Stirlitz otworzył lodówkę. Światło w środku się nie świeciło.
– Kolejny protest przeciwko ACTA – pomyślał.
I tym optymistycznym akcentem chciałbym zakończyć temat, bo też już się boję lodówkę otworzyć;-).
Stirlitz otworzył lodówkę. Światło w środku się nie świeciło.
– Kolejny protest przeciwko ACTA – pomyślał.
I tym optymistycznym akcentem chciałbym zakończyć temat, bo też już się boję lodówkę otworzyć;-).
Drogi internauto protestujący przeciwko ACTA (zakładam, że takowi stanowią znaczny odsetek czytających te słowa, biorąc pod uwagę, że od wczoraj strach lodówkę otworzyć, żeby się nie natknąć na jakiś protest). Czy jesteś w stanie bez żadnych ściągawek wskazać mi choć jeden konkretny zapis z tej umowy, przeciw któremu protestujesz? Nie żadne „bo to wprowadza CENZURĘ INTERNETU”, tylko numer artykułu i paragrafu, ewentualnie stosowny cytat wraz z komentarzem? Czy znasz choćby w zarysach polskie prawo w tej materii i potrafisz wskazać zmiany, jakie ACTA w nim wprowadzi? Czy w ogóle przyszło Ci do głowy zapoznać się z tą umową?
(Żeby nie było wykrętów – umowa jest dostępna w sieci po polsku i liczy sobie 28 stron PDF-a, z czego sporą część stanowią preambuły, definicje i inne ornamenty, a część odnosząca się stricte do internetu zajmuje niecałe dwie strony.)
Niczego nie sugeruję, choć złośliwe komentarze same mi się cisną na usta – po udzieleniu odpowiedzi na powyższe pytania każdy sam powinien wiedzieć, czy zdał ten test i w jak licznym jest towarzystwie.
Wow! Tak spektakularnego Google Doodle jeszcze nie było, i to na czyją cześć – Lema! Z okazji 60-tej rocznicy wydania jego pierwszej książki Google stworzyło całą gierkę logiczno-przygodową – co prawda na jakieś pięć minut grania, ale z efektownym zakończeniem, które zdecydowanie trzeba zobaczyć. W gierce (graficznie nawiązującej do kultowych ilustracji Daniela Mroza) wcielamy się w Trurla zbierającego części do nowego robota, po drodze spotykając m.in. maszynę twierdzącą, że 2+2=7 czy maszynę robiącą wszystko na N, a także Klapaucjusza. Odniesień do „Bajek robotów” czy „Cyberiady” w ogóle jest tu pełno, choć często skrzętnie poukrywanych i wymagających sporej spostrzegawczości (no i oczywiście doskonałej znajomości ww. tytułów).
Co tu dużo mówić – wchodźcie na Google tutaj i grajcie, ot co:-).
Blog Day się kończy. Nawet nie to, że w sensie dosłownym (choć już po dwudziestej, więc niewiele tego dnia zostało), tylko jako idea. Dość powiedzieć, że ani na Joggerze ani w czytniku nie widzę ani jednego okolicznościowego wpisu. Mało tego, nawet na oficjalnej stronie ciągle straszą bannery z 2010. Tradycja upada z impetem, a przecież zaledwie rok temu wydawało się, że wszystko gra. Widocznie tylko się wydawało.
Cóż, symbolicznie się dołożę do tego upadku, polecając tym razem tylko cztery blogi, bo piątego nie chce mi się już wybierać.
Plankton Polityczny – blog traktujący o działalności partii, o których media rzadko wspominają, bo ich poparcie liczy się w promilach.
Sukcesy i Porażki Watch – blog naśmiewający się z pseudonauki i promujący naukę prawdziwą.
You Are Not So Smart – anglojęzyczny blog z baaardzo długimi tekstami o błędach poznawczych.
Zygzaki władzy – meandry ordynacji wyborczej, arytmetyka, statystyka i co dla kandydatów z tego wynika;-).
Zachęcam do podawania własnych typów – niech tradycja nie upada bez walki…
Jakiś czas temu pisałem o stronie „Zadanie dla Posła”. Objechałem ją wtedy od góry do dołu za rozliczne błędy i niedoróbki, kończąc jednak stwierdzeniem, że pierwsze śliwki robaczywki, więc może z czasem jakoś to zacznie wyglądać. Od tamtej pory minęły trzy miesiące z okładem, można więc się przyjrzeć po raz drugi i ocenić, czy faktycznie nastąpiły jakieś postępy.
