowicie popęd seksualny. Doprowadziło to do ogólnoświatowej zapaści gospodarczej, konieczne stało się zmuszanie ludzi do płodzenia potomstwa, a w miejsce dotychczas zajmowane przez seks wkroczyła gastronomia – jedzenie obwarowano licznymi nakazami i zakazami, rolę pornografii pełnią zdjęcia ludzi nieprzyzwoicie się obżerających, działanie układu trawiennego stało się tematem tabu i zniknęło z lekcji biologii…
Nie można również pominąć recenzji „Being Inc.” – książki opisującej firmę zajmującą się kształtowaniem ludzkich losów na zamówienie. Kto chce przeżyć przygodę, uratować komuś życie, zabłysnąć w towarzystwie – tytułowa firma mu to zaaranżuje tak doskonale, że sam nie będzie wiedział, co było efektem przypadku, a co z góry zaplanowano. Problemy się zaczynają, gdy usługi te zyskują na popularności i pojawia się konkurencja, a klienci składają zamówienia wzajemnie ze sobą sprzeczne i coraz trudniejsze w realizacji. Warto wymienić także „Gruppenführer Louis XIV” opisującą byłego esesmana, który w południowoamerykańskiej puszczy buduje dwór królewski by realizować w nim swoje urojenia – uważa się on bowiem za wcielenie Ludwika XIV i stara się wiernie (w swoim mniemaniu) odtworzyć jego czasy – a że pojęcie o tych czasach ma niewielkie, efekt jest groteskowy ponad wszelkie wyobrażenie.
Mógłbym tak wymieniać dalej („Non serviam” ze świetną dysputą filozoficzną między mieszkańcami wirtualnego świata, „Nowa kosmogonia” przedstawiająca Wszechświat jako grę…), ale jeśli ww. przykłady kogoś jeszcze nie zachęciły, to i dalsze już chyba nie pomogą.
Ocena: 5+
7. Bajki robotów
Tytuł mówi w zasadzie wszystko o zawartości. Co tu dużo mówić – jest to po prostu zbiór bajek, tyle że dziejących się w świecie robotów, z robocimi rekwizytami i w robocim języku, będącym przecudną mieszanką staropolszczyzny z cybernetyką. I już sam ten język jest jednym wielkim popisem autora. Ot, pierwszy z brzegu fragment:
Zjawili się wnet tłumnie śmiałkowie róznego pokroju. Byli wśród nich i elektrycerze znamienici, i wydrwigrosze-oszuści, astrozłodzieje, gwiazdołowcy; przybył na zamek Strzeżysław Megawat, szermierz-oscylator przesławny, o takim sprzężeniu zwrotnym zawrotnym, że nikt nie mógł mu pola dotrzymać w pojedynkę, przybywały samocze z krain najdalszych, jak dwaj Automacieje, nadążnicy w stu bitwach wypróbowani, jak Protezy, konstrukcjonista sławny, który inaczej jak w dwu iskrochłonach, jednym czarnym, drugim srebrnym, nie chadzał, przyjechał Arbitron Kosmozofowicz, z prakryształów zbudowany, postury przepięknie strzelistej, i Palibaba intelektryk, który na czterdziestu robosłach w osiemdziesięciu skrzyniach przywiózł starą maszynę cyfrową, od myślenia pordzewiałą, lecz potężną pomyślunkiem. Przybyli trzej mężowie z rodu Selektrytów, Diody, Triody i Heptody, którzy w głowach mieli taką próżnię doskonałą, że ich myślenie czarne było jak noc bezgwiezdna. Przybył Perpetuan, cały w zbroi lejdejskiej, z kolektorem w trzystu walkach wręcz zaśniedziałym, Matrycy Perforat, który dnia nie spędził, by kogoś nie pocałkować, ten przywiózł na dwór wraz z sobą cyberowca niezwyciężonego, którego zwał Prądasem. Zjechali się wszyscy, a gdy dwór był już pełny, przytoczyła się pod jego progi baryłka, z niej zaś na kształt kropel rtęciowych wyciekł Erg Samowzbudnik, który dowolne mógł przybierać kształty.
