Cichy Fragles

skocz do treści

Obywatelu, powiedz nam co wiemy

Dodane: 18 kwietnia 2012, w kategorii: Absurdy

Urząd przysłał mi list. W związku z niedopełnieniem obowiązku złożenia informacji o nieruchomościach dostałem formularz do wypełnienia. A w formularzu do wpisania: dane osobowe, adres zameldowania, adres do korespondencji (tak, przysłali mi list i proszą o adres do korespondencji) i różne inne bardziej szczegółowe. Zacząłem wypełniać i co mnie uderzyło: w całym czterostronicowym formularzu nie ma dosłownie ani jednej (!) informacji, której ten urząd już by nie posiadał. A żeby nie było co do tego wątpliwości, przy niektórych polach nawet usłużnie napisali ołówkiem, co tam powinienem wpisać i gdzie postawić krzyżyk. Cóż, miło z ich strony.

Cudownych recept na ograniczenie biurokracji słyszałem dziesiątki, ale wszystkie jakoś pomijają sprawę najbardziej, wydawałoby się, oczywistą – absolutny i niepodważalny zakaz pytania obywatela o rzeczy, które urząd już wie. Na podstawie swoich doświadczeń śmiem przypuszczać, że co najmniej połowę papierkologii mielibyśmy z głowy.

A potem zakaz pytania o to, co już wiedzą inne urzędy, następnie zakaz używania papieru (chyba że jest to naprawdę totalnie konieczne), zakaz wysyłania pocztą tego co można wysłać przez net… Ech, rozmarzyłem się. Takich luksusów to przecież może nasze wnuki doczekają.


Ku’ku

Dodane: 4 kwietnia 2012, w kategorii: Absurdy

Ludzka pomysłowość nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. Szkoda tylko, że jakoś częściej negatywnie niż pozytywnie. Oto co udało się wykombinować twórcom pewnej strony, której nazwy litościwie tu nie zdradzę:

Zapraszamy do grupy na Facebook'ku / Zapraszamy do fanów na Facebooku'ku

Można to chyba uznać za ironiczne postscriptum do wpisu sprzed miesiąca. Szkoda, że wtedy jeszcze nie trafiłem na ten kwiatek.


30 lutego

Dodane: 29 lutego 2012, w kategorii: Absurdy

Jak wiadomo, urodzeni 29 lutego to mają przerąbane – urodziny raz na cztery lata (chyba że ktoś nie lubi urodzin, wtedy to powód do radości, ale takich jest nie wiedzieć czemu mniejszość). Ale to nic w porównaniu z… 30 lutego. Jak donosi Wikipedia, taki dzień zdarzył się m.in. w ZSRR w latach 1930 i 1931. Z czego można wnosić, że jeszcze żyje parę osób, które w akcie urodzenia mają nieistniejące miasto (Leningrad/Stalingrad) w nieistniejącym państwie i do tego z nieistniejącą datą.

Co w sumie nie powinno dziwić – tam przecież nawet rewolucja październikowa była w listopadzie;-).


Telewizja kłamie

Dodane: 26 lutego 2012, w kategorii: Absurdy

Wybrałem się na wymianę książek. Nie pierwsza to impreza tego typu, w której wziąłem udział, ale pierwsza, która wzbudziła zainteresowanie mediów, z telewizją włącznie. I oto pani z telewizji zaproponowała mi, żebym – uwaga – zainscenizował przed kamerą walkę o książkę z dziewczyną stojącą obok, bo to by tak ładnie ubarwiło niezbyt efektowną relację.

Jak już się przestałem śmiać, pani stwierdziła, że ostatecznie możemy po prostu porozmawiać, bo takiej scenki też im się nie udało jeszcze sfilmować – no dobrze, chwilkę pogadaliśmy, czego się nie robi dla promocji czytelnictwa;-). Tym niemniej ostatnie resztki mojej wiary w standardy dziennikarskie zaległy gdzieś na dnie Rowu Mariańskiego.

Mam nadzieję, że przynajmniej relacja faktycznie wyszła efektownie.


Cytat dnia

Dodane: 7 lutego 2012, w kategorii: Absurdy
No ja kiedyś poszłem do tego Empiku, ale zaraz wyszłem, bo tam nic nie ma, tylko same ksionszki.

Zasłyszany w tramwaju fragment dialogu dwóch łysych panów w nowohuckich strojach ludowych. Niczego więcej chyba dodawać nie muszę;-).


Krótki test samodzielnego myślenia

Dodane: 23 stycznia 2012, w kategorii: Absurdy, Net

Drogi internauto protestujący przeciwko ACTA (zakładam, że takowi stanowią znaczny odsetek czytających te słowa, biorąc pod uwagę, że od wczoraj strach lodówkę otworzyć, żeby się nie natknąć na jakiś protest). Czy jesteś w stanie bez żadnych ściągawek wskazać mi choć jeden konkretny zapis z tej umowy, przeciw któremu protestujesz? Nie żadne „bo to wprowadza CENZURĘ INTERNETU”, tylko numer artykułu i paragrafu, ewentualnie stosowny cytat wraz z komentarzem? Czy znasz choćby w zarysach polskie prawo w tej materii i potrafisz wskazać zmiany, jakie ACTA w nim wprowadzi? Czy w ogóle przyszło Ci do głowy zapoznać się z tą umową?