I owszem, jakieś nastąpiły: trochę doczesali layout, można wybrać metodę sortowania zadań (chronologicznie lub według popularności), widać ich status (oczekujące/realizowane/zakończone), można też poznać pełny skład zespołu, który za tym stoi – a okazuje się on całkiem spory, bo liczy aż siedemnaście osób. Niestety, to już wszystkie zmiany na lepsze, jakie przez te trzy miesiące nastąpiły. Pozostałe uwagi z poprzedniego wpisu pozostają aktualne: nadal mamy niepoprawnie i niekonsekwentnie używany AJAX, nie ma komentarzy do zadań, można głosować nawet na te już zakończone, wyszukiwarki brak, ciągle tylko pięć zadań na stronie (a tych stron zrobiło się już 29) i tak dalej.
Postępów zatem praktycznie nie ma, natomiast w paru kwestiach nastąpił nawet regres. Na liście zadań opisy zostały skrócone do jakichś dwustu znaków, przez co mało który widać od razu w całości. Przycisk „więcej”, poprzednio słusznie wyświetlany tylko przy opisach przekraczających limit znaków, teraz pokazuje się przy wszystkich, przez co często nie wiadomo, czy klikanie ma sens. Nagłówek strony tak się rozrósł w pionie (zupełnie niepotrzebnie zresztą), że na netbooku zajmuje prawie całą wysokość ekranu. W nagłówku tym widzimy link do bloga – a blog, mało że na Onecie, to jeszcze zupełnie pusty, nie ma nawet powitalnego wpisu czy choćby nieśmiertelnego „strona w budowie”.
Co by tu jeszcze zmieszać z błotem? Ach prawda, działalność – przecież po coś ta strona powstała. Użytkownicy wrzucili prawie 150 zadań – czasem debilnych („płaćmy uczniom za chodzenie do szkoły”), czasem nierealnych, czasem nazbyt ogólnikowych, po części też się dublujących (JOW czy obniżka podatków pojawiają się kilkanaście razy), więc powiedzmy, że połowa tej liczby byłaby do rozważenia. Przy wspomnianych siedemnastu osobach w zespole dawałoby to raptem 4-5 zadań na osobę, przez ponad trzy miesiące. A jak jest w praktyce? Otóż zadań oznaczonych jako zakończone, mamy… trzy. Zadań w realizacji – dwa. Obie liczby nie zmieniają się już od dobrych kilku tygodni. Czy oni tam w ogóle coś jeszcze robią?
Chyba nie. Na Facebooku ich ostatni wpis pochodzi sprzed – bagatela – dwóch miesięcy. Boks z profilem na Twitterze w ogóle pusty – najpewniej dlatego, że profil przestał istnieć. Wysłałem maila z uwagami – kilka tygodni minęło, a odpowiedzi ani widu, ani słychu. Dodałem zadanie – nie pokazało się na stronie. Krótko mówiąc – wszystko wskazuje na to, że posłom minął słomiany zapał i ich wielki projekt będzie już tylko dogorywać w zapomnieniu.
Chcemy pokazać, że politycy nie zawsze muszą się kłócić i chcemy skupić się na tym co nas łączy, a nie na tym co nas dzieli – głosi slogan witający nas na stronie. Faktycznie, pokazali – że tym, co ich łączy, jest partactwo.
Kilka dni temu media doniosły (co prawda półgębkiem) o powstaniu strony „Zadanie dla posła”, gdzie użytkownicy mogą zgłaszać posłom różne pomniejsze problemy do rozwiązania, a posłowie obiecują się zająć tymi, z którymi będą w stanie coś zrobić. Idea niewątpliwie słuszna, bo po coś w końcu mamy ten internet – ale zobaczmy, jak wygląda realizacja.
Wchodzę na stronę i pierwsze, co mi się rzuca w oczy, to przycisk „dowiedz się więcej” tuż pod tytułem strony. Słusznie, wypadałoby się na początek dowiedzieć, kto to w ogóle firmuje. Niestety, przycisk nie przenosi mnie do strony z nazwiskami posłów, którzy za tym stoją, tylko rozwija jakiś tekst propagandowy. Przelatuję resztę strony – nic, żadnego przycisku „o nas” czy czegoś podobnego. Trudno, trzeba będzie poświęcić parę minut na obejrzenie tego filmiku na środku.