Podkreślam, jest to pierwszy z brzegu fragment, ani trochę się nie wyróżniający – podobne frazy i neologizmy mamy tu prawie bez przerwy. Oczywiście treść nie ustępuje formie – opowiadane historie nie służą jedynie popisowi sprawności językowej, broniłyby się doskonale i bez tego, zarówno dzięki efektownemu połączeniu baśniowej poetyki z nowoczesną nauką i technologią (jak choćby w opowiadaniu „Uranowe uszy”, w którym roboci tyran przyprawia swoim poddanym uszy z uranu, żeby się nie mogli zebrać w większą grupę – ilekroć bowiem to zrobią, przekroczona zostaje masa krytyczna i uszy eksplodują), czy to na poważnie, czy z przymrużeniem oka (vide „atomy złota wielkości pięści”). O takim drobiazgu jak fabuła, wspominać chyba nie muszę – jak już wspomniałem, treść nie ustępuje formie.
Ocena: 5+
8. Śledztwo / Katar
„Śledztwo” to kryminał, którego akcja toczy się w Londynie – aczkolwiek krytycy mocno wypominali autorowi, że ten powieściowy Londyn nie ma nic wspólnego z rzeczywistym. Dość powiedzieć, że jeżdżą po nim tramwaje, policjanci chodzą do baru (zamiast do pubu) i używają systemu metrycznego. No ale to w końcu powieść, a nie przewodnik turystyczny, więc nie czepiajmy się szczegółów;-).
Sprawa, którą się zajmuje Scotland Yard, od początku wygląda dziwnie – z kostnic w tajemniczych okolicznościach znikają zwłoki – ale w miarę postępów śledztwa robi się coraz dziwniejsza. Zarówno ślady jak i zeznania świadków sugerują, że zwłoki ożywają, wstają i samodzielnie wychodzą. Co więcej, współpracujący z policją naukowiec zauważa, że czasy i miejsca kolejnych zniknięć układają się w bardzo zastanawiający wzór…
Oczywiście nie należy się tu spodziewać „Nocy żywych trupów” ani niczego w tym guście – bądź co bądź to kryminał, nie horror. Zresztą nawet i kryminał nie do końca – dochodzenie przypomina bardziej pracę naukową przetykaną dysputami filozoficznymi, niż policyjne śledztwo. Nie ma pewności, czy w ogóle cała sprawa jest efektem działań człowieka, czy nieznanym dotąd naturalnym zjawiskiem, czy jakąś dziwną anomalią statystyczną – czy może jednak po prostu zręczną mistyfikacją, której pomogło kilka zbiegów okoliczności.
Całą historię można potraktować właśnie jako opowieść o niedoskonałościach ludzkiego rozumu, który może podążać ścieżką na pozór doskonale logiczną, a skończyć na manowcach, nie dostrzegając drogi bez porównania prostszej i logiczniejszej – choć można też przyjąć przeciwną interpretację, według której rozum unika rzeczy niewytłumaczalnych, szukając we wszystkim za wszelką cenę prostego wyjaśnienia. Wszystko zależy od tego, którą z teorii wymyślonych w powieści uznamy za prawdziwą.
Ocena: 4+
„Katar” to kryminał zbliżony klimatem do „Śledztwa”. recenzja
9. Szpital przemienienia
Jedna z pierwszych książek Lema i zarazem jedna z jego bardzo nielicznych powieści realistycznych. Rzecz się dzieje w czasie drugiej wojny światowej w prowincjonalnym szpitalu dla umysłowo chorych. Jak nietrudno zgadnąć, szpital czeka niewesoły los – okupacja niemiecka jeszcze nie trwa zbyt długo, ale lekarze już wiedzą, czego się po okupantach spodziewać. Gdy zatem dowiadują się o zaplanowanym „rozwiązaniu problemu”, które czeka ich szpital, stają przed dylematem, jak w tej tragicznej sytuacji postąpić. Uciekać i zostawić pacjentów na pastwę losu? Szukać ratunku (ale jak i gdzie)? Wypuścić pacjentów i liczyć, że przynajmniej niektórzy przetrwają na wolności i uciekną przed pościgiem?
