Cichy Fragles

skocz do treści

Przeczytane w 2014 #2

Dodane: 27 stycznia 2015, w kategorii: Literatura

W dzisiejszym odcinku książki o książkach i innej twórczości:

  • Galeria dla dorosłych (Feliks W. Kres)
  • O książkach, ludziach i sztuce (Ryszard Kapuściński)
  • Książka, którą napisałem, żeby mieć na dziwki i narkotyki (Marek Raczkowski)
  • Białe pisarstwo (J. M. Coetzee)
  • Jesteś moją matką? (Alison Bechdel)
  • Listy. Lem – Mrożek
  • Młodszy księgowy (Jacek Dehnel)

Galeria dla dorosłych (Feliks W. Kres)

okładka (Fabryka Słów)

Kolejny, po „Galerii złamanych piór” zbiór felietonów z śp. „Feniksa” i również śp. „Science Fiction” – felietonów teoretycznie o tym, jak pisać prozę, praktycznie jednak na dowolny temat, jaki autorowi akurat do głowy przychodził, powiązany z pisarstwem mniej lub bardziej, a czasem wcale. Jak bowiem sam autor w jednym z tekstów przyznaje, wiedzy o własnym zawodzie ma bądź to za mało, bądź to nie potrafi jej sensownie przekazać – w każdym razie tematów zaczęło mu brakować szybciej niż oczekiwał, podobnie zresztą i wiary, że kogokolwiek w ten sposób czegokolwiek nauczy. Sztuka pisania jest bowiem właśnie dlatego sztuką, że nie da się jej tajników ująć w prostych regułach i zaleceniach, które na dodatek stosowałyby się równie dobrze do każdego adepta.

Ale to bynajmniej nie znaczy, że szkoda na tę książkę czasu. Przeciwnie, Kres to urodzony gawędziarz o wyjątkowo lekkim piórze, człowiek o jasno sprecyzowanych poglądach, których nie waha się wykładać z brutalną szczerością – każdy jego tekst, czy to o wolności słowa, czy o przemocy w rodzinie, czy o historii wojskowości (największa pasja autora, czego efekty widać w jego powieściach), czyta się z prawdziwą przyjemnością. Wielka szkoda, że prawie wszystkie pisma, w których mógłby publikować kolejne felietony, są już śp., a on sam stracił parę lat temu ochotę do pisania…

Ocena: 5

Inne tego autora: Król Bezmiarów


O książkach, ludziach i sztuce (Ryszard Kapuściński)

okładka (Czytelnik)

Zbiór tekstów niereporterskich – głównie recenzji książek na potrzeby wydawnictw. No właśnie, recenzje były przeznaczone do użytku wewnętrznego (czytaj: podjęcia decyzji o wydaniu lub odrzuceniu książki), więc próżno tu szukać jakichś fajerwerków, przeważają krótkie, suche teksty, sprowadzające się do rekomendacji lub jej braku – tylko w pojedynczych przypadkach autor zdobył się na coś więcej. Oprócz tego wstępy do cudzych książek oraz trochę tekstów z innych półek, typu fotografia czy filmy – tu już jest lepiej, ale też widać, że pozbierano artykuły z różnych źródeł i trochę na siłę wciśnięto do jednego tomu, żeby lepiej się prezentował. Niestety, tylko z zewnątrz, bo w środku jest co najwyżej przeciętnie.

Ocena: 3+

Inne tego autora: Lapidaria IV-VI, Busz po polsku, Gdyby cała Afryka…


Książka, którą napisałem, żeby mieć na dziwki i narkotyki (Marek Raczkowski)

okładka (Czerwone i Czarne)

To, że Marek Raczkowski wielkim satyrykiem jest, wydaje mi się oczywistością nie wymagającą tłumaczenia – skoro więc napisał książkę, i to w tak szlachetnym celu, nie można było jej zignorować. Gwoli ścisłości jednak, nie napisał jej sam – jest to wywiad-rzeka, przeprowadzony przez Magdę Żakowską. Przeprowadzony niestety nie tak, jak bym oczekiwał – dużo więcej, niż o twórczości Raczkowskiego, dowiadujemy się o jego rodzinie, życiorysie i tak dalej. Oczywiście, życiorys zabawny, jak przystało na satyryka („Kiedy miałem pięć lat, o mało nie zgwałciłem trzyletniego chłopczyka, w którym byłem zakochany, a fiutek stał mi przy nim jak kredka.”), trudno jednak nie odnieść wrażenia, że rozmówcy mogli się trochę bardziej wysilić.