Słowo „poświęcić” okazuje się być jak najbardziej na miejscu, bo filmik nudny i niewiele mówiący – posłowie coś tam nieskładnie opowiadają o swoich dobrych chęciach na tle ruchliwego sejmowego korytarza i jego odgłosów, znaleźć jakiegoś spokojniejszego miejsca najwyraźniej się nie dało – ale przynajmniej już wiem, że za całe przedsięwzięcie odpowiadają: Cezary Tomczyk (PO), Agnieszka Pomaska (PO), Paweł Poncyliusz (PJN) i Tomasz Kamiński (SLD). Zespół faktycznie ponadpartyjny, ale jakby nie za duży. W profilu na Facebooku widzę, że w ulubionych mają Hofmana i Tyszkiewicza, ale czy oni też należą do tego zespołu, już nie wiadomo.
No nic, przejdźmy do rzeczy – np. dodajmy jakieś zadanie i zobaczmy, co z tego wyniknie. Wpisujemy imię, adres maila… zaraz, gdzie tu jest jakaś polityka prywatności? Nigdzie. Nie ma jej. Ani choćby symbolicznego „mail nie zostanie opublikowany ani przekazany osobom trzecim”. Podaj maila, wyborco, a co my z nim zrobimy, to się dopiero okaże. No nic, podaję, może mnie spamem nie zaleją. Wysyłam i wyskakuje mi JS-owy alert z podziękowaniem. Tandeta, ale nie czepiajmy się szczegółów, można z tym żyć. Gorzej, że mojego zadania coś na stronie nie widzę. Może wysłali mi jakiegoś maila potwierdzającego? Nie, wysłali tylko podziękowania. To co z tym zadaniem, poszło do moderacji? Nie dowiem się, bo żadnego FAQ też nie ma.
Przeklikałem się przez fafnaście serwisów informacyjnych od CNN i BBC, przez New York Times czy Le Monde, po The Economist – wszystkie bez wyjątku konsekwentnie donoszą o wydarzeniach w Egipcie na stronie głównej, zwykle na samym początku.
Przeklikałem się przez fafnaście polskich portali, stron gazet i telewizji – Egipt na froncie już tylko na Interii, a TVN24 i Rzeczpospolita łaskawie wspominają o nim gdzieś tam daleko na dole strony.
Ale co ja się czepiam – przecież polscy turyści, najważniejsze osoby dramatu, już w większości powracali do kraju, więc czym tu się interesować?
Cenzura internetu – słowa, które mrożą impulsy w światłowodach i nawet największych twardzieli przyprawiają o dreszcze. Zagrożenie większe niż wojny, terroryzm i globalne ocieplenie. Widmo nadchodzące coraz większymi krokami, pukające już do drzwi i zaciskające kościstą dłoń na kabelku sieciowym. Potworność, której nie boi się chyba tylko Chuck Norris.
No i ja.
Nie żebym był aż tak odważny – wręcz przeciwnie, przychylam się raczej do opinii Rincewinda, że odwaga to tylko takie ładniejsze określenie na niedobór instynktu samozachowawczego. Po prostu umiem spojrzeć na sprawę bez emocji, czego niestety miażdżąca większość internautów nie potrafi, przynajmniej w tym przypadku – wystarczy nawet delikatne trącenie struny, byle zapowiedź projektu zmiany przecinka w ustawie telekomunikacyjnej, a już na Onetach i Wykopach mamy takie eksplozje histerii, jakby co najmniej RedTube zamykali.
Nie jest to zresztą nic nowego – przewrażliwienie internautów na punkcie wolności to zjawisko chyba równie stare jak sam internet. Odkąd tylko państwa zaczęły zauważać istnienie sieci i jakoś ją regulować, internauci prawie zawsze reagowali histerycznie aż do bólu. Mało kto już pamięta, że kilkanaście lat temu sama perspektywa obowiązywania w sieci jakiegokolwiek prawa była przez wielu traktowana jak zapowiedź apokalipsy. Wierzcie lub nie, droga młodzieży, ale niektórzy w imię wolności sprzeciwiali się nawet delegalizacji spamu! Ba, niewinna moderacja na listach dyskusyjnych bywała traktowana jak przedsionek Gułagu, a już możliwość usuwania stron łamiących prawo miała nas – w powszechnej i praktycznie niekwestionowanej opinii – szybko doprowadzić do cenzury, o jakiej Orwellowi się nie śniło.