Rozmowy między lekarzami, którym dodatkowo towarzyszy ksiądz i pisarz (wzorowany na Witkacym), nie przynoszą oczywiście żadnego rozwiązania, bo i żadnego być nie może – nie da się przecież z dnia na dzień ukryć kilkudziesięciu chorych psychicznie i jeszcze przekonująco wyjaśnić esesmanom ich zniknięcie. Jak w każdym dramacie wojennym, koniec jest boleśnie przewidywalny – bo innego po prostu być nie może.
Niespecjalnie rozumiem, co ta książka robi w kolekcji – nie jest ani reprezentatywna dla twórczości Lema, ani też nie da się jej uznać za szczególnie wybitne dzieło. Owszem, należy docenić barwne przedstawienie szpitalnej rzeczywistości, narastające poczucie zagrożenia i konfrontację abstrakcyjnych dyskusji z rzeczywistością – generalnie jednak do szczytowej formy Lema jeszcze daleko.
Ocena: 4
10. Eden
Tytułowy Eden to planeta gdzieś w dalekim Kosmosie, ochrzczona tak z uwagi na swój zielony kolor i cudowną (z kosmicznej perspektywy) urodę. Z bliska już taka piękna nie jest, o czym przekonuje się sześciu kosmonautów po – delikatnie mówiąc – awaryjnym lądowaniu na niej. W oczekiwaniu na przywrócenie statku do stanu używalności starają się oni poznać ten świat, na którym już kiedyś wylądowała ziemska sonda, ale ograniczyła się jedynie do przekazania danych o składzie atmosfery itp. A to był błąd, bo na planecie, jak się okazuje, istnieje cywilizacja – pogrążona w upadku i niezbyt przyjaźnie nastawiona, w końcu jednak nasi kosmonauci nawiązują kontakt z jej przedstawicielem.
Warto przy okazji odnotować, że to bodaj jedyny utwór Lema pisany na poważnie, w którym próba nawiązania takiego kontaktu kończy się powodzeniem – generalnie bowiem Lem stał twardo na stanowisku, że porozumienie między dwoma inteligentnymi gatunkami jest niemożliwe z powodu zbyt wielkich różnic, które je dzielą. Pogląd cokolwiek dyskusyjny – o ile z takim obcym, jak ocean z Solaris, faktycznie trudno sobie wyobrazić jakikolwiek dialog, o tyle z gatunkami bardziej do nas podobnymi powinniśmy mimo wszystko znaleźć jakiś wspólny język. Oczywiście może się okazać, że podobnych do nas istot w ogóle we Wszechświecie nie ma, ale biorąc pod uwagę jego rozmiary, uważam taką sytuację za mało prawdopodobną.
Wracając już do Edenu – z rozmowy ze wspomnianym jego mieszkańcem wynika, że planetą rządzi(ł?) totalitarny reżim, który prowadził bliżej niezidentyfikowane eksperymenty na wielką skalę. Eksperymenty bez wątpienia tragiczne w skutkach – mieszkańcy cierpią w ich wyniku na rozliczne choroby, natomiast los samego reżimu jest niejasny. Z zagmatwanych wypowiedzi edenity wynika, że oficjalnie planeta nie ma żadnej władzy, a kto twierdzi inaczej, ten wkrótce znika z powierzchni Edenu – co by oznaczało, że jednak jakaś władza wciąż istnieje. Aczkolwiek pewności nie ma, bo samo uzgodnienie podstawowych pojęć sprawia obu stronom dialogu spory problem. Biorąc jednak pod uwagę czas napisania powieści (1958) można spokojnie założyć, że wizja cywilizacji Edenu jest alegorią komunizmu po odwilży z października 1956, kiedy również udawano, że dyktatury już nie ma, a tragiczne eksperymenty nigdy nie miały miejsca.
Mniejsza jednak o interpretację – nie ona jest tu najważniejsza. „Eden” to przede wszystkim opis tytułowej planety, jej przyrody i geografii, a dopiero na końcu cywilizacji. Że jest to – jak zwykle u Lema – wizja bogata i inspirująca, dodawać chyba nie muszę.
Ocena: 5
Komentarze
Śledztwo z tego zestawiku najbardziej mi się podobało. :)
Bajki robotów – superowo
Szpital przemienienia – utwo’r antyukrain’ski dlatego l*ajno