
Emocje wokół ACTA zdążyły już nieco opaść i przez jakiś czas powinien być w tej sprawie spokój, choć oczywiście walka będzie trwała jeszcze wiele miesięcy, jeśli nie lat. Niezależnie jednak od wyniku, problem piractwa pozostanie – ani przyjęcie ACTA go nie zlikwiduje, ani odrzucenie nie spowoduje żadnego przełomu. To tylko jedna z wielu bitew w wojnie, która trwa od bardzo dawna i w dającej się przewidzieć przyszłości na pewno się nie skończy. Ba, nie wiadomo, czy w ogóle kiedykolwiek to nastąpi, bo mamy tu klasyczny przypadek sporu o wartości (Wolność vs Własność), a z doświadczenia wiadomo, że takie spory rzadko dają się rozstrzygnąć. Szczególnie gdy za wzniosłymi wartościami stoją przyziemne interesy – producenci chcą zarabiać, a odbiorcy nie chcą płacić i tylko o to tak naprawdę chodzi, reszta to zasłona dymna.
Osobiście zajmuję w tym sporze pozycję mało komfortową, bo na barykadzie, gdzie obrywa się od obu stron. Z jednej strony producenci, którzy próbują zawracać Wisłę kijem i trzymają się kurczowo metod dystrybucji z czasów przedinternetowych, a z piractwem walczą tak kretyńskimi sposobami jak DRM, utrudniający życie wyłącznie uczciwym użytkownikom – no i organizacje typu ZAIKS, które w ramach obrony praw autorskich posuwają się do absurdów typu zakaz puszczania muzyki u fryzjera, bo to niby nielegalne publiczne odtwarzanie. O ich hipokryzji napisano już jednak w necie niezliczone elaboraty, więc nie będę dokładać swojego. Z wrodzonej przekory wolę się przyjrzeć drugiej stronie, czyli piratom, którzy hipokrytami są nie mniejszymi, ale zwracanie na to uwagi jest w necie z oczywistych przyczyn „trochę” mniej popularne.