Dziś z tamtych strachów można się już tylko śmiać – usuwanie stron przez wiele lat nie tylko nie doprowadziło do żadnej katastrofy, ale nawet nie budzi już dziś praktycznie żadnych kontrowersji, bo przez ponad dekadę żadnych poważniejszych nadużyć w tej kwestii nie było. „Wolnościowcy” jednak wniosków nie wyciągnęli i jak kiedyś straszyli usuwaniem, tak dzisiaj straszą blokowaniem, używając w dodatku tej samej retoryki i tych samych argumentów. No i wciąż nie rozumieją paru podstawowych spraw.
No i cóż, znów nie było łatwo znaleźć kilka blogów godnych uwagi, a jeszcze przeze mnie nie reklamowanych – ale nie takie rzeczy się robiło ze szwagrem po pijaku;-).
Dlaczego nie napalm – blog zbierający teorie spiskowe, jakich multum powstało po katastrofie pod Smoleńskiem. Jedna głupsza od drugiej, a wszystkie zgrabnie zilustrowane stosownymi kadrami z Monty Pythona.
3000 stóp – nie ukrywam, że gór nie lubię, a chodzenie po nich z narażeniem zdrowia i życia uważam za, hmm, niezbyt mądrą rozrywkę. Ale przyznaję, że widoki ze szczytów bywają piękne, a zdjęcia na tym blogu są naprawdę wypasione.
Poprawki.com – co łączy grafików z programistami? Jedni i drudzy mają skaranie boskie z poprawkami od klientów, ale też jedni i drudzy potrafią podejść do tego z humorem:-).
Teatrzyk Suchych Gnatów – ani chybi jakiś potomek Teatru Zielona Gęś. Nic więcej chyba nie muszę dodawać.
Anomalia klimatyczna – na koniec dla odmiany coś na poważnie, a nawet naukowo, czyli blog o zmianach klimatu – młody, ale bardzo dobrze się zapowiada.
Tak jakoś wyszło (mniejsza o przyczyny), że w trwającej już kilka dni wielkiej debacie o rozwoju Joggera nie zabrałem dotąd głosu – ale może to i lepiej, bo po paru kolejnych odcinkach można już zrobić małe podsumowanie.
Przede wszystkim, spora część dyskutantów wykazała się zboczeniem zawodowym programistów, czyli myśleniem przede wszystkim o kodzie. Co tam społeczność, co tam funkcjonalności – najważniejsze, żeby było open source. OK, może i fajnie by było, ale to tak naprawdę trzeciorzędna kwestia. Nieważne, czy kod będzie otwarty czy zamknięty – ważniejsze, jakie będą efekty jego działania i jak będzie wyglądał jego rozwój. Ale i to jest kwestią drugorzędną. Najważniejszy jest – jak zawsze – efekt końcowy, czyli rozwój społeczności. A to ma już naprawdę niewiele wspólnego z samym kodem.
Żeby nie być gołosłownym – w obecnej pracy zajmuję się rozwijaniem serwisu, który ma 100k UU dziennie, a niektóre partie kodu to po prostu burdel na kółkach: niekończące się elseify, masa zmiennych globalnych, skamieniałości z czasów pehapa łupanego, dziki gąszcz powiązań między dziesiątkami plików i generalnie pokaz, jak nie należy programować. Jakim cudem to wszystko się nie wywala dziesięć razy dziennie, nie jestem w stanie pojąć. Ale użytkownicy tego nie widzą, więc dla nich problem nie istnieje, a serwis się trzyma – może na słowo honoru, ale jednak.
Wracając do Joggera – nie wiem oczywiście, jak wygląda jego kod (D4rky twierdzi, że tragicznie, ale to pojęcie względne), na pewno jednak nie tam tkwi przyczyna spadku popularności platformy. Owszem, źle napisany kod trudniej się rozwija, ale da się z tym żyć, przynajmniej do pewnego momentu. Rzecz w tym, żeby w ogóle ktoś się tym regularnie zajmował, bo nie ma (no, prawie nie ma) takich problemów, których przy odrobinie wysiłku nie dałoby się obejść.
Jeśli szukasz czegoś konkretnego, skorzystaj z wyszukiwarki.
Jeśli nie bardzo wiesz, czego szukasz, możesz przejrzeć najlepsze wpisy lub archiwum.