(Żeby nie było wykrętów – umowa jest dostępna w sieci po polsku i liczy sobie 28 stron PDF-a, z czego sporą część stanowią preambuły, definicje i inne ornamenty, a część odnosząca się stricte do internetu zajmuje niecałe dwie strony.)

Niczego nie sugeruję, choć złośliwe komentarze same mi się cisną na usta – po udzieleniu odpowiedzi na powyższe pytania każdy sam powinien wiedzieć, czy zdał ten test i w jak licznym jest towarzystwie.


Szkieletor wiecznie żywy

Dodane: 13 grudnia 2011, w kategorii: Absurdy


(Obrazek via Wikipedia)

Trzydzieści lat jałowych, do niczego nie prowadzących przepychanek, wahań nastrojów i karuzeli pomysłów na rozwiązanie problemu, ostatnio już jakby wreszcie zmierzających do szczęśliwego zamknięcia tematu, a tu znowu bęc i temat wraca do punktu wyjścia.

Nie, nie chodzi mi tu o dyskusję o stanie wojennym, tylko o historię krakowskiego szkieletora. Stoi toto od 1979 w środku miasta, strasząc swoimi bebechami wszem i wobec, a kolejne projekty wyburzenia czy dokończenia ciągle z jakichś tajemniczych powodów (których nawet nie próbuję swoim małym rozumkiem ogarnąć) nie mogą się doczekać realizacji. Kilka lat temu wydawało się jednak, że tym razem już na pewno się uda, bo inwestor się znalazł, wszelkie możliwe pozwolenia i decyzje (których w Krakowie trzeba mieć legion) uzyskał, już-już miał zaczynać prace – a tu znowu bęc. Ech i jeszcze raz ech.

Nie chce mi się nawet analizować, czy opieprz należy się urzędnikom, czy inwestorowi, czy sądowi, czy też temu inteligentowi, który złożył pozew, bo mu przeszkadza podwyższenie budynku o dwa metry (!), a strasząca dzieci rudera jakoś mu nie przeszkadza. Nie chce mi się także rozwodzić nad absurdami krakowskiego „planowania przestrzennego”, które od lat przyprawia inwestorów wszelakich o ciężką desperację, bo w centrum miasta niczego nie da się postawić bez zyliona zezwoleń i opinii konserwatora zabytków, ale nijak to nie przeszkadza w szpeceniu miasta kolejnymi potworkami typu paskudny jak nieszcżęście Sheraton sto metrów od Wawelu. Znęcać mógłbym się długo i namiętnie, ale mniejsza już o to.

Mam tylko jedną propozycję dla miłościwie nam panujących urzędników, radnych, konserwatorów zabytków i kogo tam jeszcze. Dopóki nie uda się z tym szkieletorem na dobre rozprawić (a mam coraz silniejsze wrażenie, że nie uda się to nigdy, dopóki sam się nie rozsypie ze starości), doróbcie jakąś prowizoryczną ścianę wokół jego dolnej, szerokiej części, żeby wyglądała jak cokół, i walnijcie tam od frontu wielką tablicę z napisem „pomnik socjalizmu”. Dzięki temu przynajmniej zamiast wstydzić się przed turystami, będzie im można mówić, że to nie żadna ruina, której diabli wiedzą czemu nie da się ruszyć, tylko unikalne dzieło sztuki.

Kto wie, może nawet zrobiłaby się z tego atrakcja turystyczna – i wtedy wszyscy mogliby odetchnąć z ulgą, że już nie trzeba kombinować w pocie czoła, co z tym fantem zrobić.


Zagadka transportowa

Dodane: 26 października 2011, w kategorii: Absurdy

Kraków i Zamość dzieli nieco ponad 300 kilometrów. Niemało, ale też nie jakoś strasznie dużo, jak na XXI wiek. Trochę ludzi tą trasą jeździ, choćby z tego względu, że w Krakowie studiuje spory kawałek Zamościa. Jednak z jakiegoś tajemniczego powodu jeździć nie bardzo jest czym – stan na dzień dzisiejszy to dwa busy (z czego jeden bladym świtem), jeden pociąg i zero autobusów. Tak, zero – PKS od dawna nie ma żadnej linii na tej trasie. PKP przez ostatnie parę lat też zresztą nie miał, dopiero ostatnio z wielką łaską przywrócił jeden pociąg, który z Zamościa wyjeżdża o pięknej godzinie 5:29 rano i jedzie zaledwie siedem godzin.