Inna sprawa, że przebieg rozmowy wygląda chwilami niepokojąco – Raczkowski co i raz gubi wątek, po krótkiej dygresji zapomina, o czym przed chwilą była mowa, ni z tego ni z owego zmienia temat – sprawia to wrażenie jakichś problemów umysłowych, czyżby wywołanych nadużywaniem tytułowych narkotyków? Mam nadzieję, że to tylko moja paranoja, ale wolałbym, żeby autor z narkotykami nie przesadzał. Natomiast na dziwki oby mu nigdy nie zabrakło:-).

Ocena: 4


Białe pisarstwo (J. M. Coetzee)

okładka (Znak)

RPA nie kojarzy się zbyt mocno z literaturą – a może powinna, skoro przez ostatnie ćwierć wieku pisarze z tego kraju dostali dwa Noble. Akurat o nich jednak nie ma tu ani słowa – trudno oczekiwać, żeby Coetzee pisał o sobie, natomiast zaskakuje pominięcie w tych esejach Nadine Gordimer. Może jej twórczość za bardzo odstaje od południowoafrykańskiego mainstreamu? Cóż – za słabo znam temat, żeby to ocenić.

„Białe pisarstwo” jest białe ze względu na kolor skóry zarówno pisarzy, jak i bohaterów – czarni (zwłaszcza w dawniejszej prozie, na której autor się koncentruje) bądź to nie występują, bądź pełnią rolę elementu scenografii, pozbawionego osobowości, poglądów i roli w fabule. Nic zaskakującego w kraju, gdzie normą było traktowanie ich jak zwierzęta – autor zwraca uwagę, że dawniej w języku Afrykanerów funkcjonowało nawet osobne słownictwo do opisywania czarnych: tak jak w języku polskim człowiek ma nogi, a zwierzę łapy, człowiek umiera, a zwierzę zdycha i tak dalej, tak i w afrikaans innymi słowami określano te same cechy i czynności u białych, a innymi u czarnych (i tak samo użycie wobec białego słowa przeznaczonego dla czarnych miało obraźliwy charakter).

Ale tematyka rasowa to tylko margines tej książki – przede wszystkim zajmuje się ona wpływem południowoafrykańskiej przyrody na rozwój tamtejszej prozy. Odmienne od europejskich warunki, dominacja charakterystycznego tylko dla tego kraju pustkowia (veld), problemy z jego zasiedlaniem – wszystko to zarówno wymuszało szukanie nowych środków wyrazu, jak i dostarczało głównych tematów dla powieści, analizujących kształtujące się stosunki społeczne, narodziny narodowych mitów i obyczajów…

Całościowy przegląd literatury RPA to nie jest – autor analizuje tylko wybrane nurty – ale do wprowadzenia w temat z pewnością wystarczy.

Ocena: 4

Inne tego autora: Foe, W sercu kraju, Wiek żelaza, Elizabeth Costello


Jesteś moją matką? (Alison Bechdel)

okładka (Timof)

W recenzjach „Fun Home” często zwracano uwagę na całkowitą koncentrację autorki na jej ojcu, przy niemal zupełnym zignorowaniu matki. No to teraz mamy odwrócenie ról – tym razem to matka jest w centrum uwagi, a ojciec ledwie raz czy dwa wspomniany. I co się okazuje – w porównaniu z matką ten paskudny ojciec był w sumie prawie normalny. Może i tyran, może i ekscentryk, ale zdarza się – natomiast ona to istna kosmitka, której zachowań często nie sposób zrozumieć, pozbawiona ludzkich uczuć do tego stopnia, że nie przejmuje się nawet otwartą krytyką ze strony córki, tylko spokojnie komentuje jej komiks, jakby dotyczył zupełnie innej osoby.

Wiemy o tym, ponieważ komiks, będący dla autorki formą psychoterapii, opisuje także swoje własne powstawanie, włącznie z przemyśleniami, szkicami, pomysłami na kolejne rozdziały, dyskusjami nad już napisanymi… A żeby jeszcze bardziej utrudnić lekturę, mamy tu nielinearną narrację i masę wywodów psychologicznych – autorka dokonuje tu takiej autoanalizy, że aż strach, wywlekając na światło dzienne najgłębsze meandry swojej osobowości. Nie jest to na pewno lektura na wieczór czy dwa – nie da się tego czytać szybko i po łebkach, a tekstu jest tyle, że miejscami można się zastanawiać, czy to jeszcze komiks, czy już książka z obrazkami.