I co z tego, powie ktoś, przecież nie od dziś wiadomo, że obie te firmy to komuna pełną gębą, a interes pasażerów guzik je obchodzi. Jasne, ja to dobrze wiem, ale co z busami? Tu mamy od dwudziestu lat z okładem wolny rynek, którego niewidzialna ręka rozwiązuje ponoć wszystkie problemy ludzkości, a jednak idzie to marniutko. Kilkanaście lat tego wolnego rynku minęło, zanim w ogóle jakieś busy się na tej trasie pojawiły, a i to powoli i z oporami – jedna firma pojeździła rok i przestała, druga pojawiła się kilka miesięcy temu i odpuściła przed chwilą (tuż przed dwoma długimi weekendami!), trzecia działa już parę lat, ale powyżej dwóch-trzech linii nie wychodzi.

No dobra, znów ktoś powie, może się nie opłaca, może za mała popularność? Bynajmniej – odkąd jeżdżę busami, nie pamiętam przypadku, żeby było więcej niż parę wolnych miejsc, nawet w środku tygodnia w okresie absolutnie nieświątecznym i nieurlopowym obłożenie bywa stuprocentowe, a w okresach takich jak nadchodzący początek listopada do rezerwacji wydzwania się po kilkanaście razy, żeby w końcu trafić na wolną linię i usłyszeć, że na tydzień do przodu wszystko już porezerwowane. I nawet w takiej sytuacji nie opłaca się ruszyć z dodatkowym busem? Nie wierzę.

A jednocześnie z Zamościa do Warszawy stale jest po kilkanaście busów dziennie. Skąd aż taka różnica?


Prawie jak opozycja

Dodane: 21 sierpnia 2011, w kategorii: Absurdy, Polityka

Gdyby w jakimś normalnym kraju premier zaproponował głównej partii opozycyjnej cykl debat z poszczególnymi ministrami podczas kampanii wyborczej, partia ta skakałaby ze szczęścia – debaty dzień po dniu, gwarancja maksymalnego zainteresowania mediów i cała seria okazji do wytknięcia rządowi jego porażek – no naprawdę, lepszego prezentu długo by szukać.

Ale Polska – jak się po raz kolejny okazuje – normalnym krajem nie jest. U nas PiS na wyzwanie Tuska reaguje ledwo skrywaną konsternacją, wykrętami typu „to wy przyjedźcie do nas”, narzekaniami na spychanie w cień ich konwencji wyborczej i złotą myślą nieocenionego Hofmana: „Tusk zmarnował cztery lata i traktuje tę debatę jako koło ratunkowe”. Hmm, zaraz – skoro Tusk zmarnował cztery lata, to czemu debaty na ten temat mają go ratować?

SLD też daje ciała: stękają, że Tusk ich wyklucza, no i mają pełną rację – ale coś nie widzę determinacji, żeby się do tych debat wcisnąć choćby siłą – raczej bezsilną frustrację, że znowu zostali wydymani. Jejku, niech ta partia wreszcie upadnie i zrobi miejsce dla jakiejś porządnej lewicy, bo już po prostu nie mogę patrzeć na te sieroty.

„Co się najbardziej udało rządowi Tuska? Opozycja.” Kiedyś myślałem, że to dowcip – dziś widzę, że to całkowita prawda.


Debata po polsku

Dodane: 30 czerwca 2011, w kategorii: Absurdy

Zebranie właścicieli mieszkań. Nie pierwsze, a nawet nie dziesiąte, ale i tak już samo ustalenie porządku obrad trwa i trwa. Kiedy w końcu udaje się wybrać przewodniczącego zebrania i uspokoić towarzystwo, zaczyna się rozwlekłe gadanie o jakichś procedurach, co i rusz przerywane kolejnymi próbami zabrania głosu przez ludzi z sali. Zanim się wreszcie dowiadujemy, po co w ogóle to zebranie zwołano i nad czym mamy głosować, mija z pół godziny. Jak już wiemy, zaczyna się dyskusja, stopniowo – ale dosyć szybko – przechodząca w kłótnię, przekrzykiwanie się, walki o głos, nie obywa się oczywiście bez nieśmiertelnego „ja panu/pani nie przerywałem!” i symultanicznych pojedynków słownych, w których nikt nikogo nie słyszy, a nawet jak słyszy, to i tak nie słucha.

Po prawie dwóch godzinach udaje nam się wybrać… metodę głosowania. A raczej udałoby się, gdyby było kworum. Ponieważ trochę zabrakło, nieobecni dostaną karty do głosowania pocztą i dopiero jak padnie wystarczająco dużo głosów, to na następnym zebraniu będzie można przejść do głosowania nad meritum. W sumie dobrze, bo może będzie okazja, żeby to meritum przedyskutować – dziś jakoś zabrakło na to czasu…

Co tu dużo mówić – aż się prosi, żeby to podsumować wiadomym cytatem z Bismarcka. Jeśli nie potrafimy się dogadać nawet w najbardziej banalnych i przyziemnych sprawach, to i trudno się dziwić naszym posłom, że nigdy nie mogą dojść do sensownego porozumienia w sprawach wyższej wagi.


« Starsze wpisy Nowsze wpisy »