W porównaniu z „Fun Home” dzieło zdecydowanie bardziej wymagające, dojrzalsze, głębsze – i prawie zupełnie zignorowane przez media. No pewnie, skoro homoseksualizm nie odgrywa tym razem praktycznie żadnej roli, to o czym tu pisać?

Ocena: 4

Inne tej autorki: Fun Home


Listy. Lem – Mrożek

okładka (Wydawnictwo Literackie)

Zapis wieloletniej korespondencji między dwoma wybitnymi pisarzami, w tym moim ulubionym – cóż może być lepszego?

Owszem, na pewno lepsza mogłaby być selekcja (zakładając, że w ogóle jakaś była), bo nawet najzagorzalszy fan obu pisarzy nie jest chyba specjalnie zainteresowany tym, że jednemu w roku sześćdziesiątym którymś zepsuł się wartburg i tygodniami trzeba było szukać po warsztatach jakiejś drogocennej części, a drugi był na wczasach w Chorwacji czy we Włoszech. Takich wątpliwych atrakcji jest tu od groma i chwilami trudno się powstrzymać od ziewania, nawet jeśli obaj panowie potrafili i o najbanalniejszych wydarzeniach pisać niebywale kwiecistym językiem – zwłaszcza Lem wielokrotnie wznosił się na wyżyny językowych wygłupów, bawiąc się słownictwem, gramatyką, ortografią, składnią i czym tylko mógł („Mrogi Drożku” – tą piękną apostrofą zaczyna się wiele jego wczesnych listów).

Na szczęście tego typu przyziemne kwestie to tylko część treści, obaj autorzy chętnie dyskutowali na ambitniejsze tematy, zwłaszcza okołoliterackie, a w szczególności o własnych dziełach – niestety, choć gros listów pochodzi z lat 60-tych, czyli apogeum aktywności literackiej Lema, przedmiotem dyskusji są zdecydowanie częściej sztuki Mrożka. Może dlatego, że ten ostatni miał poczucie niższości wobec tego pierwszego, do czego wielokrotnie mu się przyznawał („Tyś przecie Geniusz, a ja tylko aspirant nieudolny, za myślą Twą z trudem nadążający”). Lem natomiast kompleksów ni skrupułów nie miał i sztuki kolegi chętnie rozbierał krytycznie na czynniki pierwsze, żadnych sentymentów nie dopuszczając, jeśli coś w jego opinii zasługiwało na przyganę. Co ciekawe, sporo batów zebrało od niego „Tango”, a Mrożek z wieloma zarzutami pokornie się zgodził, szczerze jednak przyznając, że nie ma pomysłu, jak to ulepszyć, więc zostawi jak jest…

Książka zatem mocno nierówna i pozostawiająca mieszane uczucia – listy o wczasach i samochodach można wprawdzie przeskakiwać, ale przecież nie o to w czytaniu książek chodzi. Gdyby wybrać tylko najciekawsze kawałki, zostałoby dużo lepsze wrażenie, a ile lasów i miejsca na półce by się oszczędziło – zamiast siedmiuset stron wyszłoby, hmm, czterysta?

Ocena: 4

Inne tych autorów: Lemowa Kolekcja / Miłość na Krymie, Amor


Młodszy księgowy (Jacek Dehnel)

okładka (W.A.B.)

Zbiór felietonów, w których autor księguje ze szczególnym upodobaniem literackie kurioza – od rekordzistów grafomanii poczynając, przez ciekawostki wygrzebywane w antykwariatach (typu książka o hodowli kur amerykańskich z XIX wieku), aż po reklamy i maile. Dehnel to obsesyjny bibliofil, więc materiału do analizy mu nie brakuje – jeden z tekstów traktuje zresztą o problemach z upychaniem tego materiału w szafach, uświadamiając mi przy okazji, że moje ~400 książek w biblioteczce to ciągle małe piwo w porównaniu z tym, co niektórzy bardziej nawiedzeni muszą zmieścić na kilkudziesięciu metrach mieszkania. Autor wspomina o kilku tysiącach książek, co z kolei brzmi dość zastanawiająco, skoro to praktycznie mój rówieśnik – jaką część tego księgozbioru faktycznie udało mu się przeczytać?

Zapewne sporą, bo miłość do książek wyraźnie tu widać, a erudycji nie sposób Dehnelowi odmówić. Podobnie jak poczucia humoru – jest się zatem z czego pośmiać, jest się czym zaciekawić, wszystko napisane eleganckim a zarazem lekkim stylem – zdecydowanie polecam.

Ocena: 5-

Inne tego autora: Balzakiana


Podobne wpisy